O fenomenie silnej woli, czyli czymś czego absolutnie nie posiadam

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze pamiętałam by mieć prostą postawę, uśmiechać się miło i mówić ‚dzień dobry’ tak, by każdą zgłoskę dało się wysłyszeć z odległości pięciu metrów… wydumałam sobie, że ludzi powinna cechować silna wola. Tak, wtedy był to jakiś zamierzchły koniec podstawówki w porywach do początków liceum i ideały miałam wzniosłe. Prócz bycia samemu sobie sterem, żeglarzem i okrętem chciałam być szlachetnym i dobrym człowiekiem a taki ktoś bez silnej woli dla mnie po prostu nie istniał. Do dziś nie wiem dlaczemu nie istniał podobnie jak nie wiem dlaczemu taka a nie inna być wówczas chciałam. Ustalmy jedyną słuszną i politycznie poprawną odpowiedź: bo tak.

No. To jak już sobie wydumałam to i owo, z miejsca oczywiście zapragnęłam sama wejść w posiadanie wyżej wzmiankowanej woli co to silna być powinna i powstrzymywać przed pokusami. Pokusy bowiem niegodne są człowieka myślącego i absolutnie nie powinno się im ulegać. Absolutnie. Pokusy to były wtedy głównie słodycze, przemycanie się potajemne wraz z Koleżanką Najlepszą przez kotarę kina ‚Szarotka’ na filmy ograniczone znacznie powyżej naszego limitu wiekowego, nawiewanie z obligatoryjnych godzin wychowawczych na najpyszniejsze lody na Starówce i wystawanie pod budką telefoniczną by zadzwonić do TEGO (do którego absolutnie przecież nie wypadało dzwonić bo jakże to tak) osiem razy z rzędu tylko po to by usłyszeć jego głos. Głos coraz bardziej zniecierpliwiony po kolejnym odłożeniu słuchawki bez jednej odpowiedzi na jego ‚halo, słucham’.

Słodycze wyeliminować chciałam usilnie albowiem moja Koleżanka Najlepsza się odchudzała notorycznie a ja żeby nie czuła się samotna postanowiłam też coś wyeliminować ze swojego życia. Do dziś nie wiem czemu wybór padł na słodycze a nie na przykład Siostrzycę, z którą wtedy topór wojenny zakopywałyśmy tylko na czas snu i to też jakby nie do końca bo lunatykowałam i zawzięcie krążyłam koło jej łóżka, no ale trudno. Wybór padł i silna wola też padła. Dość szybko nawet bo po tygodniu. Dziwne, że akurat wtedy moje zapotrzebowanie na serotoninę było tak ogromne – dziś słodycze jadam od wielkiego dzwonu i to też tylko wybrane.

Na potajemnym przemycaniu się przez kotarę kina ‚Szarotka’ również nie mogłam poćwiczyć a to z tego prostego powodu, że kino zamknięto. Zrobiono w nim wielki (na tamte czasy nawet olbrzymi) sklep, nazwano go z zagramanicznego ‚marketem’, nad drzwiami zawieszono szyld ze stosownym napisem i kazano się gonić wszystkim dzieciakom spragnionym potajemnego przemycania się przez wszystkie kotary. Dopiero po latach dowiedziałam się, że w tak zwanym międzyczasie, gdy kino już się unieczynniło a market jeszcze nie uaktywnił, kręcono tam zdjęcia do naszej pierwszej rodzimej telenoweli ‚W labiryncie’, co napełniło mnie czymś w rodzaju mieszaniny dumy i wstydu. Dumy, bo to był nałóg prawdziwy oglądać ten serial, zwłaszcza, że rodzice nie pozwalali a sami – jak wszyscy chyba – łypali z wypiekami na śmieszne kolorowe fiolki laboratorium, taśmy w archiwum telewizji polskiej i bogato wyposażone mieszkania bohaterów; a wstydu – bo jak się już o tym dowiedziałam, to akurat byłam w fazie strasznego tępienia wszelkich telenowel i ich czynnych czy biernych odbiorców. Cóż, nigdy nie byłam tolerancyjna i nawet nie siliłam się by to ukrywać.

