Poranne randez-vouz z pigułami

– Może ja zaproszę panią na leżankę?
– Aż tak źle wyglądam?
– Nie no kwitnąco oczywiście ale wolałabym by nie upodabniała się nam pani do ściany
– Już jestem zielona?
– Zdecydowanie. Chyba skala nagłego blednięcia jest w tym wypadku za mała
– No to ładnie
– Prawda? Ale za to z takim ciśnieniem to pani nie powinna już w ogóle oddychać, więc dodam, że zielona i twarda
– To faktycznie ściana. To gdzie ta leżanka?

Potem miła Siostra Biały Fartuch włączyła mi wiatraczek i… zasnęłam. Na godzinę. Czyli akurat na tyle ile było trzeba, by po wypiciu tego obrzydlistwa, które tak usilnie starałam się pozostawić w pustym jak portfel żołądku, ponownie pozbawić mnie paru fiolek cennych erytro-, leuko- i trombocytów zanurzonych w osoczu. Mam serdecznie dość wstawania o 5.30, honorowego sikania jeszcze przez sen do plastikowego słoiczka (mogliby dla urozmaicenia robić różnokolorowe zakrętki), niekończących się wędrówek, wydeptywania burego linoleum w poczekalniach,skierowań, świstków i próbówek, zastrzyków, wybitnie miłosnych i absolutnie niezjadliwych eliksirów, i tego, że już mam dość też mam dość. Lokator Z Dolnego Piętra wdzięcznie i z upodobaniem masakruje mnie od środka nocami. Normalnie Karate Kid 8 i 3/4. Ostatnio wyraźnie uwziął się by mi udowodnić, że potrafi skakać jak na batucie. Fajnie stary, naprawdę czuję się zaszczycona posiadaniem w swoim wewnętrzu tak zdolnego dziecka. Tylko to sikanie co godzinę mnie z lekka wykańcza. Ale czego się nie robi dla potomnych. Zwłaszcza gdy tak dbają o właściwe funkcjonowanie naszych nerek. ‚Śpisz matka? To bach w nerę i potrójny Tulup. I już nie śpisz’. Jest bosko. W snach odpinam sobie brzuch, który mam na suwak i biegam po łące. Potem się budzę i akurat starcza mi czasu na dotarcie do miejsca przeznaczenia. Na biegi nie mam siły ani ochoty. Rozważałam nawet ostatnio skorzystanie z pobliskiej donicy z palmą bo nigdy jej nie lubiłam ale nie będę aż tak okrutna. Ech. I kto to twierdził, że ciąża to taki wspaniały i błogosławiony stan? Hę? Z ochotą się z nim podzielę doznaniami. Pocieszam się, że to już niedługo. Mamut jest wredna jak zwykle i twierdzi, że później to się dopiero zacznie ale mam nadzieję, że to co się zacznie nie sprawi, iż zostanę seryjnym mordercą parkowych wiewiórek. Albo kimś jeszcze gorszym. Na razie okazało się, że do spiskującego w sprawach paczkowych Listonosza dołączyli Mamut i Zdzich. Normalnie mnie wcięło. Wroga na własnej piersi wyhodowałam. Dość wątłej piersi zresztą. Otóż wywęszyłam, że przetrzymują coś w zamknięciu i kategorycznie odmawiają ujawnienia. Nie pomagają prośby, groźby ani kiszone ogórki. Udało mi się dowiedzieć tylko tyle, że to nie żyje, więc nie zemrze na suchoty nim je poznam, jest przeznaczone dla małoletniego, którego parę miesięcy temu nieopatrznie połknęłam, jest białe, ma szczebelki i jest prezentem od zakręconych w radzieckim-termosie. Nie będę udawać głupszej niż jestem ani tego, że nie domyśliłam się po tym opisie co się w niewoli kryje zatem powiem tylko… dziękuję Wam bardzo kochani… Myślę, że mój Syn choć jeszcze nie bardzo jest tego świadom, będzie bardzo szczęśliwy, że są ludzie, którzy tak ciepło o nim myślą i dbają by Mu niczego nie brakowało. To na prawdę bardzo dużo dla mnie znaczy. Nie będę więc się wzruszać ani zastanawiać się jak bardzo mi głupio i się po prostu najzwyczajniej w świecie ucieszę. Tak od ucha do ucha. O!

Tylko kiedy szanowni Rodziciele pozwolą mi to łóżeczko zobaczyć?

7 uwag do wpisu “Poranne randez-vouz z pigułami

  1. jejkuuuu…bajeczko juz niedlugo obywatel z dolnego pietra bedzie sobie smacznie spal gdzies w środku tych bialych szczebelek i bedzie Cie budził dźwięcznym płaczem a nie wewnetrznymi kopniakami 🙂 ale fajnie 😉 za równo za Ciebie i moją siostrę trzymam mocno kciuki 🙂 siora ma termin na 2 września 🙂 buźka

    Polubienie

Dodaj komentarz