Zimny wychów

Ponieważ bardzo lubimy się zbierać, spotkaliśmy się dziś w sprawie przyszłości naszego żłobka, w którym nie wiadomo, czy po wakacjach będą dzieci, czy też ekipa remontowa.

Oczywiście mogłoby się wydawać, że te dwie grupy mogą ze sobą żyć w zgodzie i sobie nie wadzić, jednakowoż dzieciom – zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym – prócz okien i ogrzewania mogą być potrzebne tynki i podłogi. O toaletach nie wspomnę. Zatem razem z przemiłymi panami w przykurzonych pyłem ogrodniczkach i kufajkach byłoby im tam raczej słabo.

Na zebraniu stawili się rodzice, kierowniczka żłobka i bardzo ważny pan z bardzo ważnego urzędu. Od nas pojechał ostatkiem sił w złożonym chorobą ciele Książę Małżonek, gdyż dziś dla odmiany ja zaniemogłam, położyłam się i leżałam pod kocem. Autentycznie nie byłam w stanie się ruszyć.

Podczas tej godziny zebrania trójka dzieci zrobiła nam z mieszkania krajobraz po tsunami, wyła, kwiczała, wyrywała sobie zabawki, włosy z głowy, ręce z korpusów i kółka z resoraków. Ponieważ jednak nie mogłam wstać by rozstawić towarzystwo po kątach i oddzielić drutem kolczastym pod napięciem, a apele słowne przyniosły skutek zgodny z przewidywanym, czyli żaden, postanowiłam dać sobie spokój. I wiecie co? No właśnie nic. Powrzeszczeli jeszcze chwilę i uspokoiło się. Bawili się grzecznie razem do powrotu Księcia Małżonka. Także gdyby nie fakt, że było mi potwornie niedobrze, zapewne bym się wzruszyła.

Książę Małżonek tymczasem wrócił, wyraził słuszne zdziwienie, że wszyscy żyją i nikt nie broczy krwią z nożem w plecach tudzież klatce piersiowej, zaniepokoił się, że jestem jakby seledynowa z tendencją do nadal modnej mięty i oznajmił, że nasze najmłodsze dziecko jednak nie będzie przez osiem godzin jeździło samopas autobusami po Warszawie. A już się cieszyłam, że pozna miasto…

Otóż nasz żłobek będzie działał do grudnia a potem wszyscy razem z personelem mamy się przenieść do nowej placówki w Wesołej. Będzie wesoło. Zwłaszcza, że remont nie został terminowo przesunięty i rozpoczyna się od września.

I tak przez te kilka miesięcy panowie w ogrodniczkach i dzieci będą sobie razem siedzieć na mikrokrzesełkach przy mikrostoliczkach i popijać herbatę z wiadra. Zastanawia mnie czy wszyscy unoszą mały paluszek podnosząc do ust filiżankę. Bo podobno w towarzystwie nie wypada.

Ale tak na serio to najlepsze wieści są takie, że ciocie i dzieci w grupie się nie zmienią na nowe. Bo jeszcze jednej adaptacji mogłabym nie znieść psychicznie. Młoda chyba też.

Ciekawe czy do grudnia zostawią im okna, czynne grzejniki i ciepłą wodę w kranach. Jeśli nie to będzie chyba pierwszy zbiorowy surwiwal dla maluchów. Zmienimy szyld na „Wesołe igloo”, albo „Sopelek”. „Sztywne bobasy” mogłyby nie przejść.

3 uwagi do wpisu “Zimny wychów

  1. Wczoraj nabyłam jakiś miesięcznik o dzieciach (nie dla dzieci) i na końcu był opis działania przedszkola i żłobka w Danii – mocna rzecz:)) właśnie taki survival, od pieluch:)) Kilka rzeczy mną wstrząsnęło, np własne posiłki plus zimna woda lub mleko (nie ma obiadów), kilkugodzinne przebywanie na dworze bez względu na pogodę (raz nie poszli, bo był ORKAN), taplanie się w kałużach itp:))

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do ~moje-waterloo Anuluj pisanie odpowiedzi