Notka z fajerwerkiem

Nigdy nie przypuszczałam ile dobra wszelakiego może się zmieścić w mojej lodówce. Rzeczona chłodziara jest zapewne o połowę mniejsza od większości kuzynek AGD w statystycznych polskich gospodarstwach domowych, bo mieści mi się akurat pod kuchennym blatem, ale pojemna jest nieziemsko. Chyba, że to ja dysponuję tajemniczym darem upychania, ale śmiem powątpiewać. Inaczej bowiem nie miałabym tej tekstylnej hałdy do prasowania, wtopionej razem z deską i żelazkiem już chyba na stałe w krajobraz pokoju. W każdym razie lodówka pomieściła olbrzymie ilości trunków mniej i bardziej wyskokowych, jadła bardziej przetworzonego, półproduktów i nawet zamknęła się za pierwszym razem. Dziś jednak spoglądam ze zdziwieniem, że spustoszenia jakie sieje Księciunio Sylwester i zastępujący go Hrabia Nowy Rok, są imponujące. Jest trzeci i została tylko wątła bździna po cytrynce i jakiś smutny nabiał w kącie po lewej. Nieźle, nieźle. A myślałby kto, że nie damy rady. Daliśmy. A pewnie. Pierogom i sałatkom też. Żeby nie było.

Nielot przyjechała późno bo dopiero przed dwudziestą trzecią. Postanowiłam nawet ofiarnie i w czynie koleżeńskim wyjść po Nią na przystanek. Oczywiście, żeśmy się minęły koncertowo. W końcu jesteśmy mistrzyniami komplikacji, tak? No. W pewnym momencie po prostu zorientowałyśmy się, że Ona tkwi już pod klatką a ja dopiero wypatruję autobusu. Na szczęście odległość nie była dramatyczna, zatem dość szybko znalazłyśmy się w zasięgu ścisków i pognałyśmy do ciepełka. W ciepełku czekali Haluta z Bratem i barszczyk, który to z głośnym mlaskiem pożarła Nielot zaraz po się_przywitaniu i rozdzianiu z warstw wierzchnich.

Potem trzeba było uwijać się dość wartko, ponieważ wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł toastu spełnionego w pobliskim parku, a reszta towarzystwa nie oponowała, toteż pognaliśmy. Nielot nawet pognała w jednym z moich butów ale ja miałam drugi, więc wszystko zostało w rodzinie. Szampany były trzy, nas czworo, park jeden za to ludzi zatrzęsienie – zwłaszcza na górce, gdzie to dotarliśmy akurat po rozpiciu cyrkulacyjnym niemal połowy z każdej butelki dalekich kuzynów Dom Perignona. Północ zastała nas w połowie drogi zatem wchodziliśmy jeszcze w 2007 a dokonaliśmy czasownika w 2008. A taka niepozorna wydawałoby się owa górka.

Panorama była piękna. Pomimo późnej godziny niebo raz po raz jaśniało od kolorów a coraz to wymyślniejsze kombinacje zdobiły powietrzną przestrzeń między nami. A w tym wszystkim wolniutko padał sobie śnieg. Żałuję, że oczy nie potrafią zapisywać obrazów nieco bardziej namacalnie niż tylko we wspomnieniach. Fotki byłyby nieziemskie. Z przeciwległych krańców wzniesienia skupiska balowiczów z hukiem i piskiem odpalały kolejne lonty a potem wszyscy stali z zadartymi do góry głowami i komentowali, że fajnie poleciało! A przyznać trzeba, że latało tego trochę.

Po jakimś czasie, ponieważ zbocze górki już delikatnie zbielało i nie zdążyło jeszcze stopnieć, postanowiliśmy całą wesołą brygadą sturlać się z niej wprost na sam dół. Ostatnio robiłam to z Igorem w lecie i to z połowy drogi, ale czego się nie robi w taką noc i w takim towarzystwie. Rzuciłam myśl w przestrzeń, bo czemu by nie? Nielot ochoczo podchwyciła, następnie przyłączył się Brat i tak oto radośnie we trójkę zawładnęliśmy naszą stroną pagórka. Haluta przezornie spasowała i potem wprawdzie nie liczyła siniaków, ale prócz trawy w czapce i obuwiu na pewno ominęła ja niezła frajda. Muszę Ją namówić jak już wyleczy kaszel. A zabawa była przednia.

