Po pracy jadę do Mamutowa łapać koty. Koty są akurat dwa. Postefanowe. Stefan powiła je już jakiś czas temu i chyba wyczuła na odległość 30km, że grubo jeszcze przed pojawieniem się na świecie, zostały przyobiecane. Akurat dwa. Postarała się. Nie wiem tylko czy bardziej z realizacją zamówienia, czy z odmową dostarczenia dostawy pod wskazany adres. W obu przypadkach bowiem wyszło jej celująco.
Kociambry przyobiecałam Koleżance Z Chóru, która z miejsca się ucieszyła i czekała cierpliwie aż włochate kulki pojawią się na horyzoncie. Pojawiały sie długo, bo Stefan – porządna matka – chroniła je strasznie przed zagrożeniami jakie niesie świat współczesny. Głównie przed niecnymi łapskami szykującymi się do adopcji jej potomstwa. Myślę, że nie przekonałby jej wywiad środowiskowy ani ciągnąca się dwa lata procedura. Przekonać by ją mogła jedynie najbliższa wiosna. Ale do tego czasu kociaki chciałabym umieścić pod innym bezpiecznym adresem.
Gdy już po trawniku zaczęły tu i ówdzie hasać małe łapki, okazało się, że łapek właściciele są dzicy. Dzicy straszliwie i fukają za każdą miską mleka czy kocich chrupek. Oswojenia miał podjąć się Mamut ale stwierdził, że go to w zasadzie gigla i za kotami się uganiać nie zamierza. W sumie racja. Jakoś nie wyobrażam sobie Mamuta w wersji ‚Tropiciel i Poskramiacz Kotów – usługi podwórkowe’. Dziś więc razem z Koleżanką Z Chóru i z Wózkiem Dziecięcym wraz z wózka Należną Zawartością udamy się komunikacją miejską popołudniową ‚na pragie’ celem nieufnych czworonogów wyszukania, obezwładnienia i zawłaszczenia.
Z wyżej wymienionego najtrudniejsze wydaje mi się wszystko. Ze szczególnym uwzględnieniem wszystkiego. Wyszukać nie wiem czy się uda bo diablęta pochowały się okrutnie i sam czort chyba nie wie gdzie są – w tym względzie liczę na woń kiełbaski i łut szczęścia. Obezwładnić będzie trudno bo do dyspozycji mamy przytulanie i głaskanie a o ile koty wyposażone są w pazury (a są!), jestem bardziej niż pewna, że będą chciały zrobić z nich użytek. Z powodzeniem. Zawłaszczenie wydaje się najmniej upierdliwe. Ale to się tylko wydaje. Zobaczymy co z tego wyniknie. Jeśli w najbliższym czasie notki nie będą się pojawiać, znaczyć to będzie, że rozszarpały mnie bestie. Albo co najmniej gdzieniegdzie poorały.
Sam przejazd też może być interesujący. Obywatel lekko już jest dla rodzicielki, znaczy mnie, przyciężkawy i na nosidło to ja się nie piszę. Kręgosłup mi wysiada, w krzyżu łamie, w barku strzyka – nie, nie, stanowczo wybieramy trójkołowca. Wózek jest świetny i sprawdzony ale dość pokaźny i nieco trudno się nim podróżuje komunikacją miejską. Zwłaszcza gdy autobus, który w rozkładzie z przystanku widnieje jako nisko_podłogowy okazuje się mieć schody. I to jakie. W tym względzie liczę na pomoc Koleżanki Z Chóru bo panowie w tychże wzmiankowanych środkach są jakoś mało męscy i każdy ma zaraz albo poważne schorzenie kręgosłupa albo słuchu.
Tu odchodzę krokiem powłóczystym od problematyki męskości w autobusach i tramwajach na stołecznych ulicach bo dopadła mnie refleksja na temat wózka, który jakiś czas temu kupiony na allegro (oczywiście) za śmieszne (jak na cenę wózków) dwie stówy, miał być moim spełnieniem marzeń i JECHAĆ PROSTO. Jego poprzednik skręcał bowiem w lewo co powodowało, że mogliśmy poruszać się do przodu ale z mozołem i znacznym z bydlęciem się siłowaniem co na środku chodnika jakoś niespecjalnie mnie fascynuje. Udało się, wózek nie skręca. Ale jak wiadomo towar kupiony przez internet bywa wadliwy i to w sposób skryty, więc gdzieś MUSIAŁ tkwić haczyk, którego istnienie sprzedający jakimś dziwnym trafem zapomniał wyjawić. Tkwił (ów haczyk, nie sprzedający) w budce, którą rozkłada się nad Należną Wózka Zawartością, żeby Onej nie napadało tudzież naświeciło na facjatę i żeby Ona dalej mogła z zadowoleniem ogryzać sobie nogę odzianą w rajstopę.
Budka jest luźna jak stolce na oddziałach geriatrycznych i na byle napotkanym przez wózek kamyczku przesuwa się dowolnie we wszystkie strony. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że gdyby budka była bardziej człowiekiem niż odpowiednio ze sobą scalonym fragmentem drutu i tkaniny, w Curriculum Vitae budka mogłaby sobie napisać, że jest niezwykle elastyczna. Niezwykle. Ale budkę z jej elastycznością opanowujemy uwieszoną na poręczy torbą jak też unikamy umyślnego wjeżdżania na kamulce celem sprawdzenia boskich amortyzatorów na uroczo pompowanych kołach i jest dobrze. A wózek z uwagi na nazwę swego modelu: ‚Orlando’ zyskał ostatnio przydomek i teraz miast Srebrzystej Strzały wołamy go Orlando Brum. Myślę, że Monsieur Le_Golas byłby dumny.
A w temacie cytat z Siekiery, którą zanegdotował ostatnio Born przebywając u nas na gościnnych występach. Born bowiem przeprowadził się i ma ciekawych współlokatorów. Znających się na dobrej muzyce i historii polskiej sceny punk. Przeprowadził się i któregoś poranka (albo wieczora – nieistotne) usłyszał Damski Okrzyk:
– Siekiera w telewizji!
Born ruszył naprzód jak ranny łoś – ponoć w samych gaciach (ja nie wiem czy ranne łosie hasają w gaciach ale jeśli tak, to komizm sytuacji zabiłby nawet najbardziej marudliwego krasnoludka) – taki był złakniony widoku idola z dawnych młodych lat w telepudle. Jakież było jego zdziwienie gdy na ekranie ujrzał całą podrygującą wdzięcznie wraz z pośladkami… Shakirę.
😉
________________
W bonusie zdjęciowym zaś efekt zabawy z latarką (kliknij w obrazek):

foto: Lenn