Szok

Na dachu hotelu Metropol (a ściślej mówiąc na wystającym dźwigu) w centrum Warszawy stoi mężczyzna, grożąc popełnieniem samobójstwa.

Na miejscu są policyjni negocjatorzy, którzy namawiają desperata do odstąpienia od tego zamiaru.
Wszyscy są zszokowani…
Takiej ciszy dawno nie było pod Rotundą.
Pierwszy raz widzę, że ludzie nie wiedzą co powiedzieć.
Karetki, straż, policja…
Co trzecia osoba smutno kiwa głową… ze zrozumieniem…
Tego nie można złożyć na karb jesiennej depresji… dzień dziś piękny i słoneczny jakby wbrew wszystkiemu.

Strażacy rozłożyli płachtę.
Mężczyzna to wstaje gotując się do skoku, to siada – jest wyraźnie rozchwiany w swoich zamiarach.

Idąc do pracy, nie mogłam skupić myśli.
Teraz widzę z okna nieszczęsny dźwig.
Staram się nie patrzeć ale moje biurko jest tak ustawione, że w zasadzie jest to niemożliwe.
Na wsprost mnie właśnie umiera człowiek… a raczej coś w nim…

Mam nadzieję, że jednak nie zdecyduje się na ten ostateczny krok… a jeśli się zdecyduje… że nikt mu w tym nie przeszkodzi…
Bo nikt nie ma prawa zmuszać kogokolwiek do życia na siłę…

Paradoks?
Możliwe, ale najgorsze jest życie PO…

Szok

Update 10:15
Udało się namówić zdesperowanego mężczyznę, by z wysokiego ramienia wysięgnika zszedł w dół do kabiny dźwigowej, znajdującej się na wysokości 15 piętra hotelu.
Nie wiadomo jednak czy uda się go nakłonić do odstąpienia od zamiaru popełnienia samobójstwa.
Wszyscy wokół mówią teraz jaki to cymbał i idiota, bo zablokował całe miasto (korki sięgały i sięgają daleko poza centum) ale ja jakoś nie potrafię myśleć o nim inaczej jak o kimś tak bardzo smutnym i zrozpaczonym, że to aż niewyobrażalne. Ja też stałam w korkach i się wściekałam ale gdy się dowiedziałam dlaczego… złość ustąpiła miejsca smutkowi i bezsilności. Ale może ja jakaś inna jestem…

Update – nieco później
27-zszedł na ziemię. Nikt się nikomu nie stało. W serwisach prasowych infomacja, że koszty tego incydentu będą bardzo duże…
Jakie to przykre…
Komuś załamał się świat… tak koszmarnie bardzo, że nie widział sensu w dalszym oddychaniu a dla nich najważniejsze pieniądze, korki, spoźnienia.
Ja wiem, że to tylko życie i dla każdego jest ciężkie i że inni sobie jakoś radzą ale do cholery czy tylko mnie jest szkoda tego człowieka?

Mordy świąteczne

Świąteczny karp?

1. bicie na chama
– młotek: ogłuszenie połączone ze zmiażdżeniem czaszki
– tasak: odcięcie głowy

2. bicie – na tchórza – unikanie walki
– do wanny z karpiem wrzuca się włączona suszarkę do włosów.
Zaleca się jednak, żeby podczas stosowania tej metody nie przebywać w wannie i upewnić się, że podłoga jest sucha.

3. bicie psychologiczne
– podchodzi się do wanny, w której beztrosko pływa karp i znienacka pokazuje mu się kalendarz z zakreśloną czerwonym pisakiem datą 24 grudnia(99,9% karpi mrze na zawał)

4. gry wojenne
– do wanny wrzucasz petardę

5. bicie damskie
– wyciągasz korek z wanny i wychodzisz na papierosa

6. bicie niesportowe
– idąc do domu z karpiem w siatce udajesz, że niechcący siatka wypada ci pod nadjeżdżający autobus.

7. bicie koleżeskie
– wypijasz z karpiem flaszkę i tłumaczysz mu, że on i tak nie ma już po co życ, bo jego dziewczyna puszcza się z innym w sąsiedniej centrali rybnej.

Nadesłał Pablos

Pocieszacz

Starcu mnie rozwalił doszczętnie a przy okazji moją chandrę. Przynajmniej chwilowo.
Nie pierwszy raz zresztą.
On zawsze potrafi.

starcu
musisz byc twarda jak zajęczy bobek w styczniu

albo z innej beczki

starcu
przepracowujesz się moja droga
Ja
powiedz mi coś czego nie wiem
starcu
na Marsie jest kozi bobek
starcu
wiedziałaś?
Ja
nie 😉
Ja
ale to bardzo cenna informacja 🙂
starcu
to już wiesz 😉

Obśmiałam się jak dzika norka w plecaku i przyozdobiłam monitor sokiem z czarnej porzeczki.
Nie ma jak odpowiedni pocieszacz 😉

Idź precz !!!

wszystko

‚tak weź bez skrupułów
lecz zostaw mi ściany
przytrzymam się murów
gdy będę pijany’

żałuję, że nie starcza mi odwagi
czasami
zasługuję na coś lepszego
zawsze
niby nic
niby coś
ale zadra jest
kolejna

zbyt szeroko otwarte serce czasami oznacza tylko więcej szpilek w poduszce
uzależnienie zawsze oznacza koniec mnie samej
najgorsza jest nałogowa potrzeba człowieka
tego głodu nie da się zaspokoić

