Na krzywy ryj

Dobra, przejdzie mi.
Znów będę się krzywo uśmiechać i syczeć na motłoch depczący mi w tramwaju po spodniach.
Zapomnimy o wszystkim i będziemy udawać, że nic się nie stało.
Będę pisać pretensjonalne i manieryczne notki a ułamek procenta będzie wyrażał swoje niezrozumienie w komentarzach.
Pecha napisze tylko wtedy jak coś spieprzę, a kilka osób obsika trawnik na zasadzie ‚tu byłem – Tony Halik’.
Ktoś wciśnie pod pachę melodramat.
Reszta poklepie mnie po ramieniu i powie, że zawsze mogło być gorzej.
Mogłam na przykład urodzić się Lepperem.
Nie jest źle.
Zaczynam reorganizować sobie świat i nawet wino smakuje dziś wytwornie.
Pewnie te notki staną się niedługo niewidoczne – w końcu tłum zawsze domaga się happy endów.
Teraz jestem szczera – Bóg nie wierzy we mnie. Szuja. Ale i tak go kocham.
Chociaż na odchodne rzucił tylko ‚zostańmy przyjaciółmi’…
Nie cierpię gdy faceci to mówią.
Nawet nie można wcisnąć im tego z powrotem w twarz.
W końcu są fair. Chcieli dobrze. A że wyszło jak wyszło. Cóż… ryzyko zawodowe. Trzeba było zachować paragon.

Nie potrafię znaleźć słowa, które pasowałoby do moich myśli lepiej niż jakiś mało wytworny bluzg.
Dziecko śpi spokojnie. Dobrze, że jest.

Poza tym jestem pijana… życiem jak zawsze. Muszę się nacieszyć.

M. powiedziała wczoraj, że jestem cyniczna do bólu i to mnie ratuje przed Tworkami. Czy jakoś tak. W każdym razie coś w tym jest. ‚Wieszanie się na torach’ jest mało estetyczne, a problemy same mnie znajdą. Więc po co przepłacać.

‚… bujać to my panowie szlachta…’

Strasznie fajnie mi przygrywa ten Akurat. ‚Do prostego człowieka’. Akuratnie do złości. A wino jest bursztynowe. Mam nic. Nie mam wszystkiego. To cała galaktyka rozedrgana w powietrzu.

Raczej nie poddam się bez walki, więc powodzenia.

Na zakończenie konkurs bez nagród.

Rak to:

a) znak zodiaku
b) skorupiak na wstecznym
c) nowotwór złośliwy

Odpowiedzi można wykrzyczeć do lustra.
Okropnie nie lubię powtórek z rozrywki.

Dobranoc

Nie deptać trawnika

no i po co ja ryczę? co?
po jaką cholerę?

pytanie retoryczne

… a Ty kim dla mnie mógłbyś być…

wcale nie jest super
a z wysoka spada się jakoś szybciej
całkiem niezgodnie z prawami fizyki

… może czymś w dotyku miłym tak jak plusz…

może faktycznie Yoko masz rację żeby pojechać
spalić wszystkie mosty, archiwa, blogi, kontakty
i zapomnieć
w końcu Anglicy to też ludzie

poza tym teraz… już nic mnie tu nie trzyma

Why man have nipples?

Na książkę o takim tytule natknęłam sie ostatnio w księgarni. Oczywiście z miejsca zaczęłam sobie projektować w wyobraźni rozmaite wyjaśnienia. Stosowne i niestosowne. Wyszło mi, że raczej dla ozdoby. Bo na przykład gdyby panowie nie mieli sutków, wyglądaliby dość łyso. Poza tym niektórym trzeba zaznaczyć gdzie przód a gdzie tył bo mają bardziej wystające łopatki niż ledwie widoczny szczątkowy muskuł przedni. Ale prężą się całkim jakby założyli naszyjnik plemienny ze śledzion bawołu. Albo innego bydła rogatego.

Tak, wiem, żem okrutna i niegodziwa ale jak widzę rachitycznego bezwłosego chłopczyka o twarzy nieskalanej myśleniem prężącego coś, co w jego mniemaniu powinno być torsem, a przypomina raczej szczurze czoło i uśmiechającego się władczo zza kierownicy beemwio z łokciem malowniczo przymarzłym do dolnej uszczelki okna (o siódmej z minutami bywa jeszcze dość chłodno w początkach maja) i zagłuszającym wszystko stworzenie na przestrzeni 20 kilometrów basami wykręconymi w kosmos na umcy-umcyk… to mi się rechot w gardle zawiesza. Normalnie psyche klęka i prosi o łaskę absurdu. Plus kilogram śrutu i wiatrówkę.

