Wieczorami za oknem okoliczne koty wpadają w trans i jazgoczą do rana dość odważne interpretacje jazzowych standardów, psie kupy z wolna porastają zieloną trawą a powietrze jest tak przyjemnie ciepłe, że aż kręci w nosie. No i wreszcie jest słońce. W tramwajach przez szybę grzeje mnie w nos i budzi pierwsze piegi. Milej tak jakoś.
Lokatorowi coś się poprzestawiało i wstaje teraz co rano punktualnie o szóstej. Bez znaczenia jest dla Niego fakt, że od czasu do czasu mam dyżur i mogłabym wtedy pospać sobie nieco dłużej. Albo, że jest weekend. Doprawdy ci faceci są straszliwie samolubni.
Z nowinek żłobkowych to dziś poinformowano nas, że od 1 kwietnia Ludzki będzie bardziej dorosły. Zmienia grupę z pierwszej na drugą. Trochę mi żal ulubionych Ciotek Etatowych bo zdążyłam się już z nimi zżyć – nie mówiąc już nic o Igorze – ale z drugiej strony to kolejny etap, więc się cieszę. Trzeba będzie polubić nowe Ciotki. Młody powinien sobie poradzić bezproblemowo. Urocze uśmiechy ma obcykane.
Wczoraj na mamutowych imienino-urodzinach tylko dwa razy chciałam wbić Wścibskiej Ciotce widelec w tętnicę. Poczytuję to sobie za olbrzymi sukces, gdyż zwyczajowo gdy jej zaondulowany tleniony hełmofon pojawia się na horyzoncie wydłużają mi się siekacze a pod paznokciami ożywają stalowe ostrza. Tym razem zanim powiedziała cokolwiek skutecznie zatkała się kotletem. W kuchni z Mamutem doszłyśmy więc do wniosku, że skoro leci na drób, w przyszłym roku robimy jej devolaja z cementem.
Wścibska Ciotka znana jest ze swoich subtelnych wystąpień (bo ona musi wiedzieć kto, z kim, za ile i dlaczego tak drogo), wydłubywania rodzynek z ciasta (bo ona nie lubi), dywagacji na temat chorób pęcherza, donośnego komentowania co z obecnych na stole potraw jest do bani i dlaczego, relacjonowania zgromadzonym wenezuelskich telenowel, czy wygłaszania uwag w stylu: O, znowu jesteś w ciąży czy tak przytyłaś?
Pod moim adresem Wścibska Ciotka nie wygłasza już nic. Przychylność bogów i święty spokój zapewniłam sobie gdy przed kilku laty na pytanie: kiedy wreszcie wyjdę za mąż? – odpowiedziałam z uśmiechem, że czekam aż jej mąż się wreszcie rozwiedzie. Od tamtej pory nie siadają w pobliżu.
Nie lubię takich rodzinnych spędów i zawsze unikam ich jak ognia. Wyjątkami są te organizowane przez Rodziców – na tych nie wypada mi się nie pojawić. Zwłaszcza gdy mam zrobić kilka sałatek. Na szczęście potem pod byle pretekstem udaje mi się zmyć i odpocząć w drodze powrotnej.
Lokator padł w piętnaście sekund od kąpieli. Ja też dawno nie położyłam się spać tak wcześnie. Śniło mi się, że biegałam po bagnie w kaloszach i łapałam świetliki w pończochę kabaretkę. Było mi strasznie ciężko, niewygodnie i frustrująco bo oczywiście żadnego świetlika nie złapałam. Obudziłam się przekręcając się na drugi bok. Dopiero wtedy zarejestrowałam, że śpię w kapciach.
A najlepsze zostawiłam na deser.
W piątek byłam na chóralnej imprezie. Zawinęłam Igora pod pachę i pojechaliśmy, bo kto powiedział, że z Dzieciem nie da się nigdzie pójść. Młody spał spokojnie w swoim kojcu przeniesionym na tę okoliczność do kuchni, co jakiś czas ktoś do Niego zaglądał by stwierdzić, że nawet nie zmienił umoszczenia i generalnie było sympatycznie. Tańczyłam nawet. Więcej nie mogę napisać ale w pewnym momencie nawet się zarumieniłam. Jak pensjonarka. Bynajmniej nie ze zmęczenia.
No dobra napiszę bo mnie przecież zeżre.
Bo tak w ogóle to w minionym tygodniu sześć nie związanych ze soba tematycznie (ani nijak inaczej) osób, powiedziało mi, że mam fajny tyłek. Cztery kobiety w tym jedna w sklepie z odzieżą, więc jej nie wierzę, pijaczek z przystanku – to pominę milczeniem bo jemu chyba nawet jutowy worek z brukselką by się podobał i jeden taki kolega. Na imprezie właśnie. I w przypadku kolegi wystąpił rumieniec. Mój, nie kolegi.
Zawsze trochę się obawiam takich wyznań, czy aby szczere i co mają na celu, ale nie ukrywam, że lekko mnie to wcięło. W domu przytachałam do łazienki stołek, stanęłam na nim… i może faktycznie mam fajny tyłek ale nie wiem bo nie zdążyłam dojrzeć. Za to na bank mam obecnie ów tyłek cokolwiek obity. Wpadłam do wanny.
Tak, wstyd mi bardzo. Nawet Halce nie mówiłam, bo by mnie przecież zabiła rechotem. Ale musiałam to napisać bo za każdym razem gdy chcę pomasować obolały zadek, umieram ze śmiechu.
Kurtyna.
Czyli jest szansa, że gdybyś nie spała w kapciach, to byś się obudziła ze świetlikiem w kabaretce. 😉
PolubieniePolubienie
Ja także byłam na imieninach. Dokładniej w tę sobotę. Ja mam takich ciotek całą kompanię, a nawet pułk. Koszmar, ale czasem można się pośmiać. Gratuluję inteligencji;)
pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
z psimi kupami to jak z melodiami podobno – że one wszystkie są, tylko trzeba je odkryć.
ja zawsze w tematach rodzinno-podpytywackich od wczesnego nastolecia trzymałem się suchej terminologii „koleżanka, koleżanka, nie żadna narzeczona”.
przyjęło się do tego stopnia, że teraz mój wujek, dość wesoły wdowiec pod siedemdziesiatkę, też tak określa charakter swojej znajomości z panią, z którą… a, nie wnikam.
skądinąd twój status osobisto-rodzinny jest na tyle specyficzny, że odruch ciekawości – zwłaszcza, jak z przekąsem wzmiankujesz o perypetiach zeń wynikających – uważam za całkiem uzasadniony i nikogo bym za to nie rozstrzeliwał. w sensie, wśród tych, co cię tak lekko z bloga znają tylko. a jest ich wszak z półtorasta 🙂
bardzo lubię słowo „półtorasta”.
PolubieniePolubienie
zajrzyj na stronę twórcy Twojego szablonu (w sensie do yano.blog.pl), a dowiesz się, co się stało :>
PolubieniePolubienie
Owca – ale ja wiem co się stało i dlatego napisałam maila do Ciebie, bo podobno Ty możesz pomóc. Ja niestety jestem w kwestiach szablonów ciemna masa…
PolubieniePolubienie
ach Bajka! jak się chce swoj własny tył obejrzec to się stawia aparat foto na parapecie, włancza samowyzwalacz i odbiega metr do przodu (czasmai się tylko cżłowiek o kapcia zaplącze i pieknie wypierdo…i na zdjęciu są tylko drzwi wejściowe).
PolubieniePolubienie