Olgierd Jedlina w szlafroku

Chciałabym mieć na imię Vivienne. Albo jakoś tak dostojniej. Nie żeby moje własne imię mi się nie podobało, ale Vivienne kojarzy mi się z innym światem. Z innymi czasami przede wszystkim. Żyłabym sobie we Francji, miała perfumy z pompką, paliła cygaretki i z czarującym uśmiechem odgarniała niesforny loczek z czoła, zakładając jednocześnie jednym płynnym ruchem nogę na nogę. Na nogach oczywiście bryczesy i wysokie buty. No cóż, mając na imię Vivienne na pewno miałabym zgrabne łydki.

Albo byłabym ekscentryczną Angielką, piła hektolitry herbaty i nadużywała w rozmowie słowa well. Ale chyba jednak wolałabym Francję. I schyłek wieku poproszę.

Nie no żartuję oczywiście. Wolę swoje, klasyczne.

Ale są imiona, a czasem i nazwiska, do których aż same układają się nam w głowach obrazy. Bo czy na przykład Olgierd Jedlina (tak zupełnie abstrahując od Kingsajzu) mógłby chadzać po domu w rozchełstanym szlafroku? Ależ skąd. Do niego pasuje nienagannie skrojony garnitur, przyczesany wąsik, ewentualnie samotny goździk w klapie marynarki. No i obowiązkowo tabakiera. Grawerowana.

W ogóle to zauważyłam, że bardzo często ludzie diametralnie się zmieniają po zmianie nazwiska.

W szkole miałam kolegę, który nazwisko miał bardzo popularne i zawsze z tego powodu czuł się szary i pospolity. Szarość i pospolitość niektórym dobrze służy ale jemu akurat niespecjalnie. On chciał być wyjątkowy i na każdym kroku tę wyjątkowość swoją podkreślał. Do znudzenia. Doszło do tego, że czasem robił zupełnie absurdalne rzeczy tylko po to, by się wyróżniać. Po maturze zmienił nazwisko. Uspokoił się, spoważniał, nabrał pewności siebie. Już nie musiał nikomu nic udowadniać. W końcu poczuł się taki jakim być chciał. Ot, wystarczyło trochę formalności w urzędzie.

Koleżanki mężatki też bardzo często zaczynają inaczej się zachowywać, myśleć a nawet wyglądać. Bo czują się innaczej i chyba jest to powodowane nie tylko osobą męża. Bo całkiem sporo z nich z tych mężów zna już bardzo długo i na przykład od kilku lat razem z nimi mieszka.

Koleżanka X dostała razem z obrączką ładne, miękko brzmiące nazwisko. Spotkałam ją po roku. Nawet tembr głosu miała milszy i uśmiech. Cała była miękka i ciepła w odbiorze. Jakby ją ktoś przeprogramował na inne pasmo radiowych fal. Przed ślubem mieszkała ze swoim facetem pięć lat. Była głośna i chropawa. Przyjemnie wygładziła się w konturze.

Koleżanka Y nazywa się teraz poważnie i pewnie. Jej nazwisko kojarzy się z oparciem, pomocą, kimś na kogo można liczyć w każdej sytuacji. Kiedyś była strasznie roztrzepana i niesłowna. W uroczy wprawdzie ale niekiedy drażniący sposób. Zwłaszcza gdy chciało się coś wyegzekwować. Raczej wątpię by to ślub tak wpłynął na modyfikację jej charakteru. Nazwisko… czemu nie. Poprzednie było zabawne. Jak ona. Teraz widzę w niej odpowiedzialną kobietę. Szybko dorosła.

Koleżanka Z zmieniła sobie imię. Dopiero teraz. Jako trzydziestolatka. Mówi, że czuje się inaczej. Też to widzę. Tylko nie jestem pewna czy to inaczej idzie w dobrym kierunku. Zawsze była pogodna i życzliwa, aż się chciało złapać ją za rękę by dotknąć tej pozytywnej energii. Teraz sprawia dziwne wrażenie. Ale nie umiem dookreślić jakie konkretnie. Chłodna i wyniosła, rozmawia tylko na ściśle określone tematy. Aż dziwne, że jeszcze kilka lat temu chodziłyśmy razem na praktyki do Domu Dziecka. Po prostu ludzie przestali ją interesować. Ostatnio sama przyznała, że wystarczy jej lustro.

Jasne, że sporo upraszczam i nie wszyscy pod wpływem zmiany imienia czy nazwiska, aż tak się sami zmieniają. A już na pewno nie tylko. Podałam przykłady tego co jaskrawe. Na zmianę cech naszego charakteru czy zachowania wpływa bardzo wiele czynników, ale mam wrażenie, że nie dostrzega się czasem tego, co przecież też ważne.

Znajomym urodziła się córka. Dostała imię, którego prawdopodobnie będzie nienawidzić przez większość swojego życia a dzieciaki w szkole zrobią jej z dzieciństwa niezłe piekiełko. Imię jest bardzo mądre i bardzo wyszukane a każda próba jego zdrobnienia brzmi idiotycznie. Pasuje do antycznych mebli i wazy z dynastii Ming. Dobrze brzmi dopiero w bujanym fotelu. Na starość.

Syna nazwałam z rozmysłem. Miało być krótko i treściwie. Bo nazwisko dość długie. I podwójnie, żeby w razie czego mógł używać drugiego. Ale bez przekombinowania. Skromnie lecz po męsku. Chcę żeby był silny i wrażliwy. Stąd Igor Szymon.

A Wy lubicie swoje imiona? Czy też może całe życie, albo przynajmniej pół, chcieliście mieć inne? No i jakie Wam się podobają a jakie wręcz przeciwnie?
Bardzo jestem ciekawa…

______________________________________
I teraz tak, bo po komentarzach widzę, że mało wyraźna 😉 jestem: „bardzo często” nie oznacza zawsze a „bardzo wiele czynników”, nie oznacza, że to jak nas wołają jest tym dominującym, bo tu nic nie dominuje – raczej wpływa i wspólnie z innymi tworzy ten nasz charakter. Notka nie jest o głównej, w moim rzekomo przekonaniu, zmiennej a ledwie o jednej z wielu.

52 uwagi do wpisu “Olgierd Jedlina w szlafroku

  1. ja jestem Joanna i biada temu kto powie „Aśka”- nienawidze juz wolę joanne , albo w wersji obcokrajowców Joana, byłam w dwóch sytuacjach imiennych w liceum byłam jedna jedyna w klasie, na studiach w jednej grupie padł rekord bo było nas 5 i szczerze mówiąc mi bardziej odpowiadało jak byłam sama jedna. dlatego córka jesi Ida ma sporą szanse na bycie jedną w klasie a jakby ją bardzo bolało to imie to na drugie katarzyna:)

    Polubienie

  2. No to ja mam właśnie na imię Vivienne… I nie wiem sama czy to mi się podoba. Przez to imię za bardzo się wyróżniam, i denerwują mnie wieczne pytania : ,,jesteś z Francji?”. Czasami chciałabym mieć jakieś takie proste, normalne imię…Ale jestem Vivienne, i nawet gdybym zmieniła imię, to dalej byłabym Vivienne:) Więc…coś w tym jest:)

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do marissa23 Anuluj pisanie odpowiedzi