Kilogram śrutu i wiatrówka przypomniały mi o teście psychologicznym, na który powinnam się stawić za dwa tygodnie. Jako posiadacz pozwolenia nr XYZ na broń z gatunku tych raczej mocno zabójczych (zdobytego jeszcze na studiach z uwagi na charakter wykonywanego wówczas i wyuczonego zawodu) muszę co dwa lata przychodzić do miłego Pana Z Wąsem, oglądać obrazki i mówić czy w tym cieniu widzę Chrystusa, odpowiadać na pytania i tłumaczyć dlaczego śliwka wg mnie to owoc a nie kolor i dlaczego nie zagryzłabym listonosza o poranku. Albo co czuję jak oglądam w mięsnym schabowy i czy śnię o stalowych prętach. To tak w dużym skrócie bo jest też kilka ciekawszych i bardziej śmiesznych rzeczy ale to tajemnica państwowa a poza tym krówka ciągutka własnie knebluje mi usta na następne pół godziny.

W Antyradio po raz kolejny zapowiadają koncert King Diamond a ja po raz kolejny nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektórzy wokaliści nieco przydługo jakby nosili zbyt obcisłe skórzane spodenki i czasem ich ciśnie tu i ówdzie bo tak wrzeszczeć na wysokim ce to nawet po grzanym winie nie potrafię. Taki zwierzak z Muppetów normalnie tylko z przyspieszonej taśmy odtworzony. Co ciekawe, z reguły ci co wrzeszczą wysoko i jakby właśnie testowali nowe imadło – normalnie mają dość niski tembr głosu i w życiu bym się nie spodziewała, że mogą wydawać z siebie tak specyficzne dźwięki. Ci z kolei, którzy rozwierają otwór gębowy w ciężkim brzmieniu i ryku zbliżonym do silnika Ultra Glide na czwartym biegu – normalnie mówią słodkim tenorkiem. Urocze, prawda?

Tymczasem z wiadomości rozrywkowych dotarł do mnie e-mail z przypadkami najokropniejszych przypadków śmierci w historii wszechświata. Oto mój zdecydowany faworyt:

Arkadiusz Pompa stracił życie jedząc rosół. Jak stwierdził Dr Wiesław Warcaby dokonując sekcji, przyczyną zgonu był rozpięty kołnierz, przez który wpadła mu waza z wrzącym posiłkiem.

Grunt to kołnierzyk w rozmiarze afrykańskim 😉

Echo

Jestem w pracy tak bezwstydnie sama, że mogę robić te wszystkie rzeczy, o których zawsze marzyłam a nigdy nie miałam okazji: spać pod biurkiem, zdjąć bluzkę bo gorąco i buty bo lubię chodzić boso, siedzieć sobie na podłodze i mieć głęboko w poważaniu ‚promocje marketingowe’, słuchać muzyki głośniej niż powinnam ‚bo przecież telefonu ewentualnego nie usłyszę’. Jakiego telefonu? Wszyscy się urlopują, na korytarzu echo odpowiada mi ‚wal się’, kto by teraz myślał o telefonowaniu do mnie w sprawach służbowych? Że co, że mu baza nie chodzi? Nie chodzi bo leży i kwiczy. I SE jeszcze poleży. Ja SE teraz zjem śniadanko, wypije kawkę, powyleguję się z nogami na biurku a na koniec włączę drukarkę i wydrukuję sześć tysięcy czarnych stron. Będę parszywie nieekologiczna, aspołeczna i zrujnuję pracodawcę w kwestii tonerów.

Młody przechodzi fazę duchowej przemiany. Zamiast pielęgnować w sobie filozofa i kontemplować lewą stopę z nieodgadnionym uśmiechem Tego Który Właśnie Wypełnia Pieluchę (jak dotychczas bywało), woli teraz dzielić się odkryciami z otoczeniem. Bardzo rozgłośnie dzielić dodam gwoli ścisłości. Myślę, że nawet sąsiednia dzielica doskonale słyszała jego okrzyki wczoraj około 23.15. Dziwne, że nikt jeszcze nie wytoczył mi sprawy o maltretowanie dziecka. Albo chociaż o zakłócanie nocnej ciszy osiedlowej. Nawet biedny zrezygnowany Strucel przestał stukać w ścianę. Chyba porobiły mu się odgniotki. Igor nie płacze, co to to nie. Powodów nie ma, dobrze Mu, najedzony i szczęśliwy jak dzika świnia w obierkach – nie pamiętam nawet kiedy ostatnio się rozryczał. Bo i po co? On po prostu wydaje odgłosy radości: wykrzykuje, rechocze, piszczy, śpiewa, gulgocze i ogólnie rzecz ujmując twarz Mu się nie zamyka. Fajnie. Nawet szklanki w kuchni rezonują. Jaka to melodia?

