Obywatelu, zrób sobie dobrze sam

… przecież najlepiej wiesz o co w tym życiu chodzi.

Obywatel wraca ze żłobka uśmiechnięty jak prosię w dżdżysty dzień i nie zdradza żadnych niepokojących objawów. Wysypkę tam gdzie miał tam ma, katar alergiczny obecny, jarzynówką jedzie na kilometr – nowego nic nie przybyło. Znaczy mogę oddychać w miarę spokojnie. Choć nie powiem – od poniedziałku obserwuję Go jakby baczniej. A nie jest to proste, bo odkąd nauczył się jak siadać (jeśli pod ręką nie ma akurat matki czyli mnie posiłkuje sie własnymi stopami i robi wańkę-wstańkę), rzadko bywa dostępny w kadrze. Jeszcze trochę i głowa będzie mi się kręcić naokoło szyi. Może w końcu zrobię karierę w szołbiznesie. Cyrk to już mam nawet własny.

W obywatelskie trzewia ładujemy prócz mleka właściwego z wiadomego opakowania:

– mleko co tylko udaje, że jest mlekiem bo nie zawiera laktozy i stada innych rzeczy, na które Młody mógłby mieć jeszcze alergię, a na punkcie których ja mogłabym dostać świra, potencjalnie, i które – to mleko udawane znaczy – kosztuje mnie majątek choć jest na receptę (puszka starcza na jakieś 10 dni nie wliczając osobnego egzemplarza dla żłobka);
– zawartości słoików i słoiczków różnej maści, na widok których Młody zamienia się w odkurzacz z wymienną przyssawką, a ja zamieniam się w efekcie w żmiję plamiastą, kuchnia zamienia się zaś w kuchnię matki niespełna sześciomiesięcznego dziecka;
– soczki, przecierki, herbatki instant i inne siuwaksy dostępne za jedyne tylko u nas… sama mam nie robić bo pryskane teraz wszystko, łącznie z czarnoziemem;
– piure ziemniaczane z dynią witane niemalże oklaskami lokatorskich stóp;
– kaszki ryżowe o pysznych smakach, które wieczorami umilaja nam obojgu (i sąsiadom zapewnie też) życie szybszym zasypianiem i miarowym pochrapywaniem spod pluszowego lwa o wdzięcznym imieniu – Tołstoj;
– zyrteki, ferumy, detrzy, budezonity przez tubę, debridaty bez tuby i różne inne pozostałości poszpitalne, które Syn mój przyjmuje z zadziwiającą wręcz cierpliwością i nie przestając się uśmiechać od ucha do ucha…

Mam zatem wybitnie grzeczne dziecko. I rozumne. Jak Mu mówię, żeby poczekał na mnie grzecznie z Tołstojem na podłodze pośród zielonych gryzaków i piszczących książeczek kąpielowych bo ja akurat muszę zupę zamieszać albo załadować praniem nasz bębnowy kosmodrom, to On albo czeka albo nie. Zgodnie z umową. Jak czeka to akurat obgryza głowę gryzakowi w kształcie misia. Jak nie czeka to gramoli się na brzuch i wszystkim macha. Absolutnie wszystkim. Sądzę, że nawet plecami potrafiłby machać. Gdyby tylko zechciał.

Gmera, śpiewa, gaworzy, głuży, kicha, piszczy, sapie, chrząka, chrumka i stepuje – wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla żywotności tego egzemplarza. Udał mi się faktycznie. Jak tak wracam z pracy obujczona tornistrem, ‚Rekraacjami Mikołajka’, zakupami i lokatorskim nosidełkiem z zawartością, wpełzam na to moje piętro, mijam na schodach Wstrętnego Strucla Zza Ściany a Igor akurat wykrzykuje ‚bleee’, to aż się wzruszam iście po mamuciemu, że już nawet na tym etapie Jego rozwoju myślimy podobnie.

Wszystkie ciotki w żłobku są Nim absolutnie zachwycone bo nie płacze nigdy i uśmiecha się z przerwą tylko na sen i zawsze gdy Go odbieram mówią, że bezproblemowy. I głaszczą czule tę obywatelską głowę co prawie bez uwłosienia. Fajne ciotki żłobkowe ma. Jeździ też ze mną na próby i ze spokojem znosi wszystkie nasze wycia i tnące po uszach sekundy przyglądając się światu niemożebnie wielkimi oczyma. Większą część z tych trzech godzin spędzanych na tle muzyki zajmuje się sobą sam. W przerwach zajmuje się ludźmi, którzy chcieliby się pozajmować Nim. Wywołuje uśmiechy nawet w bardzo smutne dni. W tramwaju zaś podrywa całą żeńską część populacji bez względu na wiek i nawet Pana Z Laską ostatnio próbował. Chyba muszę Mu wytłumaczyć pewne sprawy 😉

Generalnie rzecz ujmując kocham Go absurdalnie bezkrytycznie i odwala mi koncertowo gdy siedząc na dywanie czytam Mu kolejny kryminał z podziałem na role. Albo układam bajkę o supernowych i białych karłach. Kwarkach i atomach. Lampach i zegarmistrzach światła prosto z księżyca. I o domestosie. Albo gdy robię Pana Skarpetę bo akurat kolejna para została pozbawiona partnera. Teorię o pralce, która pod osłoną nocy dekompletuje kolejne pary skarpet pożerając je bez pytania o pozwolenie wysnułam już dawno.

Dobrze, że jest. Ten mój Syn.

Mam tylko nadzieję, że nie spaskudzę tego Człowieka. Bo jak wyrośnie na buca plującego na chodnik i mylącego boską Nike z marką butów, to będzie to tylko i wyłącznie moja wina. A tego nie mogłabym sobie darować. W końcu ja dostałam białą, czystą kartkę.

Tabula rasa.
Start.

10 uwag do wpisu “Obywatelu, zrób sobie dobrze sam

  1. nie martw się, jak Ty zapomnisz wspomnieć o różnicy między Nike i Nike, to Igor ma tyle ciotek i wujków, że ktoś na pewno mu wyłuszczy tę drobną różnicę 😉

    Polubienie

  2. Też mam podobne odczucia, choć mój syn urodzi się dopiero za miesiąc. Widzę okropnych wyrostków plujących na ulicy i dostaję gęsiej skórki myśląc, że On też może kiedyś taki być. Chciałabym, tak jak Ty, żeby moje dziecko było dobrym człowiekiem. Uda nam się ich wychować, prawda?

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Just Anuluj pisanie odpowiedzi