– To co? Gdzie jedziemy? – padło pytanie z gatunku dość istotnych bo nastała ta miejscowość na O., przy której już należy się zdecydować czy wolimy mazurzyć czy bulbotać i gmerać w piasku.
– Morze – zdecydowałam szybko.
I kto wie czy to nie było jedno z tych krzywych stąpnięć po krętych schodach. Potem już należało się bowiem martwić tylko o to czy coś złamiemy, skręcimy czy zwichniemy. Niby tylko w przenośni, ale…
Wisiało w powietrzu.
Wszystko nas uprzedzało o tym, że nie powinniśmy wybierać Sopotu. I Bush na Helu i wszędobylskie przebudowo-rozkopki i Top Trendy i rozmaite Prokom Open i inne egipskie plagi najprzeróżniejszego autoramentu. Ja nie wiem doprawdy czemu sądziliśmy, że Sopot na pewno nie żyje jakimś tam paszportem Polsatu, a zwyczajni turyści znajdą tam wytchnienie, ciekawy klimat i kawał starej dobrej architektury.
Albo nocleg na ten przykład.
Bo oczywiście radośnie i w podskokach pognaliśmy doń bez zarezwerwowanych już w zeszłym roku miejsc. A chyba należało. Przynajmniej z tego co wywnioskowałam po dalszych naszych przygodach.
Już w aucie Nowy z miną konesera sopockiej bazy noclegowej wyciągnął laptoka. I to by właściwie było na tyle. Oczywiście zdążył wyguglać to i owo i spisać jakieś trzy telefony. Równiutką jednak chwilę potem laptok wykonał numer wszechczasów i zrobił pyk. Czarne okienko dopełniło obrazu nędzy i rozpaczy. Nie muszę wspominać, że ładowarka samochodowa znajdowała się w sklepie na półce – ewentualnie – ale na bank nie w posiadaniu Nowego.
Z ładowarek samochodowych Nowy posiadał bowiem jedną, telefoniczną. Zepsutą jak się później miało okazać. Tak dla wzmocnienia efektu. Zdążyliśmy jednak rozładować ten Jego komórofon na bezowocnych poszukiwaniach jakiegokolwiek lokum.
Z tego miejsca pragniemy gorąco podziękować Stormowi, wujkowi Tomkowi i naszym zaprzyjaźnionym gdańszczaninom za uruchomienie wszystkich swoich rezerw dobrej woli i sopockich kontaków.
Nocleg w końcu znaleźliśmy. Aczkolwiek zajęło nam to cały – C_A_Ł_Y – dzień i jeśli jeszcze kiedyś, kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy jechać w ciemno i w ramach radosnej akcji Spontan do Sopotu w kulminacyjnej fazie gorączki festiwalowo-wszelakiej, bardzo proszę o solidnego kopa w tyłek i przykucie do kaloryfera.
Kluczyki od kajdanek śmiało można wyrzucić. Jeśli bowiem będę na tyle głupia by o tym myśleć, z pewnością wygryzę się z żelastwa sama.
Tak w ogóle to nie macie pojęcia co ludzie potrafią zrobić by zarobić trochę grosza: eksmisja nastolatka z jego własnego pokoju razem z plakatem Dody na maminą wspólną wersalkę jeszcze mieści się w granicach kwatery prywatnej – aczkolwiek fakt harmonijkowych drzwi, mikroskopijnego tapczanu, wspólnej łazienki metr na metr i pierwszego piętra zwyczajnego bloku za kratą, ryglami i innymi atrakcjami już nie znajdują się w żadnych opisach. W dodatku Pani bardzo miła, ale tylko do czasu oglądania, jak poprosiliśmy o telefon i się_odezwiemy do pół godziny bo nie wypadało kobiecie mówić wprost, że chyba ocipiała i chcieliśmy grzecznie zrezygnować, to skończył się Dzień Dziecka – autentycznie Dr Jeckyll i Mr Hyde w spódnicy. Albo o tu Państwo mogą spać, tylko trzeba wersalkę przenieść z dużego pokoju plus zadymienie nikotyną przekraczające jakiekolwiek poczucie dobrego smaku – no ale tylko sto złotych – że co?? Nie śmiałam pytać za co ale najwyraźniej z kranów miała tam lecieć okowita. Nic, oboje woleliśmy zwyczajne H2O ze zwyczajowymi przyległościami. Ale próba adaptacji kurniko-gołębnika bez śladowej choćby próby uprzątnięcia i wywietrzenia (sama nie wiem co istotniejsze) klitki, przerosła nasze nawet najgorsze senne koszmary o poszukiwaniu kwatery prywatnej. Zgodnie stwierdziliśmy, że jeszcze chwila a zaczniemy gryźć.
Podejrzewam, że mam dość na długo.
Okazało się, że Lucky Hotel, choć wyglądał z zewnątrz jak motel na godziny wiadomego przeznaczenia i nazwę też miał wyobrażeniu adekwatną, okazał się w środku i ładny i wygodny. No i – co najważniejsze – dysponował wolnymi pokojami. I bez wygórowań cenowych. Czyli da się.
Generalnie jak na całkowicie obcych w systemie sopockiego lansu i ulicznego szmergla (bo chyba wszyscy żyli tym cholernym Top Trendy), daliśmy sobie radę całkiem nieźle. Oczywiście po zreasumowaniu wszystkiego wyszło nam, żeśmy za starzy na kluby, za młodzi na dancingi, za mało pijący na większość imprez plenerowych i za dużo wymagający na deptakowy folklor, ale i bez tego wszystkiego można się dobrze bawić. Chadzaliśmy całkiem innymi ścieżkami, a Sopot nadal jest tak piękny jakim go zapamiętałam. Choć zdecydowanie wolę to miejsce po sezonie. Co prawda nikt wtedy nie powoduje, że fontanna na Monciaku nagle pieni się jak wanna pełna szamponu, co niewątpliwie bardzo spektakularnie wpisało się w artystyczne dokonania samozwańczych mistrzów happeningu, ale za to i czyściej wtedy i ciszej i bardziej po mojemu. Ale, że to prawdopodobnie ostatni tak długi mój wyjazd (i jedyny urlop) w tym roku, postanowiłam nie marudzić zanadto. Tylko troszeczkę. Przecież nie byłabym sobą.
