Halo! Żyję!

Przyjechaliśmy o 4.30. Bynajmniej nie po południu. Kurde.

Czarownie, że rano do pracy.
Nieprawdaż?

Teraz mała retrospekcja zanim zasnę i odgniotę sobie czoło – zamierzam bowiem spać na „załamanego psychicznie”, wsparta niby to w zamyśleniu głębokim na dłoniach. Na „spadający długopis” spałam w zeszłym tygodniu.

Pogoda była paskudna. Pierwszy dzień to jeszcze siemasz Wiktor, bo co prawda gwizdało cokolwiek między uszami, ale nie padało, zatem na rowerrach dało się pojeździć i Lokatora nawet nigdzie nie obiłam o drzewo. Cudem chyba, bo przyznam szczerze, że jak wsiadłam to nawet nie miałam jak się przeżegnać. Tak kurczowo ściskałam kierownicę. Ach te moje nowe podniecające manetki. Z wypustkami…

No. Jechałam więc niejako siłą rozpędu. Poza tym bardzo mi jednak zależało żeby się jednak spektakularnie nie wypierdolić [Doroto – dla Ciebie może być wersja z rozpłaszczyć] na środku ulicy. Na atrakcję turystyczną czułam się albowiem zbyt mało widowiskowa. Zero białych kozaczków i innych oczojebności. Młody początkowo podróżował zamontowany na rowerze Nowego (w sumie po dwóch latach bez jazdy miałam prawo poczuć się z lekka niepewnie a przecież Nowy specjalnie wybrał fotelik, który można wpiąć także w Jego rower – przemilczę ale mrugam, wiecie…) ale potem wypadało jednak przejąć własnego Dziecia. I powiem szczerze, że nie było to proste. W ogóle taki fotelik to strasznie fajna sprawa ale jak się nie jest obcykanym w tych wszystkich systemach zabezpieczeń i zatrzasków, w rowerze nie ma się podnóżka, Dzieć się wije aż ma się ochotę Go katapultować w bliżej niesprecyzowaną dal, wspieramy rower na własnym biodrze (i nie powiem gdzie nam się wbija ale bynajmniej nie jest to łokieć) a potem staramy się wgramolić możliwie jak najzgrabniej i bez zbędnych zasapań (bo w sumie obserwują nas co najmniej trzy pary oczu z czego jedna jakby bardziej), to ma się prawo trochę zestresować. Co nie?

Właśnie. Ale zestresowałam się wewnętrznie i nic nie było po mnie widać. Nic. Przysięgam. W samo południe na Dzikim Zachodzie z dwoma koltami i kiepską muzyką w tle. Mina pokerzysty. Ewentualnie srający kot na puszczy. Opcjonalnie.

Od teraz możecie mówić, że Lokator to Zapalony Cyklista.

Co prawda najbardziej się zapalił gdy zobaczył gofra – gofry bowiem jak wszem i wobec wiadomo nigdzie nie smakują tak dobrze jak nad morzem – ale dzielnie zniósł wszelkie wyboje i wyglądał na zadowolonego. Generalnie im więcej wybojów, tym Dzieć bardziej ukontentowany. I to nie tylko mój, a chyba wszystkie. Perwersy małoletnie normalnie.

Drugie spotkanie Młodego Człowieka z Morzem przebiegło bardziej dyplomatycznie. Znaczy Igorowski już się tak nie rozdziawiał i nie zastygł w bezruchu, a Morze zgodne ze swoim zwyczajem udało, że mu to wisi i powiewa. Prawie obsrała nas mewa, ale jak wszyscy dobrze wiemy prawie robi czasem wielką różnicę. Na szczęście.

Potem zaczęły się już schody bo Pani Pogoda najwyraźniej stwierdziła, że ma depresję. Lało, padało lub bździło. Opcjonalnie. Spaliśmy, snuliśmy się bądź grillowaliśmy. Opcjonalnie. No zdarzyły się jeszcze jakieś scrabble, ale głównie sjesta. Lokator szalał po domu, do którego jak weszliśmy to zrobiłam wielkie łał – tak było super. Nawet barierka antydzieciowa była za schodach. Obie z Halką, przyzwyczajone do spartańskich nieco bardziej warunków wypoczynku na wszystkich naszych urlopach, doznałyśmy lekkiego wstrząsu, ale że do dobrego to człowiek szybko się przyzwyczaja, już po godzinie byłyśmy hrabianki.

Chrapałam do południa.

Nowy zabrał Młodego na dół żebym mogła się wyspać po podróży.

