O komunikacji i czytelnictwie, dywagacje luźne

Z racji braku Trasy Łazienkowskiej dziś po Warszawie najlepiej poruszać się pieszo, rowerem, ewentualnie balonem. W takich dniach jeszcze bardziej doceniam urlop macierzyński. Współczuję tym, co do pracy muszą na drugą stronę Wisły. Przekichane.

Książę Małżonek podjął próbę i pojechał do urzędów załatwiać sprawy.

I słuch o nim zaginął…

Całkiem jak „wyszedł po zapałki i wrócił po 20 latach”. Ja czasem jestem bliska realizacji tego pomysłu. Na szczęście mamy zapałki w ilości wystarczającej na najbliższe 5 lat.

Koleżanka skomentowała stołeczną sytuację że może nie będzie tak źle i – z plusów – przynajmniej będzie więcej czasu na czytanie.

Hehe, właśnie wyobraziłam sobie siebie czytającą książkę w autobusie z trójką dzieci w wieku 9,5 roku, 3 lata i 10 miesięcy.

Wyborne doprawdy :-)))

Czytać to ja lubię bardzo, w środkach komunikacji również, tylko bez dzieci uczepionych mnie z każdej strony, a to akurat ostatnio nieczęsto spotykane zjawisko. Ubolewam.

Znajomy na to podsunął, że można przyjąć, iż jadę sobie wygodnie rozparta w klimatyzowanej kabinie autobusu miejskiego, dajmy na to w Kopenhadze, prowadzonego przez panią o blond włosach. Autobus jest w połowie pusty, sporo wolnych miejsc, ja sobie czytam, poszarżujmy nieco, Kierkegaarda w oryginale po duńsku, a dzieci wesoło brykają, bo pani kierowca specjalnie nie szarpie, jedzie raczej spokojnie. Inni pasażerowie dookoła miło się uśmiechają, pełni zrozumienia dla energii małolatów.

Taaaaaaaa.

Otóż jadę sobie naszym przaśnym 143 zatłoczonym po kokardę. Pot cienką strużką spływa mi po plecach ale pan kierowca grzeje w lecie a mrozi w zimie, więc nie ma gadki. Okna mikroskopijne i niedostępne dla osobnika poniżej 185 cm wzrostu, czyli mnie, która ma 165 w kapeluszu i na koturnach. Współpasażerowie wściekli są na korek, i na emerytów (bo mają czas, więc po co jeżdżą wtedy, gdy inni akurat muszą) oraz na mamusie z wózkami (bo powinny siedzieć w domu a nie rozwrzeszczane bachory targać po mieście) a także na politykę, kościół, jakąś sytuację bądź jej brak. Ja zwisam malowniczo z barierki, czerwona na pysku jak pawian w zgoła odmiennym miejscu, Lena wyje w wózku niczym świeżo zakupiona syrena Ochotniczej Straży Pożarnej w Rykach, Jan właśnie zagroził z mocą, że albo natentychmiast wysiadamy, albo on się zsika, Igor patrzy na to wszystko z politowaniem wczesnego nastolatka i mruczy pod nosem, że chciałby żeby się okazało, że jest adoptowany. I tak w tym zwisie zębami przewracam kartki książki telefonicznej w poszukiwaniu dobrego psychiatry. Oczywiście w czwartej ręce mam stylowy kubek termiczny z aromatycznym latte a piąta mi akurat schnie bo mam świeże tipsy. Nożką prawą nie macham sobie filuternie, gdyż mam na niej siaty z zakupami a na lewej zadniej jednak stoję.

Tak. Matka Polka czytelniczka.

Dałoby się. Oczywiście. Może nie od razu Kierkegaarda bo pamiętam go z filozofii i bym zasnęła z nudów. Ale jakiś kryminał krwisty niczym befsztyk. Czemu nie. Tylko najpierw musiałabym ogłuszyć potomstwo. Taki fajny młot murarski widziałam w Castoramie. Hmmm. Ciekawe jak szybko współpasażerowie wezwaliby policję, Fakt, TVN24 i Superekspress?

2 uwagi do wpisu “O komunikacji i czytelnictwie, dywagacje luźne

Dodaj odpowiedź do ~frotka Anuluj pisanie odpowiedzi