Zima w mieście.
W szkole fajne zajęcia: kino, wycieczki, wystawy, basen, fabryka cukierków, wizyta w ambasadzie różnych państw etc. Dla rodziców dobre wyjście w przypadku braku opcji wyjazdowej na ferie – dzieć się nie snuje po domu marudząc, tylko robi coś ciekawego i (co ma niebagatelne znaczenie) poza domem. Oraz bardzo smaczne stołówkowe jedzenie – mój własny osobisty syn-niejadek zachwalał. Same plusy.
Igor wrócił ze szkoły i od progu oznajmił:
– Byłem dziś w Muzeum Narodowym…
Glorie i hosanny rozległy się w mojej głowie przepięknym tadaaam. Mój ci On! Lata wleczenia go od oseska po muzeach, koncertach, filharmoniach jednak procentują.
-… bo do obiadu potem mieli dawać dodatkowe racuchy.
Ostatnia hosanna spadła popiskując z wysokiego C i plasnąwszy o podłogę roztrzaskała sobie D.
– Straszne nudy.
Podsumował pierworodny boleśnie masakrując moją artystyczną duszę.
– A „Bitwa pod Grunwaldem” Ci się podobała? – zagaił ze słabnącą nadzieją Książę Małżonek.
– No, niezła. – odparł krótko Syn.
I pogalopował rączo do swoich arcyważnych spraw.
Niezła?
Niezła to może być nowa kiecka z wyprzedaży.
Nieźle faktycznie Ci to wyszło Matejko, ziom. Joł.