Wczoraj

Wczoraj chyba nawet na Księżycu było więcej atmosfery. Ale spoko, twarda jestem. Choć przyznam szczerze, że pewne rzeczy nie przestają mnie zadziwiać. Jednak.

Mirmiłku, nie desperuj!
Lubawo, na moim grobie posadź orchidee…

Nie poszłam na chór bo jakoś nie byłam w nastroju. Zawróciłam w połowie drogi. Aż Młody się zmarszczył. Wiecie, jak mam iść i siedzieć jak smętna pipka to wolę odpuścić. Bo ja mam albo albo, bez półśrodków. Raz, że żaden ze mnie pożytek skoro jedyne na co mnie było stać, to odebranie dwóch smsów i wykonanie jednego telefonu, dwa, że to ma być przede wszystkim frajda, przyjemność i hobby. Wczoraj chyba tylko kilka rytualnych mordów mogło mi dać te trzy rzeczy na raz. A że z natury jestem człek spokojny i na rytuałach sie nie znam, zjadłam pół garnka barszczu.

Nie wiem gdzie to zmieściłam. Przysięgam.

W jedzeniu pomogła mi troszkę Marysia, która przyszła i od razu wydała mi się znajoma. Rozmawiało mi się tak swobodnie, że wydało mi się niemożliwe, że spotkałyśmy się po raz pierwszy. Musiałam ją co najmniej kilka razy minąć na mieście.

Oczywiście nadal nie jestem spakowana. Ale jakoś przestało mnie to stresować. Teraz jestem na etapie lotos na tafli jeziora i generalnie zen.

Wy też tak macie? Że denerwujecie się czymś, spać nie możecie, ciągle myślicie choćbyście nawet nie chcieli i normalnie już oko wam lata… aż to nagle przychodzi sobie dzień, w którym wszystko macie dokumentnie gdzieś (dokładnie tam) i jakoś tak kompletnie bez emocji pijecie sobie kawkę.

No ja tak mam.

Przed takim jednym egzaminem myślałam, że zejdę. Albo urodzę jajko. Co tam jajko – cały kontener kur niosek. Była to psychologia kliniczna i prowadziła ją Siostra Profesor Trojga Imion Dwojga Nazwisk. Kobieta (choć wielu powątpiewało, że faktycznie jest rodzaju żeńskiego) była jedynym nie-świeckim wykładowcą na uczelni i chyba miała na tym punkcie jakiś kompleks. Albo sto. Każde zajęcia z nią to był dramat. W pięciu aktach. W akcie pierwszym wchodziła do sali i kto nie wstał miał przewalone. Musiałam więc bardzo solidnie przygotowywać się na każde zajęcia. W akcie drugim komentowała aktualną sytuację polityczną w kraju i na świecie – a że zorientowana tak na serio to była średnio, czasem wychodziły z tego kosmiczne dyrdymały – i kto ziewał albo chichotał miał przewalone. Często udawałam, że mam czkawkę albo muszę pilnie wyjść do toalety. W akcie trzecim wykładała to co miała wyłożyć, choć doprawdy zastanawiałam się czemu nie kafelki. Znaczy miała wiedzę ale kompletnie nie potrafiła jej przekazać bez ozdobników biblijnych. Nic nie mam do biblii ale jeśli ktoś mówi o biologicznym sprzężeniu zwrotnym i elektrody przypinane do pacjenta porównuje do gwoździ, krzyża i cierni, to sorry ale wymiękam. Musiałam bardzo dużo czytać. W akcie czwartym przepytywała tych co mieli przewalone i wkurzała się jeśli wszystko wiedzieli. Na moje nieszczęście zawsze byłam pyskata i wygadana, więc potrafiłam się obronić. A im więcej odpowiedzi na swoje pytania dostawała tym bardziej była rozjuszona. W akcie piątym w desperacji obrażała się i wychodziła trzaskając drzwiami. Co oznaczało na najbliższych zajęciach kolokwium z nie_wiadomo_czego. Bo wszystko mogło jej przyjść do głowy. Gdy przyszła sesja na wszystkich padł blady strach. Laski wkuwały w kiblu i nawet faceci pili walerianę. Zaszywało się w kieckach rozporki, poprawiało krawaty, zapinało pod szyję. Bałam się jak sto diabłów kadzidła, ale w przeddzień po prostu przestałam. Ot tak. Chyba osiągnęłam apogeum stresu i potem było mi już tylko wszystko jedno. Rozporek olałam. Bluzkę miałam nie dopiętą bo gorąco. I poszłam. Ci co pyskują na zajęcia muszą być przygotowani zawsze najlepiej, muszą czytać wszystkie podane lektury i najlepiej jeszcze dodatkowo szukać innych na własną rękę. I to się sprawdza. Był to dla mnie jeden z najmilej wspominanych egzaminów, uśmiech nie schodził mi z ust a Siostra Profesor Trojga Imion Dwojga Nazwisk wypytała mnie chyba nawet o przypisy. Do dziś moja wiedza w tej dziedzinie jest olbrzymia.

