Halo! No bo piszę już. Jakby co.
Na początek to dyskretnie tylko wspomnę, że oczywiście pakowałam się pomiedzy pierwszą a trzecią w nocy. W związku z powyższym o piątej z minutami, kiedy to Lokator wychynął znad szczebelków i wszczął wokalizę w intencji obudzenia matki, czyli mnie, odczułam silny dyskomfort. Pies drapał dyskomfort – autentycznie myślałam nad znalezieniem odpowiedniego knebla. Nie wiem jak to jest ale Dzieć mój ma wybitne zdolności – może być ciemno jak w krecim tyłku a On i tak zawsze mnie namierzy i ogłuszy. Choćbym nie wiem jak nakryła się kołdrą i udawała, że słyszę tylko wewnętrzny zen. Dopóty będzie dziamgotał, dopóki go znad tych szczebelków nie zgarnę. I sprawa nie kończy się na przytuleniu i sobie chrapaniu dalej razem, o nie. Dalej to są rozmaite radosne wrzaski, kwiki i ćwierknięcia. Cały folwark zwierzęcy w jednym małym Potworze. Czy jest na sali egzorcysta? Może być trzy.
Normalnie bym się ucieszyła, ale czy to musi być nad ranem? No halo. Lokator generalnie to dziwny człowiek jest – i tu dygresja powyjazdowa bo mieszkaliśmy jak zwykle w tak zwanym „blokhausie głośnym” i tam imprezy to się w zasadzie nie kończyły – bo do jakiejś drugiej w nocy, nie jest go w stanie zbudzić nic, nawet wrzeszczando korytarzowe na piętnaście gardeł, gitarę i flet. Później budzi go chyba nawet pierdnięcie kanarka w sąsiedniej wiosce. I nie ma przebacz – trzeba usypiać. Do trzeciej na przykład. Za to mija godzina piąta i cyk – rześki szczygiełek. Niezależnie od tego ile i jak spał. Koniec dygresji.
Wyspana więc byłam oględnie rezcz ujmując średnio. Dosyć. O szóstej podjechał po nas samochód (bo w tym roku burżujsko nie pociągiem a autem właśnie jechaliśmy), a w samochodzie kolega i dwie koleżanki (w tym jedna podwójna bo z przyszłym Potomstwem wewnątrz), powpychaliśmy się gdzie się dało i pojechaliśmy. Przy okazji pragnę nadmienić, że znów bagaż Lokatora stanowił mój do potęgi trzeciej i nie wiem jak to ogarnąć bo Jego co roku rośnie a mój maleje. Za kilka lat będę zabierać tylko gacie i skarpetki a Obywatelowi zamówię poręczny kontenerek.
Aha. No i w tym roku zapomniałam tylko rajstop. Więc w sumie duży spokój. Koleżanka kupiła w spożywczym.
Po drodze spodziewałam się wycia i ryków a było bardzo grzecznie. W tym miejscu wyrazić pragnę swój podziw dla Lokatora, który nie zjadł pasów, nie rozniósł fotelika i nie eksplodował podczas tych wszystkich godzin. Choć widziałam, że niejednokrotnie miał ochotę. Ja sama byłam blisko. Przyjechaliśmy na miejsce w sam raz na obiad. Igor zobaczył góry i zemdlał. Oczywiście najpierw się najadł i trochę poczarował okoliczną płeć żeńską. Poza tym Syn mi się na wyjeździe rozwinął towarzysko. No i zaczął na dobre chodzić. Teraz mam problem z nadążeniem.
I stwierdzam, że chyba Igorowskiemu było w zasadzie najlepiej na tym wyjeździe. Wszystkie kobiety na próbach patrzyły w jedną stronę i bynajmniej nie na dyrygenta. Wszyscy mężczyźni nosili Go na rękach (albo przynajmniej nie deptali) a znaczna część z nich nawet całkiem chętnie. Oczywiście, że to świetny sposób na podryw, więc bardzo często Ludzkiego się wypożyczało na przerwie temu czy owemu i po chwili już otaczał go wianuszek niewiast i aura Supermana. Gdy Młody chciał to spał, bez pardonu gramolił się na kolana, wyżerał z talerzy to na co miał ochotę i tym, na których talerze miał ochotę i puszczał oko do kucharki. Adaś twierdzi, że niezły będzie z Młodego podrywacz. Ja twierdzę, że już jest. Wystarczyło popatrzeć na te wszystkie uśmiechy.
A same warsztaty to tak: dużo dobrej muzyki, jeszcze więcej ciężkiej pracy, mało snu, nieco grzanego wina, specyficzna wyjazdowa atmosfera, ludzie pytający czy chcemy coś ze sklepu, albo czy w ogóle coś chcemy, walające się wszędzie nuty i zupa z wielkiego gara. I Grybów, wprawdzie pierwszy raz bez śniegu po kolana, ale urokliwy. Fajnie było, tylko ja już się chyba starzeję. Naprawdę. Mam dziecko, nie piję do trzeciej w nocy, nie śpiewam do piątej rano, jak tańczę salsę to mnie czasem strzyka i łupie tu i ówdzie, odczuwam niewyspanie i mam wory pod oczami… a odnoszę wrażenie, że jeszcze chwilę temu mogłam wszystko i mnie to bawiło. I nie wiem kiedy mi umknęła ta zmiana.