Nawiewanie z godzin wychowawczych, które były absolutnie obowiązkowe i konieczne dla naszego ‚przyszłego egzystowania w odpowiednich komórkach społecznych’ na starówkowe lody wyeliminowało się samo, bo pani wychowawczyni zachorowała i mieliśmy dodatkowe godziny polskiego, na których głównie graliśmy w statki tudzież w kropki. Za to nijak nie dało się zrezygnować z tego ‚uwłaczającego czci i godności osobistej młodej kobiety, którą miałam się stać’ sterczenia pod budką telefoniczną by wspólnie z Koleżanką Najlepszą wykręcać znany na pamięć numer TEGO. Koleżanka Najlepsza nie była tak zabujana w TYM jak ja, ba – TEN nie był nawet w jej typie ale żebym nie czuła się samotna w tym niecnym procederze sterczenia, sterczała tam razem ze mną.

Ach, co to była za miłość wielka i szalona. Ileż musiałyśmy się nakombinować obie żeby zdobyć numer telefonu TEGO – nie co dzień przecież wykrada się z pokoju nauczycielskiego dwa dzienniki… bo nie jest się pewnym czy TEN chodzi rok wyżej do A czy do B. Platoniczna i jednostronna rzecz jasna była to miłość bo, jak zwykle w takich przypadkach, TEN nigdy nawet się nie dowiedział, że był TYM przez całe trzy miesiące i jeden tydzień. Przestał zaraz po tym, gdy któregoś razu w słuchawce zamiast aksamitnego (z nutką wrogości już i zrezygnowania ale zawsze) ‚tak, słucham’ usłyszałyśmy obie Damski Głos (bo Koleżanka Najlepsza choć stała trochę dalej też słyszała) ociekający furią i groźbami, że jeszcze chwila a Damski Głos pójdzie na policję i zrobi porządek z tym co to dzwoni. Damski Głos zapewne należał do rodzicielki TEGO, która to jakoś w moich myślach dotychczas nie istniała, a której istnienia doświadczyłam tak nagle i z taką siłą, że się nagle odkochałam. Błyskawicznie. Wszystkie okoliczności towarzyszące przestały już być atrakcyjne i nieść ze sobą nutkę adrenalinogennego ryzyka, więc i obiekt westchnień się wziął i wypalił. jak suchy badyl. Nieco później – napotkawszy dotychczasowego TEGO, który już przestał być TYM – nie mogłam jakoś oprzeć się wrażeniu, że co chwilę powstrzymuję zdziwienie ‚co ja właściwie w nim widziałam’.

I tak się w zasadzie skończyła moja przygoda z silną wolą. Ilekroć bowiem należało z niej skorzystać, z góry wiedziałam, że w czym jak w czym ale akurat w tej kwestii olimpijczykiem nigdy nie będę. Priorytety też mi się przestawiły. O 360 stopni w każdą stronę świata. Sterem, żeglarzem i okrętem jestem sama sobie nadal, tylko dryfuję już po ostrzej jakby widocznej kałuży w ulicznej wyrwie od czasu do czasu walcząc tylko z bałwanami, łatając kolejne zmarchy na poszyciu szpachelką i czekając na dostawę nowej drewnianej nogi, która powinna przyjść już z miesiąc temu ale sklepy wysyłkowe jak autobusy… zawsze się spóźniają. Ideały zaś wzniosłe i utopijne ustąpiły miejsca wrodzonej wredocie i nabytemu z biegiem doświadczeń cynizmowi a ja miast łudzić się, że kiedykolwiek będę dobrym oraz szlachetnym człowiekiem o silnej woli i nieskazitelnym charakterze przyjęłam do wiadomości, że… będę po prostu sobą.