I zmienia Mu pieluchy. Wszystkie. Nawet te radioaktywne o Szczególnym Znaczeniu Strategicznym. Nawet bomby biologiczne. Bez zapalników. I kąpie Go. Nie pyta co Mu zrobić na śniadanie albo na kolację. Ani w co Go ubrać. Ani czy ziemniaki obrać grubo czy cienko. I w jakiej grubości kostkę. I czy może mnie pocałować też nie pyta.

Yyy.

Strefa mroku.

Dobra, wstałam.

Bo ja psze Państwa zawsze najbardziej nie znosiłam takich Ślimoków. Co to pytają czy te skarpetki na pewno współgrają im z odcieniem brwi. Albo gdzie mogą znaleźć masło. Pewnie kurde pod trzydziestką w bieliźniarce. Zabierają się do wszystkiego jak pies do jeża. I pytają czy mogą mnie pocałować.

Zasada jest prosta jak konstrukcja gwoździa. Albo się całuje, albo nie. Albo się dostanie po mordzie albo się dostanie zadyszki. Ryzyko zawodowe. Ale niech mnie nigdy przenigdy nikt nie pyta, czy może. Bo może potem nie wstać. Bynajmniej nie z rozkoszy.

Dobra.

Nowy ma wady. Całe mnóstwo wstrętnych okropnych wad. I chrapie. I strasznieśmy się pokłócili już nawet. Raz. Oczywiście, że o pierdołę.

Dawno nie czekałam żadnych cudzych wad z takim utęsknieniem. Bo to jednak oznaka, że nie jest cyborgiem. Jest całkowicie normalny. Trochę pokręcony – jak ja – stąd też nasza kłótnia, ale to wszystko da się zaakceptować. Bałabym się gdyby nie miał wad. I patrzyłabym podejrzliwie. Bo nie ma takich kryształowych ludzi. Zawsze ma się jakiś feler. Ogólnie rzecz ujmując Nowy jest w porządku. I potrafi się przyznać do błędu. Choć niekoniecznie jest to Jego pierwsza reakcja.

A godzenie się jest zawsze najprzyjemniejsze.

Reasumując: wyjazd był bardzo udany, choć pogoda dupna była jak stado pawianów na łysej skale. Sporo się nauczyłam Nowego i Jego zachowań, co niewątpliwie ułatwia zadanie i wyzbywa zbędnych oczekiwań. Nażarłam się tyle karkówki z grilla, że prawdopodobnie mam w żyłach marynatę. Zaraz obok Rosenthaller Old Kadarka. Strasznie się cieszę, że była z nami Haluta i mam nadzieję, że Jej też było miło trochę się oderwać. Mamy nauczkę by na przyszłość (bo już ustaliliśmy, że obowiązkowo tam wracamy), brać mniej jedzenia, bo strasznie dużo zawieźliśmy z powrotem. Kierowcy tirów niechętnie dzielą się informacjami o trasie ze zwykłymi użytkownikami czterokołówek, ale jeśli przez cb-radio spyta ich miły, kobiecy głos, prawie zawsze odpowiadają. Pod koniec gry z scrabble wymyśla się najlepsze słowa.

I oczywiście nie byłabym sobą, gdyby coś mi się nie przydarzyło. Prawda?

Nie może być przecież tak, że jadę gdzieś, wracam i jest zwyczajnie, nudno i normalnie. Trzeba jechać w deszczu krętymi drogami i szukać po lasach ostrych dyżurów. Żeby to jeszcze jakiś Klunej Dżordż choć…

Szpital w Gryficach przypomina posępny, opuszczony klasztor i tylko budka dróżnika, w której Dwóch Panów W Czapce (jednej) otwiera jeden szlaban za złotówkę łączy go z cywilizacją teraźniejszości. Przynajmniej zewnętrznie i po ciemku, co wewnętrznie to już jak każdy inny przybytek NFZ. Papióry, skierowania, kwity. Laryngolog przyjmuje w zielonym kitlu i zagadkowym uśmiechu a Pielęgniarka udziudziana świątecznie jak szpadel, zatacza się po pieczątkę. I rozbiera się przy nas, bo gdzieś się ubrudziła krwią i z dumą prezentuje upaprany rękaw. Przełknęłam wizję zaszlachtowanych pacjentów i posłusznie siadłam na kozetce. Zresztą i tak było mi cokolwiek słabo i świat wirować zaczął nagle niczym lunapark z obrazu schizofrenika. Laryngolog przestraszył się dopiero gdy wynikło, że astma. Zbiła go z tropu alergia na penicylinę i paracetamol. Tekstem: To co Pani może?, wywołał u mnie olbrzymi uśmiech. Sardoniczny. Ponadto dowiedziałam się, że mają tu olbrzymi urodzaj na Warszawiaków. chyba nie służy Wam nasz klimat, hehe. Hehe. Doprawdy. Gdyby nie to, że jednak się mną zajęli i pomogli, wkurw przerósłby najśmielsze oczekiwania i zaskoczył chyba nawet sejsmologów na drugiej półkuli. Tymczasem byłam zen i ogólnie kwiat lotosu. Czułam się średnio i na słowne przepychanki zdecydowanie nie miałam werwy. Sprawdził się Nowy. Finalnie wyszłam z kwitem, że zapalenie zatok, atak astmy, receptami i nieco spokojniejszą głową. Przez 10 minut inhalacji z Pielęgniarą Na Rauszu zdążyłam się dowiedzieć wszystkiego – od przepisu na ciasto, po problemy w życiu seksualnym Jej córki. Żałuję, że nie miałam dyktafonu. Ciasto brzmiało wyśmienicie.