Później były jeszcze huśtawki na placu zabaw i zjeżdżalnia, w tunelu której prawie utknęłam i doprawdy nie dziwi mnie już teraz, że nigdy nie widziałam tam zjeżdżających nią Dzieci, bo pod takim kątem to chyba tylko Pitagoras by potrafił i to po paru głębszych i ze skrętem kiszek. Ale żeby nie desperować, po tunelu było już fajnie. A w domu była jeszcze wielka miska żelków, mniej bądź bardziej szalone rozmowy i z punktu widzenia sąsiadów pewnie ogólna moralna degrengolada ale przyznam, że z mojego przeurocza.

Zgodnie czterogłosem stwierdziliśmy, że takiego Sylwestra jeszcze żadne z nas nie miało.
Bo po wielu perturbacjach jednak razem i jednak na czas i jednak z lekkim wariactwem w tle. Ale nieszkodliwym.
No i wróciliśmy do domu roześmiani.
Tak więc chyba mimo wszystko dobrze nam się zaczął ten Nowy Rok. Prawda?

Rano… no dobra, w południe wstaliśmy i ja pojechałam po Lokatora, halkowy Brat do pracy a dziewczyny zostały na gospodarswie z opcją kawy i śniadania. Odebrałam Dziecia z Mamutowa i wyściskawszy noworocznie Dziadków, obrałam powrotnik, czyli azymut wsteczny. No ale nie marudzę, tak? Wróciliśmy, Igorowski zaprezentował wdzięk i czar plus brand nju loki rozanielonym ciotkom, po czym zajął się dogłębną inwentaryzacją zabawek (w końcu nie było Go przez tydzień) a ciotki pomknęły w dal siną a odległą – Haluta w mniej, Dodo w bardziej odległą.

Ale nie nie, nie zrobiło się tak do końca pusto.

Przez dobrą godzinę miałam wrażenie, że Syn mi się rozmnożył metodą defragmentacji plechy i teraz mam w chałupie jakies dzikie przedszkole. Podejrzewam, że lekcje z szybkości przemieszczania się po naszych trzydziestu metrach pobierał w matrixie. Keanu i jego wściekłe pięści mogą Igorowskiemu podskoczyć. Od niepostrzeżonego zakamuflowania się pod dywanem powtrzymała mnie tylko refleksja, że tam dość prędko mnie ten mały Wrzaskun znajdzie. Na szczęście nawet najwytrwalszym Wrzaskunom prędzej czy później wyczerpują się duracellki i choć ubolewam, że temu egzemplarzowi podlądowemu zawsze później niż mnie samej, ale ważne, że w ogóle. Zanim zeszłam śmiertelnie z racji przedłużającej się opcji Matka – Domowa Elektrownia, Lokator już chrapał. Ubóstwiam tego co wymyślił i zaprogramował instytuję drzemki. Potem już było łatwiej. Do wieczora nawiedziło nas jeszcze na krótsze lub dłuższe momenty kilkoro znajomych, dostaliśmy prezenty i pyszną lasagnę i inne dowody uwielbienia, a wieczorem Młody padł jak kawka. Doprawdy hamowałam się by z radości na to ostatnie nie natrzaskać się profilaktycznie po pysku. Ale luz i ogólny zen, bo kwiaty lotosu też mają warstwy. Jak ogr i kremówka. I u mnie ostatnią z warstw jest samowłączający się komplikator. Na szczęście czasem potrafię go wyłączyć. Wówczas jest czarownie.

I teraz tak… Ponieważ, zgodnie z prastarym przysłowiem prastarych górali i ich owiec tudzież pszczół, jaki Nowy Rok taki cały rok, wnioskuję w dość luźnych związkach logicznych, że w 2008 roku czekaja mnie podróże, błyskotliwa kariera w energetyce, spotkania towarzyskie, prezenty i lasagna z dostawą pod własny i osobisty nos. A na koniec Keanu wyniesie śmieci, pozmywa, jednym zręcznym ruchem spacyfikuje wszelkie dostępne w okolicy Dzieci, wymasuje mi stopy i spyta czy gorącą czekoladę posypać mi cynamonem czy płatkami migdałów?

Ależ doprawdy…

I oblizała brwi.

9 uwag do wpisu “Notka z fajerwerkiem

Dodaj odpowiedź do aga Anuluj pisanie odpowiedzi