Doprawdy nie wiem po kiego grzyba ale ostatnio zerkałam w telewizor. Telewizor był sprawny i włączony a ja zerkałam ukradkiem bo skoncentrowana byłam raczej na obieraniu soczystego jabłka i próbach ewentualnego nie pozbawienia się kilku paluchów. Bez tychże wyglądałabym co najmniej niesymetrycznie, poza tym jestem do nich bądź co bądź przywiązana, więc poziom koncetracji był zaiste ogromny. Nie na tyle jednak by nie wyłapać oka kątem co się dzieje na ekranie. A zadziało się dużo.
Tak! Ja, zagorzała przeciwniczka telewizji, do której otwarcie przyznaję wszem i wobec swoją antypatię wręcz podskórną, oglądałam film. Nie dość, że oglądałam film, to nie żaden tam ambitny, czy choć dajmy na to niszowy, z lekką nutą dekadencji, emitowany na dwójce w godzinach nieludzko niemożliwych dla normalnego, w miarę rozsądnego obywatela, wstającego nazajutrz o 6.00. Skądże znowu. Zwyczajny hamerykański chłam dla masowych przeżuwaczy zwietrzałego popcornu w niezwietrzałych a lekko przytęchłych kinowych salkach. Ambitny w tym filmie nie był nawet tytuł, którego teraz nawet nie pomnę, nisz wiele dało się zauważyć ale nie w tym co potrzeba kierunku i klimacie, dekadencja za to czaiła się z iście holmesowskim zacięciem i wyzierała z każdego obrazu.
Nie dość, że się spotkali – on i ona rzecz jasna – przypadkiem dość i to na godzin parę, to jeszcze po kilku jego ckliwo-rzygliwych gadkach o gwiazdach, co mu się na niebie w kształt jej pieprzyków na cudownej rączce ułożyły, ona zamiast palnąć go w czambuł i z okrzykiem – To Kasjopeja matole! – dumnie podążyć wyprężona jak morska świnka po udarze na wyprzedaż w pobliskim domu mody, rozczarowała mnie wielce. Wielce i okrutnie zarazem. Nie dość, że nie wykonała żadnych czynności z przemocą nagłą acz akuteczną związanych i nie nawyzywała go od erotumanów gawędziarzy, to jeszcze zamrygała wdzięcznie (przynajmniej w zamyśle scenarzystów) rzęskami, otworzyła buzię jak rasowa dziunia i z miną ‚zawsze będę twoja Fernando tylko teraz muszę iść bo zostawiłam żelazko na gazie’ pozwoliła mu się oczarować. Czyli w slangu filmowym – sztachnęła feromona.
Sama oczywiście również roztoczyła w mig aurę powabu, tajemniczości i duszących perfum, co wywnioskowałam po załzawionych oczętach absztyfikanta. Oczywiście po chwili niedługiej wylazł z niej babol prawdziwy bo oskubała go z kasy. Kazała mu się podpisać na banknocie, pobiegła do sklepu i kupiła za to książkę, a potem oznajmiła mu, że swoje dane personalne prawnie chronione też wpisze, do tegoż woluminu. Potem wpadła na cudowny pomysł, że jutro z rana (czyli pewnie około 13, bo dla hollywoodzkich gwiazd to blady świt) opyli książeczkę w jakimś antykwariacie i głosem natchnionym rzekła, że jeśli są sobie przeznaczeni (rety co za absurd) to jeszcze się spotkają i będą razem na wieki wieków amen, po czym zostawiła mu rękawiczkę i pognała niczym rącza łania w bliżej nieokreślonym kierunku pozostawiając niedoszłego amanta w mało inteligentnym acz uroczym odrętwieniu i z miną ‚ale o co chodzi?’.
Moim skromnym zdaniem laska wyszła na tym o niebo lepiej bo przynajmniej będzie dziesięć dolców do przodu ale i tak oboje mają z lekka przekichane, bo przez najbliższe kilka lat ona ogląda każdy 10-dolarowy (o ile mnie pamięć nie myli) banknot a on szwenda się po antykwariatach i bibliotekach niuchając wciąż za jedną książką. Oboje oczywiście przez ten czas ułożyli sobie jako tako życie i traf chce, że oboje w niedługim czasie mają wstąpić w związki zwane małżeńskimi. Oczywiście w niczym im to nie przeszkadza by w dalszym ciągu snuć wspomnieniowe wizje tamtego pamiętnego wieczoru i dumać, że może by tak się odnaleźć i puścić w trąbę narzeczonych.