A napisałam to wszystko, bo w ramach prezentu imieninowego dostałam zapowiedź porwania mnie na dzień cały sierpniowy ściśle określony (od godziny 6.00 do okolic nocnych) i w związku z tym mam o nic nie pytać tylko być dyspozycyjna wtedy a wtedy i Lokatora wcisnąć Dziadkom. No to nie pytam, choć sama siebie nie poznaję bo skręca mnie od środka jak jasny pierun a ciekawość mi w paznokciach zielenieje. Domysłów pełno. Domyślam się na przykład, że to koncert jakowyś i że duży raczej i daleko. Ale nie drążę. Choć mogłabym łatwo sprawdzić – znam przecież dokładną datę przyszłego porwania. Nie wiem czy to jakieś ćwiczenie tej silnej woli co to jej nigdy nie miałam i mieć nie będę, czy po prostu cała moja przewrotność znów bierze górę, bo pomysłodawca oczywiście przewidział, że będę się miotać i szukać aż znajdę. Całą drogę powrotną z Danowskich miał ubaw obserwując w lusterku jak zmieniam kolory by tylko nie zadać mu kolejnego pytania z gatunku naprowadzających. Ale nie. Dziwne to ale nie. Odczuwam przedziwny spokój. I zadowolenie. Że panuję nad sobą, że nic nie muszę, że niech sobie zielenieje ta ciekawość jak już jej się chce – ja się będę uśmiechać i poczekam spokojnie na swój dzień. W końcu raz do roku to nawet kura pierdnie. Więc i ja tę niecierpliwość sobie właściwą wytrzymam.

Czasami sama siebie zadziwiam. I to w sferach, w których zdawałoby się znam się na wylot.

A może po prostu lubię niespodzianki? 🙂

9 uwag do wpisu “O fenomenie silnej woli, czyli czymś czego absolutnie nie posiadam

  1. Jedź i ciesz się, a co do silnej woli to mi też jej brak niestety. W ideały nadal wierze przez co regularnie obrywam po głowie od życia, ale to się chyba już u mnie nie zmieni. Taka choroba.

    Polubienie

  2. lubisz niespodzianki, ciesz się tym, co się szykuje:)
    a co do silnej woli…ja cały czas się ćwiczę, bo uważam, że warto, ale to temat na dłuższy wywód.

    Polubienie

  3. podziwiam:)mnie sie ostatnio ciagle zdarza marnowac niespodzianki dla mnie przygotowane i to nie z wrogosci do takowych,ale calkiem przypadkowo.jedno niewinnie zadane pytanie i cala niespodzianka lezy:(chwilowo ucze sie trzymac gebe na klodke;)

    Polubienie

  4. Kradzież dzienników szkolnych przypomniała mi, jak wykradłam ze szkolnego gabinetu kartę zdrowia pewnego osobnika: w celach podobnych.
    A co do Silnej Woli: czy to czasem nie był wymysł komunistycznych czytanek? 😉

    Polubienie

  5. podziwiam wytrwałość.,ja bym chyba nie zdzierżyła. Ja myślę, że to nie będzie koncert. Może kolacja we dwoje przy świecach? Koniecznie napisz co, bo teraz to i ja nie będę mogła spać. A ja TEMU wysyłam kartki z różnych części miasta, a pod znaczkiem pisałam,że go kocham, ale nigdy się nie podpisałam !

    Polubienie

  6. hehe jak się okazuje, zapewne połowa damskiej populacji wykradała dzienniki z pokoju nauczycielskiego, by zdobyć adres czy telefon TEGO. Też praktykowałam. wprawdzie TEN nie był mój, lecz psiapsióły, ale w ramach solidarności jajników dziennik wyniosłam. 🙂

    Polubienie

  7. Silna wola, silna wola… gdzieś tu ja miałam… ;-/ Ale z reguły z nią wygrywały różne jeszcze silniejsze uczucia.
    Nie wykradałam wprawdzie dzienników, ale chodziłam sterczeć pod dom wieczorową porą.

    Polubienie

Dodaj komentarz