… czyli mam moc i nie zawaham się jej użyć.
To było bardzo nudne zebranie. Tak nudne jak tylko mogą być firmowe zebrania na temat bez tematu. Coś jak pięćset osiemdziesiąte drugie posiedzenie plenum. No ale zwołane przez Prezesa Najwyższego Trzeciego, zatem obecność obowiązkowa, że tak to ujmę ogólnie. Termin obecność obowiązkowa szczególnie może bowiem znaczyć tak wiele – od ‚jeśli nie przyjdziesz to nic się nie stanie ale…’ do ‚jeśli nie przyjdziesz to równie dobrze od razu sam możesz się położyć na torach i zadzwonić po tramwaj’ – że nawet nie chcę się w to zagłębiać. Prezes Najwyższy Trzeci zwyczajowo zwołuje posiedzenie plenum raz do roku i wygłasza nań różnej maści odkrywcze tezy, pomysły swoje i innych krewnych tudzież znajomych królika. Tezy nie zawsze są poparte stosowną argumentacją ale za to pomysły zawsze odkrywcze a całość z reguły w pełni równoważy wywiązująca się później w kuluarach dyskusja. Czyli generalnie super i rozrywka zamiast pracy bo takie zebrania to lubią potrwać. Tak do siedemnastej.
Właśnie. Gdyby nie to, byłoby całkiem przyjemnie. Ale lubią. I tu jest ból. Albowiem ja jako matka, nie-żona i nie-kochanka MUSZĘ rozpoczynać swój dzień pracy godzinę wcześniej (czytaj: o tragicznej ósmej) by móc również godzinę wcześniej z Firmy wychodzić (czytaj: o cudownej szesnastej). A wszystko po to, by Dziecia odebrać ze żłobka (czyli miejsca, gdzie – wedle starych i straszliwych babcinych porzekadeł – młodocianych przerabia się na parówki). Żłobek w przeciwieństwie do statystycznego Polaka jest punktualny, zamyka sie i otwiera o ściśle określonych porach, nie nagina się do nikogo i tego samego wymaga od zeń korzystających. Całkiem logiczna to zresztą filozofia. Ja korzystam, Igorowski korzysta, pan korzysta, o i pani też. Zatem dupa sałata ze studenckimi kwadransami i za_momentami. Można od razu sobie darować wszelkie spóźnienia. Owszem nikt nic nie powie, co to, to nie, ale za to jak SPOJRZĄ na człowieka… Od razu można prosić rodziców o usprawiedliwienie. I lekarza. I proboszcza z parafii. Raz mi się zdarzyło i potem miałam poczucie winy jak stąd do Irkucka. Wybitnie nauczyłam się też wtapiać w lamperie.
Czyli mamy ustalone, tak? Do żłobka spóźniają się tylko kamikadze z bardzo dobrymi psychoterapeutami w odwodzie. Ja się nie spóźniam.
I tu pojawił się pewien problem, problemik nawet, problemiątko – co z tym je.. dynym w swoim rodzaju zebraniem? Nie iść i narazić się na Dies Irae w czystej postaci? Czy też pójść i wymknąć się chyłkiem, ważąc sobie lekce wszelkie powszechnie dopuszczalne konwenanse? Naturalnie wybrałam opcję drugą. Łamanie konwenansów i reguł mam chyba we krwi. Zaraz po olbrzymiej nienawiści do cebuli i disco polo. Poszłam.
Od samego początku już było śmiesznie. Po pierwsze zebranie Prezes Najwyższy Trzeci zwołał w super_hiper_mega_giga pięknym hotelu w samym centrum Warszawy, więc jak weszłam w te salony w swoich glanach, sztruksach i oczojebnej czapce powiewając szalikiem (który o mały włos nie zaplątał mi się w te boskie obrotowe drzwi, psując je radośnie i tym samym niwecząc wszelkie plany obrad plenarnych), długim jak miesiąc do wypłaty, to nie powiem jak się na mnie patrzył Pan W Głupim Mundurku i o co się prawie zabił drugi, jakby klon. Po drugie jak już sobie zajęłam strategiczne miejsce tuż pod drzwiami z tyłu, co by ewentualnie wymknąć się po angielsku, to się okazało, że tylne rzędy za karę idą do przodu. Ale na szczęście rychło w czas stłumiłam wkurwa bo za nami był jeszcze jeden rząd i to oni wypełnili pustą przestrzeń przed samym nosem Najwyższego. Hehe. Ma się ten fart. Po trzecie wreszcie mogłam sobie siedzieć spokojnie, nie niepokojona przez nikogo pytaniami natury osobliwej bądź okolicznościowymi przypowieściami kto, co, komu i dlaczego. A wszystko przez to, że ludzie mnie zwyczajnie nie poznali. Bo już nie siedzę jak biurwa w biurze gdzie ołpenspejs, garnitury i bułkę przez bibułkę podaje się szyfrem przez telefon ale w całkiem osobnym pokoiku w całkiem innym budyneczku i całkiem mi z tym dobrze. A że nieliczni tylko wiedzą, że teraz jestem łysa (bo jestem), to już zupełnie inna para kaloszy. Większość ostatnio widziała mnie z włosami do pasa. Zatem uwierzcie mi, było śmiesznie. Zwłaszcza gdy już się jeden z drugim pokapował, że ja to ja i próbowali tę wiedzę tajemną przekazać trzeciemu. Jakie to się ekwilibrystyki stosowane wykonuje żeby zerknąć za siebie, ale broń boże nie dać po sobie poznać, że interesuje nas coś więcej niż tylko własne plecy, to historia. Ubawiłam się setnie.