I w ogóle to okazało się, że na własnej wątłej piersi wyhodowałam bestię nienasyconą i krwi żądną. Lokator pożarł przetarte jabłko z gruszką, które nie zrobiło na Nim wrażenia, poprawił piure ziemniaczanym ze szpinakiem – z podobnym efektem – popił herbatą z malin i dzikiej róży, po czym pomachał dziko odnóżami, napiął się niebezpiecznie, wydał kilka odgłosów dolną partią ciała, uśmiechnął się zagadkowo i wrzasnął w moim kierunku na wdechu: GIŃ!

Droga redakcjo, czy mam pochować wszystkie ostre przedmioty w bieliźniarce? I kto do licha posiada teraz w standardzie mieszkalnym bieliźniarkę? Ratunku.

Poszłam na spacer na drugą stronę ulicy. Kościół ładny, szkoda tylko, że co godzinę nadal wydzwania wesołe kuranty ku chwale wszystkich świętych i rozpaczy mieszkańców lubiących otwarte okna wiosną. Trzy starsze panie w odświętnych kurtkach zimowych (!) zasiadły na trzech wyniesionych przed wejście krzesełkach, postawiły przed sobą skromną litrową puszeczkę i zaczęły zbierać ‚na Ojca Dyrektora’. Grzechotało. Dwadzieścia pięć stopni, słońce, groza. Jedna spytała czy coś dam dla ‚Jego Świątobliwości’ na osłodę ciężkich czasów. Odpowiedziałam, że trotyl mi akurat wyszedł. Chyba nie zrozumiała dowcipu. Uśmiał się tylko Pan W Swetrze.

Kancelaria czynna od do była akurat otwarta. Powitał mnie miły ksiądz o aparycji Dobrego Wojaka Szwejka. Czarne dżinsy i koszula. Tylko koloradka pod szyją zdradzała jak mam się do niego zwracać. Przedstawiłam grzecznie Igora Szymona i siebie a następnie wyjawiłam cel swojej wizyty:
– Chcę ochrzcić Syna.
Ksiądz wskazał krzesełko, odśmiechnął się do rozdziawionego w bananie Lokatora i zadał pytanie z gatunku istotnych:
– Pozostaje pani w związku sakramentalnym?
Odpowiedziałam oczywiście zgodnie z prawdą, że nie. Na dodatek nie pozostaję nawet w niesakramentalnym czyli krótko rzecz ujmując Igor ojca nie posiada i znalazłam Go w kapuście. Ksiądz uśmiechnął się tym razem do mnie i zauważyłam, że ma bardzo wesołe oczy. Rzadka w dzisiejszych czasach cecha.
– Czyli wychowuje pani dziecko samotnie?
– Mam wielu znajomych, więc Igor ma całą masę cioć i wujków ale w świetle prawa tak, samotnie.
Kolejny uśmiech, pytanie o adres i od kiedy tu mieszkam. Potem padło kolejne pytanie z gatunku istotnych:
– Czy wierzy pani w Boga?
Chwila zastanowienia, bo nie lubię na pytania ważne odpowiadać z rozpędu.
– Wierzę. Ale od kilku lat mam nieodparte wrażenie, że On nie wierzy we mnie.
Chwila zastanowienia po drugiej stronie biurka i badawczy wzrok, który wyrażał zdziwienie i zrozumienie jednocześnie.
– Po cóż więc chce pani ochrzcić swojego Syna?
– Fakt, że ja nie chodzę do kościoła i nie umiem modlić się na znak nie oznacza, że mam zamykać drogę dla Niego. Myślę, że nie mam takiego prawa. Dorośnie, to sam zdecyduje, którędy iść dalej. Prawda?
Moment zmienił się w chwilę, chwila w minutę.
– Jest pani bardzo mądrą osobą… choć taka młoda.

Nie wyprowadziałam z błędu Księdza O Wesołych Oczach. W końcu po chwili i tak wypełniając tabelki sam zorientował się ile mam lat 😉

Igor Szymon dostanie swoją szansę na bilet do lepszego świata dwudziestego ósmego maja pół godziny po południu. W ostatnią niedzielę mojego ulubionego miesiąca. Będą już konwalie.

Ja chciałabym dostać nową płytę Toola (Wnim – niestety w pracy nie mam ani głośników ani nagrywarki). Tylko co robiłby tu Mikołaj na wiosnę?
I trochę spokoju chciałabym. Nie musi być święty.