Wchodzę do domu. Po ciemku bo pora późna mocno i głucha. Wszyscy śpią więc najciszej jak umiem. Proste to nie było bo najpierw jak gramoliłam się na schody to wpadłam na grabie (pozdrowienia sponsorowane są przez Altacet, który pozwolił dorodnemu guzowi pozostać na miejscu wewnątrz czaszki i nie utworzyć się na spoconym z wysiłku czole).
Na szczęście zatkałam otwór gębowy zwany paszczą kułakiem zanim te wszystkie bluzgi mogły się zmaterializować i zabłysnąć lekkością przekazu wśród nocnej ciszy. Potem jak już się na schody wgramoliłam ciskając się wsobnie to nie mogłam trafić kluczem w dziurkę bo ciemno było jak w osobistej szanownej na półce po lewej stronie.
Jak już trafiłam, satysfakcjonująco zazgrzytałam metalem w zamku i wtarabaniłam się do przedpokoju, to pierdutłam się łokciem o kredens (ileż ja razy przypominała o zamykaniu tych piiiip piiiip piiiip drzwiczek, wrrr). Rozmasowując bolący staw wpadłam na drzwi, które też powinny być zamknięte i już w ogóle narobiłam rabanu. No do jasnej nieustającej.
A miałam wejść niepostrzeżenie, dokonać pospiesznych ablucji, wygmerać i wymaćkać Stefana i razem z nią a razem z nią z jej mruczeniem godnym niejednej Electry czy Fatboya udać się do wytęsknionego łóżka celem spotkania z nie mniej wytęsknionym Bradlejem, na które to spotkanie byłam umówiona w jakieś 20 minut po zetknięciu z poduszką.
I cały misterny plan w p… parapet. Bo jak już tego rabanu narobiłam to się Mamuty pobudziły, bo Vivaldiego bym z grobu wyrwała razem z korzeniami a co dopiero Mamuty z mamucinego łóżka. A jak się pobudziły to Zdzich chrapnął, Mamut westchnął, spojrzeli z wyrzutem na zegarek, wyrzut przenieśli na mnie, spojrzenia również (choć mocno mętne były) i Zdzich z dalszym chrapem i błogością, że to jednak nie złodzieje co przyszli jego cenny winylozbiór skonfiskować, opadł w pościel a Mamut zebrał się w sobie, dokonał wielkiego wysiłku myślowego (co było widoczne w postaci mało charakterystycznych o tej porze nocy zmarszczek na czole), podumał chwilę i wystrzelił tonem, jakby właśnie przypomniała jej się zapomniana dawno receptura alchemików i jakby od tego zależały losy świata:
– Kupiłaś ziemniaki?
Z lekka się zacukałam, zmarszczyłam, zaglądnęłam wgłąb siebie, nie znajdując tam zakodowanego polecenia co by owe smakowite bulwy zanabyć (ale może Mamut znów zapragnął uruchomienia telepatycznych fluidów i powinnam się była domyślić?) i po namyśle z lękiem o zdrowie psychiczne rodzicielki wyszeptałam:
– Niee… a po kiego grzyba ci ziemniaki o 3 w nocy?
Na to Mamut całkiem przytomnie odparł:
– A bo frytki chciałam zrobić…
jakby robienie frytek o tej porze było czynnością tak oczywistą jak oddychanie i z emfatycznym wzdechem opadł na poduszki… po czym zachrapał pozostawiając mnie w głębokiej konsternacji i z wysoce głupawym wyrazem na zdumionym obliczu.
I tylko mi się kiedyś przypomniało jak siostrzycy kiedyś siurpryzę zrobiłam, kiedy to podniosłam się, usiadłam, popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem wokół, zogniskowałam się na niej – biednej i przerażonej tym widokiem (bo widok lunatyka zawsze jest dość dreszczogenny) i całkowicie już rozbudzonej przez adrenalinę… a następnie po pełnej napięcia chwili wychrypiałam teatralnie jedno słowo – ‚żużel’ (z akcentem na pierwsze ‚ż’) – i walnęłam się spać z powrotem pozostawiając siostrzycę w strachu i zdumieniu bezbrzeżnym rano oczywiście o niczym nie mając pojęcia.
