Laba… jeszcze

Cisza, spokój, dobre towarzystwo, pyszne jedzenie, filozoficzne rozmowy o trajektorii lotu trzmiela nad polem kukurydzy i takie zwyczajne, o życiu. Dawno nie spędziłam tak miłego weekendu. Totalna laba i tumiwisizm połączony z absolutnym odprężeniem. W takich warunkach nawet ze szwedzkich chipsów można śmiać się godzinę. Dzięki. Fajnie było poczuć się znów sobą, nie tylko opakowaniem w stylu ‚chodzący inkubator’. I fajnie było znów samemu móc dokonać wyboru. Choćby oznaczał pogaduchy do piątej rano a potem oczy na zapałki. Ale mój. Warto. A spaghetti na śniadanie wcale nie jest niczym niestosownym 😉

Obowiązek obywatelski też spełniłam. A co. Mimo faktu, że jestem drastycznie aspołeczna i najchętniej w sferach polskiej polityki pobawiłabym się granatem. Takim jadalnym tylko raz. I mimo pierwszego piętra dla komisji z urną. Strasznie wysokiego. Mam nadzieję, że Mick Jagger na to zasługuje. Od lat jestem mu wierna wyborczo.

Ps. Nigdy nie obstawiajcie wyścigów ślimaków. Zwłaszcza z sześciolatkiem. Przegracie 🙂

7 uwag do wpisu “Laba… jeszcze

  1. Ja jako sześciolatka miałam bardziej makabryczne podejście do ślimaków, alpowiem koniecznie chciałam się dowiedzieć co mają pod skorupką i muszę się przyznać, że pare razy zajrzałam.

    Polubienie

Dodaj komentarz