– No bo jak kto mie tak wkurzy.. tera, to sso? Mam przylutować czy jak?
– Przylutuj Krzysiu, przylutuj.
– Ale tak o?
– Tak o przylutuj.
– Ale widzisz.. sz.. bo niby tak… ale jak odda?
– Jak dobrze przylutujesz to nie odda.
Pan Krzysio zmarszczył brew i rozejrzał się po autobusie. Badawczo i z niechęcią lustrował kolejnych pasażerów linii numer 159 a jego spolegliwy kolega ochoczo przystał na propozycję: ‚to może jeszszcze lufkie?’ i zapoznawał się bliżej z asortymentem Konesera. Spółki z ogromną odpowiedzialnością. Panowie wyjęli kielonki ‚bo kurturarnie być musi żeby nie wiem sso’ i napoczęli właśnie kolejny literek. Kolega Pana Krzysia miał bowiem ‚problem serssowy’ i należało go poważnie przeanalizować. Pasażerowie kurtuazyjnie nie wnikali. Dwaj koneserzy podróżowali więc w spokoju, rozsiewali wątpliwego powabu aromat i delektowali się podejmowaniem życiowych decyzji: ‚cały czy pół?’. Po zerwaniu banderoli i rozpoczęciu ‚losowania’ Panem Krzysiem targnęło jednak poczucie męskiej solidarności i postanowił wspomóc kolegę nie tylko słowem. A że świat jest niesprawiedliwy i pełen zdrajców, można by komuś tak przylutować na zaś. Na wszelki wypadek.
Emocje z kolei teraz mną targnęły z lekka bo traf chciał, że to akurat ja Pana Krzysia siedziałam najbliżej. Tuż za konkretnie rzecz ujmując. W dodatku ze śpiącym w nosidle Lokatorem. Lokator oczywiście spał nieświadom zagrożenia jakie niesie lutownica w środkach komunikacji miejskiej. Gdyby świadom był z pewnością obroniłby swoją wrażliwą matkę stosownym ciosem w potylicę agresora i poprawił kopniakiem z półobrotu. Przy optymistycznym założeniu, że agresor poczekałby z atakiem jakieś dziesięć lat. W porywach do piętnastu. Bez zawieszeń.
Tymczasem świadoma lokatorskich braków w tajnikach wschodnich sztuk walki postanowiłam zachować spokój i zamarłam. Podczas gdy Pan Krzyś wyszukiwał w swojej osobistej wyszukiwarce ocznej potencjalnych amatorów lutownicy, ja usilnie podziwiałam krajobraz za oknem. Bardzo ciekawy był zwłaszcza słup z transformatorem i odrapany plakat z repertuarem teatru na rok 1998. Bardzo. Dla Pana Krzysia najwyraźniej też bo wlepił we mnie mętnie przekrwione ślepia i wypalił:
– A na sso panenka tak se paczy, sso?!
– Eeegyszerre tegnap remaalom… – usłyszałam nagle własny głos.
Pan Krzysio zgłupiał doszczętnie, wytrzeszczył się nieco, napiął z wysiłku czoło, bąknął pod nosem coś na kształt ‚yyyy’ i powrócił do kompana rozdziawionego w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia obdarzając mnie – głośno już – stwierdzeniem:
– I po sso się uczyć tych jenzyków jak się dogadać nie idzie?
No nie idzie. Ni w ząb 😉
A ja chciałam tylko dodać, że języka węgierskiego nie znam i znać nawet nie bardzo mam ochotę a zacytowałam jakiś tytuł sztuki ichniego reżysera, który w panice wyczytałam z resztki tego plakatu wyblakłego. Nawet nie wiem czy przypadkiem nie obraziłam biednego Pana Krzysia. Wiem za to, że w sytuacjach kryzysowych wychodzi ze mnie coś co samą mnie wprawia w prawdziwe osłupienie.
o, a ja myślałem, że dżentelmeni tego pokroju to akurat damy omijają, względnie poprzestają na ich skomplmentowaniu.
a ja sam nie wiem czy się z tego cieszyć, ale chyba muszę sprawiać wrażenie spoko gościa któremu można opowiedzieć swoje życie. lepsze to niż mordobicie.
węgierski to jest coś, co sprawia, że przestaje mi się wydawać, że mam świetną pamięć do słówek w obcych językach.
PolubieniePolubienie
Jak mogłaś? Do Pana Krzysia? Po węgiersku? Pulicznie? ;-/
A swoją drogą na Węgrzech czułam się potwornie wyobcowana. No, żeby tak kompletnie nic nie rozumieć!
PolubieniePolubienie
Ja kiedyś wspomogłam się francuskim (bez skojarzeń proszę..) Sto lat temu byłam z przyjaciółką na ob(d)jazdowych wakacjach nad morzem i w pięknym mieście Gdańsku na przystanku tramwajowym zaczepiło nas dwóch panów „pod wpływem”. Niewiele myśląc rzuciłam w ich stronę dwa zdania po francusku, które pamiętałam z 1,5 rocznego kursu – „że ne komprą pa” oraz „że ne parl pa polone”. Panów cofnęło z respektem. Tramwaj nadjechał, wsiadamy z przyjaciółką i widzimy, że na przystanku zostawiłyśmy mapę. Panowie też to zauważyli i chwyciwszy ją biegną do tramwaju wołając ” mape’ ! mape’ ! ” (z mocnym akcentem na „e”…). Mape’ odzyskawszy wydusiłam jeszcze „mersi” i odjechałyśmy kulając się ze śmiechu po całym tramwaju. :)))
PolubieniePolubienie