Więc skoro dałam radę Siostrze Profesor, dam radę wszystkiemu. Pakowanie to przy tym piksel na 28-calowym LCD.

I jeszcze na deser to…

Dostałam wczoraj kartkę świąteczną i prezent pod choinkę dla Obywatela. W lutym. Wszyscy już dawno sądziliśmy, że przesyłka zaginęła. Zdążyliśmy nawet o niej zapomnieć. Ale nie – doręczają zawsze. Niech żyje in-post.

Kurtyna.

7 uwag do wpisu “Wczoraj

  1. a już straciłam nadzieję, że w ogóle dojdzie… Mam nadzieję, że Lokator nie zdążył z ubranek wyrosnąć przez ten czas. A co do nerwów, też tak mam. Dziś mną jakoś dziwnie telepie – siedzę przy kompie i karuzela w głowie… Dobrej pogody i humoru na wyjazd Wam życzę. Zatrzymacie się w Kraku w drodze powrotnej?

    Polubienie

  2. tak sobie myslę, i jestem przekonana, że musiałyśmy się już wcześniej spotkac.
    I musimy tylko pogrzebać w naszej przeszłości, żeby to spotkanie odnaleźć.

    A tak poza tym, to ten barszczyk, kochana, był znakomity. Szkoda, że nie wzięłam od Ciebie trochę w słoiku 🙂

    Polubienie

  3. serio ten in-post taki niegramotny??? no to zalamka, bo w takim razie NIE MA alternatywy dla Poczty Polskiej, ktora bym wymordowala osobiscie po kolei, od dyrekcji po listonoszy. Chwilami bym wymordowala, nie to, ze zadze mordu nosze w sobie caly czas. Na przyklad 15 stycznia, wyjmujac ze skrzynki kartki swiateczne, bylam bliska nabycia kalacha. A wczorajszy wyczyn listonosza, mlodego jakiegos i niekumatego, mnie rozwalil. Bo kolezanka wyslala mi list adresujac go: nazwa osiedla, ulica i numer. Nazwa osiedla jest taka sama, jak nazwa ulicy w przeciwnej czesci Krakowa, i listonosz, chociaz mial pod spodem ulice taka jak trzeba z numerem i wszystkim innym to ZGLUPIAL. Poszedl do administracji szukac, czy taka mieszka.Administracja, ze nie mieszka, bo mieszkanie stoi na mego meza, z ktorym mamy inne nazwiska. Administracja zadzwonila do meza pytajac, czy taka a taka „jest tam u niego”. Maz potwierdzil, wiec administracja zostawila korespondencje u ochroniarza. A najlepsze, ze ja bylam w domu w czasie wizyty listonosza i ten cioc malinowy nie raczyl do mnie zadzownic domofonem i spytac, AAAAAAA!!!! RATUNKU!!!!!!!!

    Polubienie

  4. no popatrz, a mi przeszło wczoraj przez myśl „a może by tak wyskoczyć do Baj na barszczyk…”, bo w zasadzie od Moni to nie mam daleko.
    Ale zaraz pomyślałam sobie „na pewno się już pakuje”.
    No gupia ja, gupia!

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do haluta vel carramba Anuluj pisanie odpowiedzi