A w Warszawie pada deszcz

Na ulicach wszędzie widzę ciężarne kobiety. Albo kobiety z wózkami. Bynajmniej nie widłowymi. Albo z dziećmi na ręku. Normalnie epidemia jakaś. Gdzie nie spojrzę tam mniej lub bardziej pokaźny brzuch lub małe wierzgające kończyny. W dodatku pracuję w miejscu, gdzie mieści się olbrzymi sklep z zabawkami różnej maści i dla różnych grup docelowych, więc mamy tu prawdziwe zagłębie niemowląt i bobasów nieco starszych… tak od 0 do 63.. przy założeniu, że emeryci też lubią puzzle.

Zastanawia mnie ta prawidłowość, że gdy robi się ciepło zaraz pojawiają się tak zwane ‚dzieci w drodze’. Pewnie gdy zimno, buro i ponuro ludzie oszczędzają na ogrzewaniu pod własnymi pierzynami a każdy dzielny uczeń na pewno z lekcji fizyki pamięta, że jak do tego jeszcze zacznie działać siła tarcia dwóch ciał, to już w ogóle mamy gorąco. No bo co można robić w długie zimowe wieczory, gdy już rodakom znudzi się program telewizyjny odgrzewany na trzysta sposobów.

Z nowin absolutnie powalających mnie i resztę mojej rodziny: okazało się, że Stefan… też będzie mamą! Skubana. Zbunkrowała się nieźle bo nic nie było widać – mimo głaskania, oglądania i maćkania w różne strony – a teraz nagle spuchła po bokach i wcale nie wygląda jak ‚zwyczajnie mocno najedzony kot’. Wygląda jak zwyczajnie mocno ciężarna kotka. Coś czuję, że będzie wesoło. Mam tylko nadzieję, że znajdą się jacyś chętni na ewentualnych potomków Stefana co to był (i jest) kobietą.

Na razie futrzasta madonna prezentuje z dumą swój rozdęty balon jakby chciała mi pokazać: ‚a widzisz? po mnie już widać’ i ociera się o wszystkich i wszystko z częstotliwością znerwicowanej królicy. Trzeba głaskać, głaskać, głaskać, karmić i znów głaskać. Mało tego. Prócz głaskania i podsuwania smakołyków trzeba rozmawiać, szeptac czule i namiętnie zachęcać do spacerów, udostępniać miękkie kocyki i własne kolana. A ona mruczy, mruczy i mruczy do szaleństwa zakochana w głaskaczu. Upatrzyła sobie zwłaszcza Zdzicha, który chcąc nie chcąc musi co wieczór odbyć wartę rutynowego głaskacza pieszczocha na swoich kolanach i odsłuchać kolejną symfonię ‚mrrrrr’, ‚trrrr’, ‚chrrrr’. Stefan jest szczęśliwa.

Dziś rano dorwała się do świeżutkiego, zieloniutkiego ogórka-węża co to go miałam na kanapki pokroić i z miną ‚nie dam bo nie i nawet nie próbuj mi go zabierać’ wdzięcznie wszamała całego pozwalając mi pooblizywać się ze smakiem, po czym zeskoczyła ze stołu i z poczuciem dobrze spełnionego posiłku, zasnęła w prysznicowym brodziku. No bo Stefan na swoje super ulubione miejsca, które zazwyczaj są super funkcjonalne dla kotów.. tylko jakby nieco mniej dla ich właścicieli, gdy wyżej wymienione w nich przebywają. Do takich miejsc należy właśnie brodzik pod prysznicem, szafka na słoiki (wydostanie kota stamtąd powoduje wiele brzęku i uciechy), bęben pralki automatycznej, kosz na bieliznę, pojemnik na pościel w wersalce rodziców, szafa (zwłaszcza tylna część z puchatymi swetrami), torba foliowa (nieważne, że wewnątrz są jeszcze zakupy), otwarty plecak, wsunięte krzesło (na którym kot śpi ukryty pod stołem), pudło adapteru, telewizor (z którego kot lubi w przypływie wzmożonej senności spadać) oraz oparcie fotela (z którego można malowniczo zwisać godzinami).

Jeśli młode odziedziczą choć część szaleństwa po matce.. marnie widzę dalszą przyszłość naszego jedynego psa. I absolutnie proszę mi tu czasem nie imputować, że Stefan się z tą pomysłowością i absolutnym brakiem samokrytycyzmu w szeroko pojętych działaniach do mnie upodobniła. Ona już była walnięta. Przysięgam. Ja w tym paluchów nie maczałam.. no może jeden czy dwa.