Tu na marginesie dodam, że w tymże filmie widziałam najlepszą jak dotąd scenę oświadczyn. Ale ktoś, kto wzrusza się (zwłaszcza teraz) nawet na reklamie kawy rozpieszczalnej, jest chyba miernym autorytetem w tej dziedzinie. Enyłej. Ona wraca do domu zmęczona oczywiście i oczywiście dom wypełniony jest światłem świec (dziwne, że nic się nie zajęło) a na środku pokoju stoi olbrzymie pudło z karteczką ‚otwórz mnie’ (i wszystko jasne – scenarzysta naczytał się Alicji). A lala? Cóż.
Lala po wstępnym rozdziawie i ochu rozpakowuje prezent, z którego wyciąga… kolejne pudło, a z niego kolejne i jeszcze jedno i tak przez najbliższe dwie doby (u nas nikomu nie chciałoby się tyle pakować przy założeniu, że udałoby się w ogóle znaleźć w cenie nie przewyższającej pierścionka odpowiedniej wielkości ozdobne kartony). Gdy już wyjmuje oczekiwane (no bo przecież oczywiste, że nie liczyła na toster) puzdereczko i z przejęciem – obowiązkowo wstrzymując oddech – otwiera je, prezentując przy okazji fenomenalny wytrzeszcz połączony z miną ‚chyba zaraz zemdleję, więc patrzę, który fotel jest najwygodniejszy’, okazuje się, że jest puste.
W tym momencie zza winkla wyziera zarzucając bujną grzywą przyszły-niedoszły i zanim ona wydrze sie na niego, że daje jej puste pudło i ona musiała się narozpakowywać a zmęczenie, a wkurw, a korzonki i w ogóle, że jest debilem do sześcianu… on szepcze czule i szemrząco ‚jeszcze nie powiedziałaś TAK’ a pierściunek trzymie sobie w najlepsze w łapie. Ona oczywiście topnieje w oczach i zamiast powiedzieć ‚pokaż to ocenię i odpowiem’ głosem słaniającym się z emocji i podekscytowania wydusza z siebie ‚yess’ po czym oboje padają sobie w ramiona.
Tu scena powinna ulec przerwaniu zatrzymując się na zwyczajowym w tych okolicznościach namiętnym jak żar w piecu u Antka cmoku. Jednak cenny przedmiot pożądania onej okazuje się być za mały. Fajnie. Ja bym się wkurzyła, bo z okazji posiadania rozmiaru 10 (najmniejszego chyba w historii jubilerstwa dla dorosłych) musiałoby się okazać, że absztyfikant mi romansuje z jakąś mocno nieletnią panną w wieku przedszkolnym ale lala z filmu widocznie miała serdelki nieco większe, bo koleś zakrzyknął optymistycznie ‚to nic, damy do powiększenia’ i zaciągnął ją jak obyczaj każe w dal sina i odległą, do sypialni zapewne.
Dalej film ciągnie się jak nudne plenum, więc sądząc z luk pamięciowych, musiałam wyłączyć się na chwil parę.. naście ale obok serii poszukiwań prowadzonych na skalę ogólnoświatową i zatrudnieniu niemalże NATO w celach namierzenia nieznajomej co sie miała w księgę wpisać, następuje seria niefortunnych – acz z pewnością dla niektórych szczęśliwych – zdarzeń. Facet dostaje bowiem od narzeczonej (co z nią nazajutrz w związek wstąpić zamierzał) w prezencie ślubnym książkę… z ni mniej ni więcej danymi osobowymi poszukiwanej, a ona w samolocie dostrzega banknot zapisany z kolei jego pismem i nazwiskiem. On oczywiście odwołuje ślub i idzie nie wiedzieć czemu na lodowisko gdzie kładzie się na lodzie i przymarza we wdzięcznej pozie mało ambitnego ekshibicjonisty, ale ona nie pozwala mu przymarznąć na stałe tylko przyłazi tam z rękawiczką i żyją sobie długo i szczęśliwie.
Osobiście wolałabym, żeby przyszła tam ale z siekierą i miast go odciąć z okrzykiem ‚nareszcie razem’, odcięła mu to i owo jako zadośćuczynienie za krzywdy moralne i te wolne rodniki co ją żarły przez ten cały czas jak on się szlajał z inną po świecie i chciał się z nią żenić nie pamiętając należycie o odwiedzeniu dokładnie WSZYSTKICH antykwariatów i o niej samej, biednej i nieszczęśliwej sierotce, co to się musiała pocieszyć jakimś marnym muzykiem. Przynajmniej byłoby weselej.