Normalnie na co dzień żyję sobie przecież znacznie bardziej towarzysko niż większość mamuś, mam czas na znajomych i swoje pasje, ale na takich wyjazdach bardziej jaskrawo niż zwykle widzę wszystkie różnice. I pomimo, że staram się żyć tak samo, nieco tylko modyfikując zachowania i dostosowując się do Obywatela i Jego potrzeb, to już pewnych rzeczy przeskoczyć nie potrafię. Choćbym nawet chciała. Wyjazd z Dzieckiem to rzadko kiedy odpoczynek, zwłaszcza gdy jest małe. Z drugiej strony chcę by Igor zobaczył te wszystkie fajne widoki, przeżył te emocje, naśmiał się do tych moich ludzi, nacieszył. Razem ze mną. No i cieżko jest z tymi złotymi środkami chyba. Ale pracuję nad tym. Pocieszam się myślą, że przynajmniej przez chwilę bedzie taki czas w bliżej nieokreślonej przyszłości, kiedy ja jeszcze będę miała cierpliwość a On ochotę na takie wspólne wyjazdy.
Tymczasem jestem dziś w nastroju powyjazdowo-nostalgicznym i miło sobie wspominam różne takie migawki. A to słoiczki miodu, które przywiozłam i teraz sobie stoją na kuchennym parapecie i dwójniak co pyszni się w szafce, a to czajnik, który w pokoju nam świecił ultrafioletem i spokojnie mógłby robić za nocną lampkę, a to imprezę pod hasłem „Jaskrawiec”, na którą każdy ubrał się w tak oczojebne kolory jakie tylko wynalazł w szafie i okolicznych lumpeksach, a to te góry za oknem, a to krótki przystanek w przytulnej pizzerii Krakowie i wieczorna wizyta kumpla, z którym przecież widziałam się jeszcze rano i rozmowy przy herbacie, że mimo wszystko fajnie było.
O, albo telefon od Gogi, żebym już wracała bo nie ma co czytać i nudno.
Takie tam moje puzzle.
Jak mi będzie naprawdę źle to sobie wrócę, poczytam i się pouśmiecham trochę do monitora. Też mu się należy.
_______________________
W ramach wspomnień zapisuję recepturę ulubionego mi grybowsko drineczka:
– martini wermuth (może być istra – tańsza),
– sprite (dla tych cierpkolubnych tonic),
– plasterek cytrynki,
– dwa plasterki zielonego ogórka.
Pije się jak złoto bo pyszne. Osobiście zmodyfikuję domowo dodając listek mięty i lód. Mniam.
Nawet nie wiesz ile razy o Tobie myślałam przez ten tydzień.
Fajnie, że już jesteś :)))
PolubieniePolubienie
Cieszę się, że miałaś fajny urlop 😉
PolubieniePolubienie
Fajnie,że się Mlodemu górki spodobały…I ze nie pochodzi z gatunku upierdliwców, co to się przy nich gości wyprasza, bo ma drzemkę, albo bo pora karmienia…
PolubieniePolubienie
konie nie słyszą i łbów nie pospuszczały 😉 może to nie taki odpoczynek, ale myślę że zmiana otoczenia nieźle Ci zrobiła jednak 🙂
PolubieniePolubienie
eee… ogórek?
PolubieniePolubienie
Super jest taka zmiana klimatu i otoczenia. Człowiek oddycha inną bajką i nabiera nowej energii 🙂
A co do tej zmiany w Tobie, o której wspomniałaś… To chyba normalne jest. Dziecko w naturalny sposób zmienia pewne nasze gusta i możliwości. Żeby być dla swojego maluszka na tzw. chodzie musisz się zwyczajnie wyspać. Prozaiczne, ale prawdziwe. Odpada więc całonocny maraton filmowy, tańce do białego rana, czy obalenie większej ilości okowity… Przyjdzie czas, że wróci wolność, pytanie tylko, czy upodobania rozrywkowe się nie zmienią 🙂
Pozdrawiam bardzo.
PolubieniePolubienie
Z roku na rok coraz fajniej będzie z Młodym wyjeżdżać, aż powie, że chce sam.
PolubieniePolubienie
:))
ja dzisiaj jadę zobaczyć góry, przede mną cała Polska wzdłuż wieć jutro nad ranem ujrzę Zakopane :))
mam nadzieję że będzie tak samo fajnie jak u Ciebie 🙂
PolubieniePolubienie
no właśnie – z ogórkiem???
PolubieniePolubienie
ani chybi alkoholiczka 😉
PolubieniePolubienie
dobrze, że już jesteś z powrotem 🙂 bo jakoś długo cię nie było…
PolubieniePolubienie
Ten ogórek to żeby były witaminy? ;-/
PolubieniePolubienie
Łogórecek bardzo mi się spodobał:) I poproszę.
Good 2 have u back!!!!;-D
PolubieniePolubienie
W niektórych knajpach w Wwie ten drink nazywa się po prostu ‚ogórkowa’… jest pyszności 🙂
Dostałam przepis na niego jakiś rok temu od kolegi i pierwsze co zrobiliśmy to wyduldaliśmy 2x2l sprite, 5 dużych ogórków, cytryn chyba z kilogram i żołądkowej gorzkiej hektolitry (aha, bo moja wersja to zamiast wermutu to żołądkowa – ale smakuje bardzo podobnie) 🙂
PolubieniePolubienie
ten ogórek to dla smaku czy dla ozdoby?
PolubieniePolubienie
wspomniałaś coś o tańczeniu salsy 🙂 Melcia uwielbia i dla niej codziennie przed lustrem kolysze biodrami…
PolubieniePolubienie