Ratując ryby od utonięcia

Nie wiem na czym dokładnie polega fenomen nowych notek. Moich osobistych i całkiem prywatnych. Bo w tematach obcych blogasków to się wywnętrzać nie będę. Moje powstają z reguły w mocnej okolicy północy, albo rano, albo wcale. Zdarza się i tak, że na raty. Mam w komórce urywki takich różnych co to je kiedyś pozlepiam pewnie. Obawiam się jednakowoż, że wtedy to będzie miało tyle sensu co zaczes Wujka Heniutka.

A Wy w ogóle wiecie jak wyglądał zaczes Wujka Heniutka? —- tak ubóstwiam wszelkie dygresje i odchodzenie od tematu na milę —- Pewnie, że nie wiecie bo niby skąd.

Otóż heniutkowy zaczes wyglądał okropnie. A ściślej rzecz ujmując leksykalnie jak pół dupy zza krzaka. Wątłego raczej. Fryzura miała chyba w założeniu maskować galopującą łysinę, bo polegała głównie na hołubieniu tego co jest na obrzeżach i przekonywaniu brylantyną, że grawitacja to bujda na resorach i te rachityczne włosiny dadzą radę niczym Neo w Matrixie. W praktyce nawet gdyby szanowny Wuj zaczesał sobie brwi na czoło – a przyznać trzeba, że brwi by mu sam Breżniew pozazdrościć mógł – nie odwróciłoby to niczyjej uwagi od bijącego po oczach białego placka pośrodku głowy. Poza tym Wujek Heniutek był niegroźny i sympatyczny. Chyba, że było wietrznie i akurat musiał wyjść do kiosku. Żadna brylantyna bowiem nie da rady porządnej wichurze a Henio na nawietrznej zawsze miał najdłuższe w okolicy… kosmyki.

Wracając do notek… chociaż nie, właściwie to wcale nie mam na to ochoty. Ogórka bym zjadła, albo ptasie mleczko. A najlepiej komplet. Po dogłębnym zanalizowaniu zawartości kuchennych szafek i lodówki stwierdzam cierpko, że albo wędzona makrela, albo cukier, albo nic. Mam jeszcze piwo ale nie lubię. Nie mam pojęcia skąd się wzięło ale może ktoś się kiedyś skusi.

A moja na ten alkoholowy przykład —- bo znów mam myśl na myśli i mi się zazębiają —- Koleżanka to zawsze jak sobie popije, zakłada nogę na kark i śpiewa pieśni maryjne. I tu wiem, że się każdy zastanawia którą, czy może potem chodzić i czy zdejmuje sobie tę nogę sama czy też trzeba ją dobić. A ja dla odmiany łapię się na refleksji, że strasznie trudno musi być jej wypiszczeć to wszystko z tak ściśniętą przeponą. Tak wiem, zboczona jestem.

Co poza tym?

Igorowskiemu schodzą ciapki ale dla odmiany przydzwonił dziś przy kąpieli dość ostro skronią o kran i jakby nie śpię pozostając w stanie czuwania-obserwacji a w środku mam kłębek. Mamut szykuje się do desantu a ja wczoraj straciłam górną siódemkę i ósemkę na poczet kolejnej kombinacji alpejskiej w stylu dowolnym, czyli akcja podnoszenia szczęki w toku jak co tydzień, oraz jest mi w związku z tym chomiczo aczkolwiek jednostronnie. Byłam znów postraszyć Panią Dyr w Przedszkolu i za tydzień mam wypełnić formularz. Potem dostanę formularz do formularza i manual, którym zapewne finalnie i tak będę się mogła dyskretnie podetrzeć ale, że uparłam się jak to ja, obstawiam sukces. Inaczej ktoś umrze i raczej nie będę to ja. Dostałam książkę Amy Tan o tytule podanym powyżej i myślę sobie, że ratując ryby od utonięcia można się całkiem zdrowo umęczyć. A tak całkiem na serio to bardzo lubię książki tej Pani i miło mi będzie utonąć w lekturze… jak tylko zacznę nadrabiać zaległości. Mam całkiem milutką kolejkę do obskoczenia i tylko czekam na dogodną dogodność. Umiejętność nie zasypiania ze zmęczenia po trzech zdaniach będzie dodatkowym atutem.

Nadal lubię zaglądać ludziom w okna. Wieczorami. Raz trafiłam na sobowtóra ale spłoszył się gdy pomachałam.

Pamiętam, że jak Młody był całkiem świeży i sobie nocami grzecznie spał
a mnie brakowało głośnego a ostrego dupnięcia muzycznego w kolumienki,
tańczyłam po mieszkaniu z discmanem i nierzadko ubrana byłam jedynie w
bieliznę i słuchawki. Całkiem na trzeźwo. Do dziś współczuję sąsiadom z
naprzeciwka przymusu poważnej miny gdy mijamy się przelotnie w altanie
śmietnikowej. Mnie mało co worek nie pęknie. Niebieski. Z taśmą.

Wczoraj przeciskając się pomiędzy starą walizką na pasek a gipsowym popiersiem średnio urodziwego pana doszłam do wniosku, że najcenniejsze dla archeologów znaleziska to archaiczne śmietniki i cmentarze.

Przegląd torebek już był, pora na kolejny.
Czym karmicie śmietniki?

—- spytała z głupia frant i poszła pogadać od serca z wanną

7 uwag do wpisu “Ratując ryby od utonięcia

  1. Niedługo chyba zaczne je karmić soba bo sił już na wszystko brak, nawet na wyniesienie śmieci, więc lepiej żeby mnie tam wynieśli. Wiem trochę depresyjne, ale taki mamy dziś dzień w rodzinie.

    Polubienie

  2. My karmimy przemysłowymi ilościami butelek po mineralnej. Tylko w sumie nie śmietnik himself, ale pobliską klateczkę na plastik. Śmietnikowi ostatnio wręczyłam lwią część paczki z moimi rzeczami schroniskowymi, wraz z paczką.
    A jak się ma nogę na karku, to przepona jest wprost przeciwnie do ściśniętej. Wiem, bo sama czasem zakładam. Na trzeźwo.

    Polubienie

  3. Zaczes wujka Heniutka to tzw. pożyczka. Nie wiem czy bardziej smieszna czy żałosna, i czy nie zdają sobie z tego sprawy pozyczkonoścy.

    Polubienie

  4. komu i dlaczego ktoś zaklada nogę na kark i co ma z tym wspólnego przepona? Ja myślałem że to z czasów rzymskich gest dominacyjny, a dzisiaj coś z repertuaru sadomaso…

    Polubienie

  5. śmietnik karmimy głównie produkcjami Adama zapakowanymi w pieluchy różnego formatu i marki. Oraz butelkami po bobofrutach, reszta to tylko papierki i obierki.

    Polubienie

Dodaj komentarz