Przesłanie filmu jest mgliste jak zimowy poranek w Rembridge, jednak daje się zauważyć, że chodzi o to by wierzyć w przeznaczenie. Najlepiej ślepo. Porzucam zatem wszelkie działania z kosmetyczno-upiększającymi na czele i odtąd będę zarastać niekontrolowanym włosiem i tłuszczem w myśl zasady, że mój książę na białym rumaku i tak mnie sam znajdzie a jak już się przytupie i nie potknie o pierwszy lepszy kamyk albo nie wpadnie w dziurę, których na naszych drogach mnogość, to już ja go odpowiednio przywitam – co tak długo baranie! – i będzie miał skubaniec za swoje. Urocze, nie? Musi się zakochać.
Miłego poniedziałku
usmialam sie niezle przy tej notce az spadlam z krzesla
takich totalnych kitow kretynizmow i innych tego typu rzeczy jest duzo w naszej telewizji sama sie zlewam z takich filmow
PolubieniePolubienie
Scena z oswiadczynami jakas znajoma, ale tak dawno tv nie ogladalam, ze nie pamietam 🙂
W Twoim wydaniu film wydaje sie byc arcy-ciekawy. Moze scenariusza do jakiejs parodii bys napisala?
By the way…
Wpadam tu czasem okrezna droga, ale najwyzszy czas sobie te podroz ulatwic – linkuje 🙂
Pozdrawiam…
PolubieniePolubienie
mogę napisać. jasne. tylko kto to kupi? 😉
PolubieniePolubienie
ja, a potem będę szukać chętnych do sfinansowania projektu, może jakieś buntownicze kino niezależne. Jednego jestem pewna jak byś coś napisała to już napewno udało by mi się to sprzedać więc może zastanów się i napisz cosik.
PolubieniePolubienie
no, urocze
widzialem ten film, ale luki w pamięci mam jeszcze większe… co ja kurna robiłem w trakcie?
PolubieniePolubienie
Ty no, bo to komedia romantyczna była (tak stało w programie). A ten, co pierścionka zapomniał włożyć do dużego pudła i go trzymał w łapie, to Chris-o-poranku był, co go teraz można w środku dnia na tefauenie pooglądać, bo przecież „Przystanek Alaska” ma za fanów wyłącznie emerytki, bezrobotnych. obłożnie chorych i innych takich, co to w południe siedzą w domu. A w ogóle, to ten film to on bardzo zajmujący był. Normalnie ogryzłem pazury po łokcie, tak się przejmowałem. Ten suspens („już po wszystkim”, rzekł pan składający krzesła w sali, gdzie się odbyć miała ceremonia ślubna przeznaczonego)! I to zaskakujące zakończenie! Żebym miał siłę wstać z kanapy..
PolubieniePolubienie
muody – dlubales w nosie jak mniemam 😉
zaf – niee, zebys mial sile wstac z kanapy to jest pecherz nie suspens 😉
PolubieniePolubienie
aaa… nic nie powiem
PolubieniePolubienie
Chetnych na realizacje filmu z twoim scenariuszem bedzie wielu 😀
PolubieniePolubienie
Przyznam się, że też oglądałam, ale to raczej z braku wyboru, bo mój telewizor odbiera tylko 2 kanały… Oglądałam w przerwach czytania książki i co zerkałam na ekran to koleś jej szukał… Nudziło mnie to szukanie i wracałam do książki z nadzieją, że przez te 10 minut znajdzie, ale gdzie tam…
PolubieniePolubienie
mnie się ten film nawet podobał… moze nawet i lepiej ten niż strzelanina w jednego trupa przez 120 minut filmu
w sumie, to były lewpsze filmy, ale nie był to kompletny banał
czasem można było się na nim pośmiać…:P
lepiej by było. gdyby (uwaga, gdybanie)
tylko po co tam nazecony i nazecona??!! i po co smutne dla nich zakończenie?!
wymysły reżysera przekroczyły granice w pewnych momentach i ujęciach.
pozdrawiam, papa
PolubieniePolubienie
Nie oglądałem, wiec nie wiem nie interesuję sie komediami romantycznymi, w przeznaczenie też nie wierze, choć czasami też łatwiej jest żyć myśląc, że gdzies tam jest moja druga połówka…
PolubieniePolubienie
podobał mi się film, podoba mi się cusack. nie wymagam za wiele od komedii reumatycznych, może to dlatego…a może po prostu jakaś płytka jestem, czy coś?
PolubieniePolubienie
a czy ja mówię, że to źle jak się podobał? wręcz przeciwnie. gdyby mi się nie podobał nie poświęciłabym mu tej notki 😉
PolubieniePolubienie