Tak więc morze kocham i całe Trójmiasto z nim razem ale niektórzy turyści czasem powodują we mnie nagły a wielopoziomowy wkurw. Poza tym ciśnienie w normie. No i oczywiście wycieczki do Gdańska były obowiązkowe. Bo to miasto z całej trójcy ukochałam sobie najmocniej.
Gdańsk dla odmiany mogłabym jeść łyżkami nawet z tym całym tłumem turystów i nigdy mi go nie mało. Podobnie jak i Krakowa. W gdańsku spotkaliśmy się najpierw z Lenn i dysocjacją kiszczakowo-pazurkowatą, po czym zrobiwszy odpowiednie zapasy w pobliskim spożywczaku, uzbrojeni w bagietki i kabanosy pognaliśmy na plażę. Słońce pięknie zachodziło, Nowy z Lenn prześcigali się w robieniu zdjęć pod tytułem: kto ładniej wymachuje pętem kiełbasy, a Kiszczak wtulając się w Pazurka snuł opowieści o wydmach kryjących skarby, ludzkie szczątki i karty biblioteczne.
Czarownie. Jak zwykle.
Potem spotkaliśmy się z Kociubińską i poznaliśmy fantastyczną gdańską winiarnię. Wypiłam tylko dwa kieliszki białego – przysięgam – a zakręciło iście po szampańsku. Jakaś ekonomiczna jestem czy jak? Ale było pysznie. I atmosfera przesycona czymś bardzo miłym i ciepłym. Może to przemiła Właścicielka, może wnętrze, a może urok towarzystwa? Kto wie. Najpewniej wszystkie te rzeczy na raz.
Następnego dnia, korzystając z okazji, że gdański Empik się palił instalacyjnie i postanowił nie działać, Lenka przyjechała pokazać nam „swój” Sopot. Fajny jest. Pub Sherlocka Holmesa, pijalnia czekolady Wedla czy najsmaczniejsze gofry w mieście to tylko część atrakcji. Największą jednak był spacer po plaży. Niby nic nazwyczajnego, ale plaża, po której szłyśmy leżała już w samym Bałtyku a woda sięgała nam do pasa. I tak spacerowałyśmy w pełnym odzieniu, sukienki malowniczo rozpościerały się pośród odmętów a my najspokojniej w świecie rozprawiałyśmy o Białoszewskim, kotach, różanym olejku i rozmaitych przygodach garderobiano-sklepowych. I tylko papieros w dłoni Lenn, torebka w górze i moje sandałki nonszalancko przerzucone przez ramię dopełniały całości.
Nowy robił zdjęcia (tak, wiem, że z tej notki wynika, że aktywność Nowego ograniczała się głównie do robienia zdjęć ale to na szczęście nieprawda) a dwaj panowie na kocyku długo nie mogli zamknąć ust. Zupełnie nie wiem czemu. Przecież upał i morze = aż się prosi o kapiel. A że w rynsztynku… to już mało istotny szczegół.
W niedzielę trzeba było wracać.
Czekał wszak u Dziadków stęskniony Igorowski no i niektórzy szli w poniedziałek do pracy. Oczywiście nie bez błogiego uśmiechu skonstatowałam, że nie ja, ale nadmorskie klimaty trzeba było pożegnać. I oczywiście była ukochana herbaciarnia gdzie czekali na nas Kiszczakowie i czajniczek ulubionej mikołajkowej, i machanie na pożegnanie Lenn pod Empikiem i uściski, i ciepłe myśli do Kociubińskiej z resztą ferajny i do Sze hen hen do Dojczlandii. I wszystko było. Zupełnie na odwrót niż u Kononowicza.
Fajni są. Wiem. I dziękuję. Zewsząd.
🙂
Ja juz pojutrze do Domu:-)
I tylko tyle mam do powiedzenia,bo cala reszta sie nie liczy 🙂
PolubieniePolubienie
mijanki znaczy mamy 😉
PolubieniePolubienie
Ja po moim wypadzie do Władysławowa pamiętnego długiego wekendu 2004 roku – powiedziałam sobie: NIGDY WIęCEJ W CIEMNO!!!
PolubieniePolubienie
a zapomnialas o jednym telefonie… u mnie chata stoi pusta juz od marca. i za free bys ja miala 😦
PolubieniePolubienie
laptok??
powiedz, prosze, że to żart. zamierzony.
PolubieniePolubienie
a w chalupach i cicho i spanko tanie i mile i turysci do wytrzymania:)
PolubieniePolubienie
Lojcia – kobieto, dzięki za chęci ale Ty z malutką Melą, gdzie ja Ci się pakować będę i jeszcze z Nowym… no halo!
saime – wystarczy czytać tego bloga przez tydzień by samemu zorientować się, że zamierzony. pozdrawiam
PolubieniePolubienie
2kropek – Chałupy w ogóle fajne są i miłe – wiem, byłam – gorzej gdy ewidentnie ma się chęć na Sopot.
Ale uprzedzę wszelkie możliwe insynuacje – grosza nie wydałam – wyjazd to prezent był.
PolubieniePolubienie
https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=2508972966041100&id=1774199926185078
PolubieniePolubienie