Jechałam dziś metrem. Na dworze ziąb a tam sauna. Duszno, tłoczno i upierdliwie. Ledwo zmieściłam się do wagonu. ‚Mekong delta’ normalnie – jak to mawia Haluta. Ktoś kogoś zajechał neseserem, ktoś komuś nakaszlał w dekolt, ktoś inny wetknął jakiejś paniusi rysunkową tubę pod kiecunię – i w sumie dobrze, jakby się bardzo postarała mogłaby mieć radochę a przy okazji powyżywać się na otoczeniu. Jakiś rwetes ogólny się zrobił. Brakowało mi tylko gustownego otwarcia drzwi przez maszynistę w trakcie jazdy i w ogóle pełen suspense. Przynajmniej nieco by się przeludniło i nie czułabym na plecach jakichś 120 kg mocno żywej wagi. Ogólnie sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Wylądowałam z nosem w niebezpiecznym pobliżu pachy mało luksusowej za to solidnie skropionej jakąś z deczka przyciężkawą jak na tę porę dnia perfumą, rąk nie mogłam oderwać od tułowia z uwagi na ograniczone pole manewru i ścisk wszem i wobec panujący, nogi w lekkim przykurczu już zaczęły się buntować bo stojąc na palcach ze zgiętymi kolanami, będąc przy tym odchylonym prawoskrętnie w tył o jakieś 18 stopni, poczułam na stopach kogoś jeszcze. Wurwa żesz! – pomyślałam sobie starając się wydobyć lewego glana spod żelaznego uścisku jakiegoś nożnego imadła rasy ludzkiej. Ciężko było i mozolnie ale wyszarpnęłam kopyto i… zawisłam z nim w powietrzu. Zaiste musiałam wyglądać jak flaming… z pewnością też z tego zaduchu i furii byłam różowa. Wszystko fajnie, tylko do jasnej i nagłej… flamingi mogą stać na jednej nodze dzień cały dumając nad sensem istnienia przepływającej właśnie obok ryby ale ja NIE! Nie miałam w planach tai-chi w wagonie metra ani nic z tych rzeczy. Chciałam tylko dojechać na miejsce przeznaczenia, wypełznąć na powierzchnię i dziękować stwórcy za wybawienie kupując sobie w przejściu pozdziemnym w ramach pokuty drożdżówkę. Ale nie takie to proste jakby się zdawać mogło. O nie. Skrętność mego ciała posunięta była już nieco dalej bo minęły dwie stacje i roszady spowodowane ruchem wysiadający-wsiadający zdążyły upodobnić mnie razem z płaszczem do pięknie kręconego włoskiego loda z polewą w kolorze krwistego wkurwa zmieszanego z obłędem. A do tego wszystkiego poczułam wibracje. W każdych innych okolicznościach przyrody mogłoby być mi niebywale przyjemnie ale akurat tu i teraz telefon w portkach to KOSZMAR. I ja się pytam po kiego grzyba porobili te nadajniki w tunelach? Co? W dziób chcą czy jak? Albo coś ciągle pipa polifonicznie-traumatycznie-fałszująco-wnerwiająco nad uchem albo wprawia osobisty tyłek w niebezpiecznie giglające wibracje. Metro powinno być wolne od zasięgu. Tak sobie właśnie wymyśliłam. Do telefonu dostać się nie mogłam bo uziemiona byłam nieziemsko i pokrętnie, odebrać na odległość choćbym chciała nie dam rady, pozostało mi tylko czekać aż ktoś namiętnie do mnie telefonujący wreszcie skończy i przestanie mnie łaskotać. Skończył. Ufff… No i do cholery zaczął jeszcze raz. Dżizas! Tym razem mantra ‚nie swędzi mnie prawy pośladek, nie swędzi mnie prawy pośladek’ odwróciła na chwilę moją uwagę od wibrującej komórki i skoncentrowałam się na niej. Moja koncetracja jest wielka i potężna. Z nią nie lękam się niczego, pan jest moim pasterzem, jestem heya-pozytywna, gram na tniutni i w ogóle mam barchanowe gacie w kratę i nie zawaham się ich użyć. Koncentracja to jest to. Jak już uda mi się ją przywołać nie jest jej w stanie powtrzymać nic… tylko ja sama… jak przestanę się koncetrować. Tym razem też tak było. Szkoda tylko, że nie zdążyłam w porę jej wyłączyć i w osłupienie wprawiłam pewnego pana, na którego grzeczne pytanie ‚czy wysiadam?’ niczym nie zrażona odparłam ni mniej ni więcej tylko ‚nie swędzi mnie prawy pośladek’…
Myślę, że burak, który wpełzł mi na policzki był widoczny w przestrzeni kosmicznej a ‚czerwony jak cegła’ wypadłby przy mnie dość… blado.
