Ride on, niespodziewanki i kolejki do WC

Zacznijmy od tego, że w piątek … gdy już uporałam się z pracą, skończyłam lekcję emisji w siedzibie chóru, niespotykanie znaczną liczbą środków komunikacji miejskiej dojechałam do żłobka w celu odebrania Lokatora z miękkich rąk Ulubionej Ciotki Etatowej, a następnie przydźwigawszy z punktu A do punku B całkiem żywe 12 kg, odstawiłam je do domu, w którym już czekał Mamut, chwyciłam spakowany północnie plecak, śpiwór i ruszyłam kurcgalopkiem za uciekającym tramwajem … byłam już tak zmęczona, głodna, zła i w ogóle poziom wkurwu przekroczył już wszystkie wyjące kontrolki, że tramwaj pozwolił się dogonić, Motorniczy zwarczeć, plecak niedbale cisnąć a samotny pasażer łaskawie zdążył ewakuować się na następnym przystanku zanim wymyśliłam coś specjalnie dla niego.

Dzięki temu w miarę spokojnie i bez strat w ludności oraz inwentarzu pobocznym, dojechałam na miejsce przeznaczenia. Co prawda po trzech przystankach tramwaj napełnił się ludźmi i już trwał w tej zmiennej nieco scenerii do końca, ale mnie już sporo powiewało. A reszta wdzięcznie zwisała.

I prawdopodobnie tylko dlatego, gdy już zmarznięta, wywiana, dźwigająca tobół i usiłująca odstraszyć kolejnego potencjalnego seryjnego mordercę groźnym tupaniem, po kilkunastu minutach postanowiłam zadzwonić do Yoko – z którą umówiłam się POD METREM – nie zabiłam jej jednym spojrzeniem, kiedy to wreszcie dotarłam POD CEPELIĘ. Bo tam reszta wycieczki czekała na mnie. Bo widocznie zapomniała mi powiedzieć.

Ja nie wiem co takiego Yoko ma w sobie ale nie jestem w stanie się na Nią gniewać ani chwili. I jak mówi mi, że widocznie zapomniała, to nagle mi wszystko przechodzi i zaczynam się śmiać. Choć przecież normalnie mogłabym za to wykastrować dowolny pułk piechoty bez znieczulenia. Ale wiem, że Ona zapomniała niechcący. W każdym razie już po chwili siedziliśmy w aucie i jechaliśmy do Lublina. Trzy baby i brat Yoko. Uroczy zestaw. Prowadziła Olga zwana Olą – fajna i z charakterem, choć wygląda jak ocean spokoju.

Spaliśmy wszyscy u koleżanki Yoko, Marty i marcianych Rodziców. Marta jest drobna i człowiek patrząc na nią ma wrażenie, że dziewczę zaraz się złamie, ale nic nawet nie trzeszczało. W dodatku zastanawiałam się usilnie skąd ona bierze tyle energii. Ja bym padła nawet przy obecnych gabarytach. Bo Marta z Rodzicami nakręcali ten cały gospelowy przystanek. Ojciec, zwany Ojcem Dyrektorem bawił się w konferansjera i robił pyszną kawę o 7.15 rano, Marta głównie biegała i załatwiała milion spraw a jej Mama zapewniała nam przyjemny nocleg, posiłki i domową atmosferę. Prócz tego Mama Marty jest mikrobiologiem, więc możecie sobie wyobrazić jak tak było sterylnie. Do tego stopnia, że gdy zakręcałam kran, wycierałam odciski palców chusteczką. A gdy szczoteczkę do zębów ułożyłam pod innym niż reszta kątem, czułam się outsiderem. W tym domu wszystko było prosto pod nos a zmywanie po sobie byłoby grzechem śmiertelnym. Zresztą wszystko łykała zmywarka. Na dłuższą metę mogłabym zwariować i to ciężko, ale dwa dni stanowiły bardzo przyjemny przerywnik.

W związku z tym nie wiem doprawdy czemu ukradłam martowej Mamie dodatek „Wysokie obcasy”. Niechcący oczywiście bo pożyczyłam do poczytania na próbie, ale fakt faktem, że nie oddałam. Kradzież więc. Przyjechały sobie owe obcasy spokojnie w mojej torbie do Warszawy i spostrzegłam je dziś rano. Gdy Igor zrobił sobie z nich konfetti… Hał najs.

W tej sytuacji chyba daruję sobie wysyłanie dodatku pocztą. Jak sądzicie? Chyba, że napiszę, że to takie puzzle. Ale to może nie przejść. Nawet u mikrobiologa.

Co do warsztatów do określę jednym słowem – fantastyczne.

Masakrycznie dużo pracy, energii, potu i bolących nóg ale było warto. Ta Yoko to czasem jednak ma dobre pomysły 😉

Pierwszego dnia mieliśmy tyle prób, że prawie umarłam bo zasnęłam nad drewnianym pulpitem. I to w trakcie występu Renaty (Renata to w ogóle osobny wątek ale nie da się go opisać. TO trzeba było zobaczyć: może tylko wcisnę, że wyglądała jak skrzyżowanie platynowego tapira z elektromonterem nocnym z Poznańskiej ale głos miała taki, że wybaczyłam jej wszystko, nawet koronkowe leginsy 3/4).