Potem jednak przeszliśmy do części właściwej zebrania i zrobiło się nudno. Nawet ziewać już mi się nie chciało. Miałam co prawda w torbie książkę, ale stwierdziłam, że jak ją wyjmę i bez żenady zacznę czytać, to może już być lekko za wiele, nawet dla Najwyższego. Nie wyjęłam książki, wyjęłam za to telefon. Koleżanka Nielot przywitała się bowiem ze mną przez sms i zaczęłam jej odpisywać. Napisałam zgodnie z prawdą, że jestem właśnie na bardzo nudnym firmowym posiedzeniu i modlę się o jakiś urojony alarm bombowy.
Wcisnęłam wyślij. Na ekranie komórki zamigotał rysunek koperty. W tym samym momencie zgasło światło, pierdutnęła prezentacja, Najwyższy zająknął się po angielsku a cała reszta świata wstrzymała oddech.
W oddali samotna i blada żarówka oznajmiła nam, że mamy awarię. O, czyżby? Następnie z megafonu rozległ się miły męski głos w odcieniu aksamitu. Aksamitny usiłując najwyraźniej opanować drżenie polecił wszystkim niezwłoczne opuszczenie budynku bo mamy alarm pożarowy. Tadam. Co prawda po kilkunastu minutach wróciliśmy na salę i okazało się, że to nie pożar tylko czujniki siadły, podobnie jak cała energia elektryczna Warszawy, ale i tak byłam po wrażeniem. Do tego stopnia, że punktualnie o szesnastej bez krępacji wstałam i wyszłam, pozostawiając za sobą opary absurdu, niezrozumienia i wywołując nagły tętent na znudzonej burej wykładzinie.
To się dopiero nazywa moc. Jestem lepsza niż Szkieletor z pewnej strasznej kreskówki bardzo_dawno_temu. Nawet nie wiem czy ktoś ją jeszcze pamięta. Za to wiem na pewno, że następnym razem wyślę Koleżance Nielot sms-a, że strasznie bym chciała trafić szóstkę w totka. Najlepiej na jednym kuponie.
I kurczę bardzo dobrze!
Nie ma takiego je..dynego zebrania, które by było ważniejsze od dziecka.
A jak Ci podskoczą to zagroź, że przyprowadzisz Wujka Romana 😉
PolubieniePolubienie
izlef – hasło.
i zlew 😉
bo dla czegoś konstruktywnego to może warto, a zebrania to my znamy. z elementem wyczekiwania, aż główny zbierający zbierze myśli albo zbierze się na refleksję, że myśli nie ma co zbierać i było miło.
nawiasem mówiąc, u nas tak jest, że bieganie, spóźnianie, wychodzenie wczesniej postrzegane jest jako przejaw gorliwości zawodowej, co bywa korzystne 🙂
PolubieniePolubienie
szkieletor? a czy tam nie było księcia Adama, który przeobrażał się Hi Mena?
a tak na marginesie, to w najbliższą środę jest kumulacja, może spróbujesz?
PolubieniePolubienie
Śmiechowa historia 😉
PolubieniePolubienie
To znak.
Nie lekceważ tego 😉
PolubieniePolubienie
wysyłaj smsa Bajka!!!musi się udać:)))
PolubieniePolubienie
Jesteś bardzo dzielną mamą (pomijając inne, wynikające z tego bloga cnoty) :))
Pozdrawiam po maminemu :*
PolubieniePolubienie
Ha, ja pamietam.
Na potege posepnego czerepu!!! Hi-Men, tralalala- la la la la, lalalala!
PolubieniePolubienie
Mam władzę!!
Ty, Czarownica, zrób coś, żebym dzisiaj szybko załatwiła biurwowe sprawy i szefa nie spotkała. Co to dla Ciebie taki, drobiażdżek, proszę….
PolubieniePolubienie
to Ty wiedźma jestes;-)))
PolubieniePolubienie
Tylko nie zapomnij jeszcze dodać, ze ta szóstka to nie tylko na jednym kuponie ale przydałoby się w jednym okienku.
Do dzieła!
Ps. Ciekawe o czym będzie tu potem pisała Bajka-kapitalistka jak już odbierze kasiorkę…
😉
PolubieniePolubienie
Bajeczko, gratuluję, efekt był PIORUNUJąCY 🙂 I jakiś koleś niewinny poleciał – mówili w TV. Wstydź się. Ale mimo wszystko, gratuluję odkrycia nowych umiejętności. Jak to człowiek uczy się całe życie – NAWET NA SWóJ TEMAT, nie? 🙂
PolubieniePolubienie