Nie wsiądę do metra przez najbliższy miesiąc…
Tymbark na dziś – Ale jazda!
Ja jeżdżę codziennie, ale tylko w jedną stronę. Na Kabatach mogę zasiąść, więc późniejszy ścisk przeszkadza mi tylko wtedy, gdy ktoś się zbytnio zwiesza nade mną. Za to wracam autobusem. W popołudniowym szczycie jest w nim zasadniczo luźniej :] Tylko że dziś zapomniałem wziąć książkę..
PolubieniePolubienie
Jaaa, ale fajnie, te pachy, to wyginanie, to musi być super, czemuż ja głupi mieszkając w Warszawie nigdy żem tego metra nie używał.
Z innej beczki – bardzo podoba mi się metro w Berlinie – szczególnie jedno, nie pamietam teraz numerka, takie długie, bez przedziałów – jeśli ktoś będzie nim jechał – stańcie na samiuteńkim końcu i patrzcie na początek – jak ono się cudnie wygina. (: No normalnie jeździłem w tą i spowrotem kiedy się tylko dało. (:
PolubieniePolubienie
nie swędzi mnie prawy pośladek….ty perwersie..;))))
PolubieniePolubienie
hi hi, już my dobrze wiemy, że wcale nie chodziło mu o wysiadanie, perwersowi jednemu – Bajka rozszyfrowała go intuicyjnie, czułkiem pozazmysłowym wybadała i udzieliła prawidłowej odpowiedzi (((:
PolubieniePolubienie
;))))))))))))))
kal – rozwaliłeś mnie doszczętnie 😉
PolubieniePolubienie
może był metroseksualny?
PolubieniePolubienie
raczej zdziwiony ;)))
PolubieniePolubienie
zaiście patriotyczna postawa – pod warunkiem, że będziesz teraz zdzierać rodzimej produkcji zelówy 😉
PolubieniePolubienie
Stober – poczekam do zimy i połażę po śniegu na bosaka jak Shoguniwa Oshin 😉
PolubieniePolubienie
…latanie boso po śniegu przypłaciłem kiedyś zapaleniem płuc. Tydzień latania i dwa tygodnie kurowania.
Tak,że profilaktycznie zakładaj chociaż ciepłą bieliznę…
PolubieniePolubienie
na stopy?? 😉
PolubieniePolubienie
Bajka, wlasnie sie przez Ciebie udlawilam zrazem:-))))
PolubieniePolubienie
Justa..a ja nalewką 😉
I życzę sobie zobaczyć Bajkę w majtasach na stopach ;-))))
A wogóle pogulgotałam sobie z radości
PolubieniePolubienie
drozdzowka w ramach pokuty? za co taka straszliwa pokute zadaja?
PolubieniePolubienie
Bike jesteś nielogiczna. Stopy miały być bose… ;-P
PolubieniePolubienie
ja?? a to ty na moja deklaracje ze boso po sniegu bede biegac napisales przeciez: „latanie boso po śniegu przypłaciłem kiedyś zapaleniem płuc… także profilaktycznie zakładaj chociaż ciepłą bieliznę”…
stąd pytanie 😉
PolubieniePolubienie
Może wtedy śnieg był po szyję? A po pachy to już musowo musiał być. 🙂
PolubieniePolubienie