Miłego dnia

Majowo

Maj przywitał mnie słońcem i przepiękną pogodą. Szkoda, że teraz plucha jakaś ale przynajmniej jest ciepło. No i weekend był wybitnie przepiękny. W ostatniej chwili dowiedziałam się, że jednak mogę wziąć drugiego urlop, co to go nie mogłam ‚bo tak’ wziąć i błogosławiąc firmę na różne sposoby rozjechałam się w świat. W świat niedaleki co prawda bo ledwie za Wyszków ale też był przyjemnie. Działka, drewniany domek z kominkiem, drzewa, świeże powietrze, hamak i ja. O towarzystwie rozpisywać się nie będę, bo to ma być notka egoistyczna (tak sobie umyśliłam), grunt, że było i dzięki takiemu jednemu komuś było rodzinnie prawie (wyjątki ponoć tylko potwierdzają reguły). Książki, co to ją miałam czytać, nie przeczytałam, złaziłam się jak dzika świnia po lesie, obżarłam pysznom karkówkom i stwierdzając, że walę wszystko w czapkę zaległam na resztę majówki, grając w karty i śpiewając do akompaniamentu gitarry. Ptaki nie spadły. Obywatel też był najwyraźniej szczęśliwy i nie sprawiał problemów wczesno-wychowawczych. Jego mamut również. Zwłaszcza, że spać tam mogłam do oporu. Generalnie byłam szczęśliwa. W większości momentów.

W poniedziałek wróciłam, zeżarłam lody na Starówce (bo było blisko przecież) i zakopałam się w łóżku odsypiając trudy podróży i obijając się koncertowo. Należało mi się. Obywatel grzecznie spał nie rozpychając mi chwilowo jeszcze organów wewnętrznych. Widać kiepski z niego organista i jeszcze mu nie tak ciasno.

We wtorek w ramach prezentu najechałam Hal, bo pierwszego miała urodziny i tylko życzenia dostać mogła. No to teraz dostała chwasty i rozmaite utensylia kąpielowe, co by się mogła wylegiwać i pachnieć niczem wonna lelyja w bajorze. Ostatni prezent co to jest w drodze przyjdzie pocztom polskom mam nadzieję przed jej imieninami. Mam też nadzieję cichą a wątłą, że było jej miło spędzić ze mną ten dzień i… tę noc. Tak. Bo zostałam u niej oczywizda do rana.

Nie wiem czy to zdrowo ale siedziałyśmy i obżerałyśmy się jak dzikie świnie na podmokłym kartoflisku. W efekcie wyczyściłyśmy lodówę aż miło i z pełnymi brzuchami kontemplowałyśmy rzeczywistość posiłkując się Władcą Obrączek co to akurat w telewizorni był wyświetlan. Mały z przerażeniem patrzył zza kompa jak w naszych trzewiach spokojnie znikają lody, pierogi z kapustą, ciasteczka, kapusta kwaszona, lody, jabłka tudzież gruszki, żelki-miśki i coca-cola. Wstrętne, niezdrowe i potwornie zalegające wszędzie gdzie się da. Ale niechby mi ktoś spróbował wtedy powiedzieć, że nie powinnam… Ubiłabym zeschłom paprotkom w trzy sekundy. Z czego jedna sekunda to uchwycenie tegoż kwiecia a trzecia – odstawienie pozostałości na pierwotne miejsce.

Przy komputerze siedzieć mi się nie chciało, więc nic nie napisałam. Zresztą jak usiadłam to mi Halka zaraz wrzasnęła, żebym usiadła prosto bo mi sie Obywatel weźmie i skręci. Phi. Też mi coś. Niech się przyucza.

W nocy śniły mi się latające odkurzacze, krowy na gałęziach kwitnących jabłoni i stada imadeł wdzięcznie zdążające w stronę zachodzącego słońca. Boję się pomyśleć co to może oznaczać. A rano Halka gdzieś wsadziła pastę do zębów. Myła klawiaturę i potem wsadziła tubkę… gdzieś. Gdzieś ozczacza jakieś wyjątkowo dobre miejsce. Tak dobre, że ni cholery nie da się go zlokalizować. Przynajmniej nie wtedy gdy poszukiwana rzecz jest akurat potrzebna. Po wzmożonej akcji poszukiwawczej przeprowadzonej w szafach, torebkach, plecakach, koszach na śmieci a nawet w lodówce i stwierdzeniu dalszego braku przedmiotu pożądania wszystkich porannych ludzi spieszących się do pracy otworzyłyśmy nową tubkę. Obstawiam, że tamta znajdzie się jakoś niedługo… tylko miejsca jestem ciekawa 😉

A teraz znów chce mi się jeść.

Bąszur i smacznego

Wyniki sondy marcowo-kwietniowej


function ResultWindow(my_win_param) { window.open(„http://www.sonda.pl/wait.php3″,”sondaplwin”,my_win_param); return false; }

Sonda konsumpcyjna
Jesteś jak…

kiełbasa – niby zwyczajna ale nie ma bez niej ogniska a przy grillowaniu zeżrą cie komary
krwawa mary – przestaje być smaczna gdy ją rozłożyć na czynniki pierwsze
sałata – wolisz dać się rozerwać niż pokroić
grochówka – nie wszyscy mają odwagę biegać po niej przez płotki
korniszon – nie zjesz póki nie zmieścisz głowy do słoika
mleko – gdy się pojawia wszystko rośnie
pierogi – pozornie leniwe i blade za to potrafią powalić na łopatki
herbata – najlepsza na gorąco
czosnek – dobry i potrzebny ale po użyciu ma się szlaban na tydzień
chili – tylko dla orłów