Ponadto chyba do końca życia warsztaty gospel kojarzyć mi się będą z kolejkami do łazienki. Nawet podsunęłam taki pomysł na koszulki: z przodu gustowny napisik z datą, a z tyłu drzwi wucetu i zwyczajowy ogonek. Jak stąd do nieskończoności. Sponsorem była jedna z wytwórni wód mineralnych, więc przerób szedł nieustanny. Oczywiście.

Prowadzący byli super – dwaj niezwykle charyzmatyczni ciemnoskórzy faceci o głosach, że cierpły paznokcie. Laski piały. Oczywiście. Ja udałam, że nie.

Naturalnie zajrzeli na chwilę Aga z Michałem i Zofią. Zofia wyrosła i wypiękniała. Niestety nie była zainteresowana bliższą konwersacją. Wolała schody. Czasu było mało i okoliczności mało sprzyjające ale jeszcze sobie planuję z Nią porozmawiać. W innym terminie.

Drugiego dnia też próbowaliśmy grupowo zmieniać muzyczny kolor skóry ale na szczęście mniej intensywnie. Wieczorem za to na koncercie kończącym warsztaty wreszcie usłyszałam to co chciałam. Efekt. Bardzo mi się podobało. Już wiem, że wrócę i choć zupełnie nie kręci mnie religia ani duchowa otoczka gospel, to za klimat, porywanie serc, taniec i to bardzo wyjątkowe brzmienie ma we mnie oddanego fana.

Czy wiecie, że śpiewając gospel nie ma możliwości by czuć się samotnym? Tam, jeśli ubędzie jednego choćby głosu, wszystko będzie niepełne. Może i trybik w machinie. Ale rola kluczowa. Jak najbardziej.

A teraz a propos fanów.

Okazało się, że mam jednego. Fankę nawet. Mówi i pisze o sobie Kreska, czyta radziecki-termos od dawna i postanowiła przyjść żeby mnie spotkać. To dopiero była niespodzianka. Schodzę ze sceny i słyszę: – Bajka? Teraz wiem jak czują się ludzie, którym noszę kakao. I wiecie co? To niesamowicie miłe uczucie. Bo ktoś przychodzi gdzieś specjalnie dla Was, wypatruje Was w tłumie 250 osób i ma odwagę podejść i spytać: – Czy to Ty? A potem ściska za rękę i mówi: – Jesteś super.

Wcześniej raz zrobiła tak Lojcia. Na koncercie mojego chóru w Sopocie. Albo Młody, który przyjechał z Dodo do Warszawy. Nie wiem jak Was ale mnie coś takiego porusza i choć lubię robić podobne niespodzianki innym, to zawsze mnie to dziwi, że się tym innym dla mnie chciało.

Łatwo się wzruszam.

12 uwag do wpisu “Ride on, niespodziewanki i kolejki do WC

  1. A mnie i tak najbardziej ubawił tekst o odstraszaniu seryjnych morderców 😉

    A wyjazdu gratuluję – da się odczuć, że był udany 🙂

    Polubienie

  2. no a teraz mi sie wzruszyło, ze to jeszcze pamiętałaś 🙂 taki mały drobiazg… dla kogoś, kto na to zasługuje!
    Ja pamiętam jak wtedy wzięłaś moją rękę i położyłaś ją na swoim okrągłym brzuchu… i powiedziałaś „Lokator to jest ciotka Lojcia”, a Lokator delikatnie przybił piąstkę 🙂

    Polubienie

  3. A nieprawda! Bo najpierw powiedziałam „Przeprszam. Ty jesteś Bajka?”
    Bo ja jestem niesamowicie kulturalne zwierzę.
    Naprawdę cieszę się, że Cię poznałam… Kto nie wierzy niech spróbuje. Ona jest serio SUPER 🙂
    I jeszcze zaraziłam się klimatem gospel. O tak, żeby było ciekawiej…

    Polubienie

  4. bajka, bo ty jesteś super. kiedyś dawno przeczytałam, że jeździsz 24, a po której stronie wisły? bo może jeździmy razem, a to byłby dla mnie zaszczyt.

    Polubienie

  5. może wystarczy posłać mailem linka do e-wersji 😉
    marzy mi się taka akcja, w sensie jedzie się, spotyka się, ma się dwudniową wspólnotę pierwotną (nie wtórną), a już z muzykowaniem to szczyt szczęścia!
    zazdroszczę – pozytywnie.

    Polubienie

  6. bosko z Tą fanką:) ale ‚należało ci się’ :):):)
    a co to puzzli z wysokich obcasów to hmm, myśle ze jednak byłby to boski pomysł :D:D: takze moze spróbuj wysłac:):)

    Polubienie

  7. 🙂
    no własnie Bajko ,bo ty fajna jesteś no,to co sie dziwujesz
    puzle z wysokich obcasów :)))))a wyslij moze poskladają na pamiatke:)

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do lojcia Anuluj pisanie odpowiedzi