Nie ma jak marzenia senne 😉
żużel – i wszystko jasne:)
PolubieniePolubienie
Frytki…
dobre nie sa zle, zwlaszcza o trzeciej nad ranem
PolubieniePolubienie
Rozumiem, że od tej pory już zawsze wracając kupujesz ziemniaki. Tak na wszelki wypadek. 🙂
PolubieniePolubienie
;)))) nie ale to bardzo dobry pomysl 😉
PolubieniePolubienie
nastepnym razem nie zapomniej tez o keczupie, bo sie zez frytkami komponuje dobrze 😉
PolubieniePolubienie
O 3 rano to i ziemniaki na żużel można przerobić lunatycznie 😉
PolubieniePolubienie
jak sie poczeka z wyjeciem frytek do czwartej to na pewno sie Żużel zrobi… ale bedzie juz czwarta nad ranem
PolubieniePolubienie
To u Wasz nie ma dyżurnych ziemniaków w szafce pod zlewem? Wstyd jak beret! ;-/
PolubieniePolubienie
Wstydliwy to był Bolesław albo jakiś inszy Władek a nie beret ;))
PolubieniePolubienie
a u mnie pod zlewem dyzurne smieci i dyzurne buteleczki, jak je kiedys na skup zaniose to se nowom chałpe kupiem
PolubieniePolubienie
U mnie mlody to samo, tylko ja butelki wynosze regularnie. 🙂
PolubieniePolubienie
i założę się, że można na tej podstawie regulować zegarki ;))
PolubieniePolubienie
Bajkowa, hehee:-)
Mlody, Biko, ja juz wiem dlaczego, ilekroc pomysle o swoim gospodarstwie domowym, nasuwa mi sie slowko „kawalerskie”. to przez te butelki pod zlewem!:-)))
PolubieniePolubienie
bozesz, to co wy za zlewy macie, skoro sie wam pod nimi butelki mieszcza? I ziemniaki jeszcze??!
Ja to, kurde, jak bierem z ogorkami sloik, to musze szybko drzwi od piwnicy zamyknac, zeby mi korytarza nie zasypalo:)
PolubieniePolubienie
Bajka, pięknie Biko podsumowałaś 😉 ja tak bym nie umiała, tak celnie 😉
PolubieniePolubienie
Mnie się butelki nie mieszczą pod zlewem, albowiem mieszka tam proszek do prania w swym pięknym wiaderku… ;-/
PolubieniePolubienie
ja tam, gdy noc ciemna zapada, o ziemniakach, frytkach i żużlu nie myślę…:)
PolubieniePolubienie
Jako czystą abstrakcję niespotkaną jak dotąd w moim życiu postrzegam wynoszenie ziemniaków z imienin. Będąc zatwardziałym zwolennikiem zamykania swoją obecnością fajnych imprez wśród moich znajomych, świadkiem mimowolnym acz ubawionym się stałem zdarzenia następującego. Świerzo upieczony mąż na odchodnym wybrał wię do kuchni wraz z solenizantem w poszukiwaniu ziemniaków świeżych. Zapytacie cóż takiego mogło ich skłonić do nocnych poszukiwań? Ano odpowiedż oczywista niczym 2+2=4 😉
Oto małżonka owego kolegi zapragneła skosztować świerzych frytek po powrocie do domu.
Jednym słowem – nie ma to jak fantazja kulinarna płci pięknej w środku nocy… poparta obrączką;)
Pozdrawiam nocnych frytkożerców
PolubieniePolubienie
okurwa
>
dobre.. buakakkaa
PolubieniePolubienie