Panna Jadzia ma wychodne

W związku ze związkiem, że mam teraz tyle wolnego czasu, że z czystym – bo nieużywanym – sumieniem mogę zostawić w domu wielopoziomowy oraz wielowartswowy bałagan i po powrocie zastanę go w nienaruszonym stanie, że generalnie to nic nie muszę i nareszcie nie spieszę się rano by gdzieś zdążyć… bo i tak nie zdążam ale przynajmniej nie mam zadyszki bo o jedno okrążenie mniej do przebiegnięcia… poczułam się jak pies spuszczony z łańcucha i hiperwentylowałam się wolnością.

Rano mogę założyć sukienkę i obcasy – na odpowiednie im i własne części ciała ma się rozumieć – mogę spokojnie wytuszować rzęsy na całej dostępnej parze oczu, a nie jak nierzadko dotychczas, na półtorej. Dobrać sobie kolczyki, albo bransoletkę, albo malin z tekturowej rynienki. Mogę nawet spokojnie wypić kawę i nikt nie woła gromkim dyszkantem: Mamo! Siku/kupę/jeść/pić/lamborghini z szoferem NAŁ!!. Bo tęsknienie, drodzy Państwo, tęsknieniem, ale po chwili przychodzi ta wielka fala euforii, która bierze wielki kij bejsbolowy, wali nas po pysku i wrzeszczy: Kobieto! Freedom, wolna chata i takie tam! Oraz pół butelki Martni w lodówce! I cała banda żelków najprzeróżniejszego autoramentu tylko dla Ciebie!. I żadnych mebli wysmarowanych masłem. I żadnych męskich slipów w rozmiarze XXXS. I żadnych arcytrudnych wyborów: widelec, czy łyżka. O Bogowie! Czyż to nie cudowne jednak, że ten żłobek i ta przerwa i ci Dziadkowie? Taaak. Zdecydowanie. Dziś nadszedł wreszcie dzień z gatunku: Matko, jest dobrze i mogę wszystko… Co ja teraz zrobię???!!!

To całkiem jak wtedy gdy stoję przed ladą z dwudziestoma smakami lodów do wyboru, z czego moich ulubionych jest piętnaście. I nigdy nie wiem co wybrać… więc zawsze wybieram sorbet cytrynowy, mango i coś co akurat jest najdalej ekspedientki.

No to zrobiłam pranie. A potem drugie.

Tak, wiem. Żenada na całej linii. Zamiast iść w tango, w cug, w ciąg i na dzikie chłopy, wracam grzecznie do domu i oczyszczam przedpole. Na swoje usprawiedliwienie Wysoki Blogu mam to, że zanim grzecznie wróciłam byłam całkiem niegrzeczna i było mi wesoło, a poza tym oba prania miały miejsce w absolutnie nieprzepisowych godzinach nocnych. Ale ale. Spotkałam się z Papierówką, Meg i Halutą, jadłam, piłam, gderałam, chichotałam i odreagowywałam różne sprawy. A jak już wracałam to przez park i sobie nawet błogo, w całkowitym bezruchu i bezczasie wysiedziałam jedną przystojną ławeczkę. Bo zawsze jak jestem w tym parku to z Lokatorem, który nagle w dziwny sposób mnoży się oraz wyrasta Mu co najmniej tuzin dodatkowych odnóży. W efekcie biegam po nim – po parku nie po Lokatorze, przynajmniej jak dotąd – zziajana, zdyszana, recytująca "Lokomotywę", śpiewająca o pociągu, udaremniająca próby samoutopienia się Potomstwa bądź ratująca resztę ludzkości od całkowitej zagłady… zabierając Potomstwo z powrotem. Tym razem miałam tyle czasu dla siebie, że aż mnie zamroczyło. I tak sobie wysiedziałam tę ławeczkę, wywietrzyłam głowę, wyodpoczywałam resztę materii i po dwudziestej trzeciej wróciłam spacerkiem do domu. Całe szczęście, że mam cichą pralkę, albowiem w przeciwnym wypadku z całą pewnością natychmiast obszczekałaby mnie Rolada Z Góry wraz ze swoim jakże uroczym, cherlawym ratlerem*.

* nie próbujcie wymówić tej zbitki słownej po spożyciu napojów wyskokowo-wysokoprocentowych – można sobie zwichnąć żuchwę, język oraz reputację.

A dziś na dworze to generalnie był wiatr, wiatr i jeszcze raz wiatr, oraz od czasu do czasu Pan Z Naprzeciwka i jego siateczkowy podkoszulek na ramiączkach. No mrał normalnie. Gdyby ktoś chciał się odchudzać, gorąco polecam widok z mojego biurka w pracy. Mocne wrażenia gwarantowane.

Ale miałam raczej o tym, że mnie naszło, więc Przystojniaczka i Jego usiateczkowany tors pominę.

Bo tak mnie naszło, że naprawdę kocham burzę i wiatr. Nie wiem dokładnie za co, wiem przecież, że piękne i groźne bardzo zarazem być potrafią, ale po prostu uwielbiam te dwa zjawiska. A im bardziej gwałtowne, nieobliczalne, wymykające się spod kontroli, tym bardziej się czuję spokojna, melodyjna, cała kolorowa… od środka. Poza tym na wietrze można wykrzyczeć wszystko. Zawsze zabierze. Tylko dla siebie w dodatku.

To chyba nie przypadek, że ten najbardziej szalony wiatr południa i ja mamy to samo imię.

8 uwag do wpisu “Panna Jadzia ma wychodne

  1. Oj, jak dobrze Cię taką czytać, Bajko:)

    a dla mnie zbitka słowna jest jeszcze bardziej interesująca do wymówienia, bo mam upośledzone R. 😀 cherlawy ratler…:D

    Polubienie

  2. Bajko,
    wrocilam na Twoje lono i czytam. Czytam do wypęku! I dooobrze mi jest. Bo Ty jestes i Mojego Potwora (Potworzycy, oczywiscie) nie ma tez i wiem jak i co czujesz i ile mozna… A w zasadzie ile by sie chcialo 😉 Ale ja tez wracam do domu i piore, przemeblowuje i ‚wysiedzam’ kanape wieczorami z Doktorem Housem. Milego wypoczynku 🙂

    Polubienie

  3. Hulaj jak wczorajszy wiatr, póki możesz. Potem wróci Lokator i znowu będziesz w złotej, maminej klatce.
    A narazie pij, tańcz i zarywaj dwudziestolatków 😀

    Polubienie

Dodaj komentarz