Jezdem

Ech… Jestem już i mam się. Ale wierzcie mi, że wolałabym być gdzie indziej i nie przeszkadzałby mi nawet trzaskający mróz, śnieg po pas, wiecznie mokre rękawiczki i czerwony nos, a dla mnie – stworzenia wysoce ciepłolubnego i mało odpornego na gustowne śnieżki za kołnierzem – to nie lada wyczyn. Fajnie było i tyle.

Byłam z moim chórem na warsztatach w Grybowie gdzie rozpracowywaliśmy mozolnie Borysa Godunowa. Jestem bardziej niż pewna, że Musorgski i Rimsky-Korsakov to w grobach nie tyle się poprzewracali ile całe salta potrójne wykonywali synchronicznie. Zwłaszcza przy naszych porannych próbach. Bo na popołudniowych to już soprany przestawały mieć właściwości barytonów a basy odzyskiwały zdolność wydobycia dźwięku wyższego niż przeciągłe buczenie zamrażarki.

Poza tym, że śmiechu było co nie miara przy rozczytywaniu cyrylicy i rozlicznych próbach zaśpiewania kolejnego ‚da zdrastwujet’ w odpowiedniej a nie przypadkowej tonacji, była to naprawdę ciężka praca. Wymagała od nas ciągłego skupienia, bo jedni nie znając nawet rosyjskiego – cóż dopiero cyrylicy – męczyli się próbując dokonać w miarę choć zbliżonej trankrypcji fonetycznej i jeszcze ją spamiętać, inni zaś – śpiewając ciągle bardzo wysokie i donośne przy tym tony, po każdej próbie mieli już tylko ochotę na łagodny kisielek malinowy z serii ‚słodka chwila’ co był jak balsam na rozedrgane struny.

Poza tym trzeba było wykazać się, jak zwykle w takiej gromadzie jak by nie było obcych ludków, niezwykłą wręcz cierpliwością i tolerancją na siebie nawzajem. Na szczęście jesteśmy na tyle już zgranym zespołem (a ‚nowych’ przyjeliśmy z ogromną sympatią więc dość łatwo zaadaptowali się do nowych warunków), że udało nam się nie pogryźć po dziesięciu dniach ustawicznego wspólnego wycia, oglądania, rozmów, śniadań, obiadów, wycieczek, deptania po kapciach i mijania się wszędzie, nawet w toalecie.

CDN przy następnej przerwie na kawę

4 uwagi do wpisu “Jezdem

Dodaj komentarz