O dżungli i chińskiej baletnicy

Nie ma nic bardziej ożywczego niż kichnąć w sam środek talerza po faworkach. Tuż po odpicowaniu kuchni. Łącznie z białym blatem, który był łaskaw zapyzieć bez zezwolenia. Cukier puder pokrył grubą warstwą nawet okap. I moje soczewki kontaktowe. Teraz jak mrugam to całkiem jak na plaży w Juracie się czuję.

Szfak. Dzisiaj już nie sprzątam. Pierdolę.

Korzystając z okazji, że wszyscy są już po kolacji i zajęci swoimi sprawami a ja przed i akurat mam wolne, postanowiłam zjeść owoce. Zdrowo, smacznie i jeszcze do tego słodko. Mniam.

Jabłuszko sobie obrałam i pokroiłam, pomarańczę, kiwi, banana takoż. Wpakowałam do miseczki i idę z widelcem na kanapę czytać Duży Format.

– O mamo, jaką masz fajną sałatkę owocową. Dasz trochę?
– Proszę. A może Ci zrobić?
– Nie, zjem trochę od Ciebie.

Po chwili.

– Cześć. Masz jabłuszko? Dasz Jasiowi?
– Proszę. A może Ci obiorę jabłko?
– Nie-e. Chcę to.

Po kolejnej chwili.

– Dobre te pomarańcze?
– Bardzo. Chcesz?
– No to daj.

Nie chce mi się wstać by zrobić jeszcze jedną sałatkę. Chrzanię.

Po chwili wstaję jednak, gdyż przy życiu trzyma mnie jeszcze deser karmelowy, który to kupiłam na czarną minutę w czarnej godzinie i ponieważ właśnie wybiła, on czeka na mnie w lodówce. Kupiłam po jednym dla każdego i mój jeszcze tam jest.

Taaaaaaaa. Jest.
On tak w tej lodówce na mnie czeka jak ja jestem chińska baletnica.

Zeżarli. Wszystko zjedzą. Lodówkowa szarańcza. Światło by wszamali jakby się dało.

Mam plan. Będę owijać w opakowanie po mrożonym szpinaku, albo brukselce. I jeść konspiracyjnie pod stołem, albo na schodach.

Albowiem życie to dżungla – słabsza kość pęka.

4 uwagi do wpisu “O dżungli i chińskiej baletnicy

Dodaj odpowiedź do ~Bajka Anuluj pisanie odpowiedzi