Wyszliśmy bogatsi o pewnie doświadczenia. Ja na przykład dowiedziałam się, że powinnam zoperować sobie krzywą przegrodę, a Nowy, że czasem trzeba zignorować moje nic mi nie jest, nigdzie nie jadę i grzecznie acz stanowczo zabrać mnie do szpitala. Śmialiśmy się też z tego halnego co wiał w szpitalu i zawiał naszą Pielęgniarkę, choć oboje chyba zdajemy sobie sprawę, że gdyby to było coś poważniejszego, w takiej sytuacji mogłoby nam być nieco mniej do śmiechu.

Cóż, święta w Polsce.

Nie składałam życzeń, nie dzieliłam się jajkiem, miałam serdecznie w odwłoku wszystkie palemki świata. I niech każdy spędza zawsze Wielkanoc jak lubi. Ja wybieram Święty Spokój. I takie właśnie towarzystwo.

No może dla Hali jeszcze chciałabym wyściskać w kciukach tego Rumaka Na Białym Koniu. Byłaby już pełnia szczęścia. Tylko żeby umiał grać w scrabble na brzydkie wyrazy.

Jestem dramatycznie niewyspana.
Patrz – początek notki.
Mam zapalenie zatok i antybiotyk zostawiłam na kuchennym stole… żeby na pewno nie zapomnieć.

Ale przecież nie to jest najważniejsze.

Wcześniej mój Syn się zakochał w Nowym i Nowej Córce, ale póki co wcale mi to nie przeszkadza.
Teraz dwie, bardzo ważne w moim życiu osoby chyba się polubiły.
I bardzo mi na tym zależało.
Jutro idziemy do Stodoły na koncert Perfectu.
Zobaczymy co chłopcy jeszcze potrafią.

Ps. Pamiętam o historii. Nie poganiać. Bo się w sobie zamknę.

Ps2. Właśnie dostałam sms o treści kocham Cię. Od kobiety. Dzieciatej, heteroseksualnej. W ubiegłym tygodniu były identyczne od dwóch innych pań. Czy już wspominałam, że w moim życiu robi się ostatnimi czasy niezwykle interesująco? 😉

Wdech. Wydech. I tafla jeziora.

8 uwag do wpisu “Halo! Żyję!

  1. to ja piąta jestem w tym tłumie kochających? no trudno jakoś to zniosę.

    oni wszystkim mówią o tym prostowaniu przegrody, nie przejmuj się 😉

    Polubienie

  2. Czesc!
    Mam pytanie- jakie leki bierzesz podczas przeziebienia/grypy? Pytam, bo ja też jestem uczulona na paracetamol i polopirynę, a niestety większość leków je zawiera… a ja dość często łapię te świństwa…

    Polubienie

  3. Z tą przegrodą, to już zdaje mi się nie jakaś patologia, tylko norma, bo ja też muszę…
    a niedługo będą wysyłać na krzywienie przegrody 🙂
    i kręgosłupa pewnie też…

    Polubienie

  4. Ślimoki dzielą się na dwie gromady:
    1) samorodne „talenty”
    2) orły, ale odskrzydlone i zaśluzione powtarzalną wielokrotnie sytuacją, że mimo werwy, inicjatywy i zdolności jednak wszystko robią nie tak, jak chciałaby Ta, Która Wie Najlepiej.

    Polubienie

  5. krzywa przegroda do poprawy – yes. Moja była to miała ostatnio i jest b.zadowolona. Poprawia się komfort życia, oddychanie. A uciążliwości pooperacyjne niewielkie i niedługie.

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do pepegi Anuluj pisanie odpowiedzi