Bajka chaotyczna

Wyniki męskiej sondy

MĘŻCZYŹNI NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE NIE LUBIĄ…

* kobiet – (7) 6%
* marudnych kobiet – (6) 5%
* marudnych kobiet z PMS-em – (1) 1%
* marudnych kobiet z PMS-em trwającym 3 tygodnie – (2) 2%
* marudnych kobiet z 3-tygodniowym PMS-em i białym pudlem o imieniu Fifi – (1) 1%
* marudnych kobiet z 3-tygodniowym PMS-em i białym pudlem o imieniu Fifi oglądających różnej maści telenowele – (5) 4%
* marudnych kobiet z 3-tygodniowym PMS-em i białym pudlem o imieniu Fifi oglądających różnej maści telenowele w porze niezwykle ważnego i ekscytującego meczu piłki możnej – (1) 1%
* marudnych kobiet z 3-tygodniowym PMS-em i białym pudlem o imieniu Fifi oglądających różnej maści telenowele w porze niezwykle ważnego i ekscytującego meczu piłki możnej, które na próbę porozumienia celem zawłaszczenia pilota reagują histerycznym płaczem – (23) 19%
* … i permanentnego braku piwa w lodówce – (75) 62%

Łącznie oddano 121 głosów.

ps. i niech mi ktoś teraz powie, że nie znam się na mężczyznach ;))

Wszystkim serdecznie dziękuję za udział i zapraszam do następnego głosowania – tym razem o tematyce świątecznej 😉

Bajka

Tanecznym krokiem do pracy

Kto dziś rano w Warszawie wybiegł z domu do pracy jak zwykle klnąc pod nosem na czym świat stoi, bo jak zwykle był mocno spóźniony, wie o czym mówię. Dodatkowy powód aby sobie pobluzgać bezkarnie. Chodniki i ulice zamieniły się z nocy we wkurzającą mocno ślizgawkę. Im bardziej się człowiek w pośpiechu spina by szybkim krokiem w sprint przechodzącym pokonać trotuary, tym wolniej w efekcie ów śmieszny chód mu wychodzi, bo gdy jest ślisko, to każdy kolejny krok stanowi nie lada problem. Nawet moje dotychczas zimą niezawodne w przyczepości glany okazały się nieprzydatne w tej sytuacji. Humor poprawił mi niewątpliwie widok ludzkiej masy wygibującej się w różne strony i wyczyniające inne cuda byle tylko jak najszybciej dotrzeć do przystanku. Style były dowolne. Jedni preferowali starego dobrego poloneza chodzonym zwanego (ludzie starsi i stateczni, ostrożni co oczywiście zrozumiałe bo w takich warunkach niestety łatwo o kontuzję), inni dreptali sambę (przeważały eleganckie paniusie na obcasach i obcasikach dzierżące swoje torebusie w marznących łapkach i oganiające się od wiatru hełmofonami fryzur utrwalonymi lakierem ala zastygły w zdumieniu krupnik), jeszcze inni styl łyżwiarski (dzieci i małoletnia młodzież sunąca po chodniku jak po lodowisku i pędząca naprzód ku uciesze własnej i braku tejże u mało wyrozumiałych mamuś i tatusiów starających się nadążyć za niesforna dzieciarnią), styl nonszalancki był charakterystyczny dla par mieszanych odzianych na sportowo (powszechnie znanych jako dresiarzy i przyległości) i polegał na kiepsko udawanym braku zainteresowania rosnącym zagrożeniem stłuczenia sobie szynek i siarczystym emocjonalnie epatowaniu wylgaryzmami przy najmniejszym poślizgu. Ja wybrałam styl mieszany, czyli wszystko co się da byle do przodu i udało mi się (o dziwo) nigdzie nie wyrżnąć orła a co za tym idzie nic sobie nie złamać, skręcić, zwichnąć czy naciągnąć. Z nazw urazowych naciągnęłam sobie tylko kaptur szczelniej na głowę, bo wiało niemiłosiernie i w trybie mozolnym i mocno opóźnionym dotarłam do autobusu. Ufff… Jutro przywdzieję walonki opodeszwione gruboziarnistym papierem ściernym.

No to ślizgggg…

Wyciąg z maila… a sam se wyciąg

***

Wyniki testu MĘŻCZYŹNI A ALKOHOL (fragment)
„Drink: Krajowe piwo
Osobowość: Jest biedny i chce aby go wziąć do łóżka
Drink: Piwo zagraniczne
Osobowość: Lubi dobre piwo i chce aby go wziąć do łóżka”

X – Ja czasem piję krajowe, a czasem zagraniczne 🙂
Ja – Ale tak czy inaczej chcesz do wyra 😉
X – Po barze? Ależ to sama przyjemność :))
Ja – A jeszcze jak z jakimś atrakcyjnym dodatkiem to jeszcze większa ;))
X – To zależy – bo na przykład, jeśli zawartość wyrka jest atrakcyjna, a ilość spożytego alkoholu zbyt duża – dochodzi do stresów, których uczestnikiem był niedawno mój kumpel.
Wniosek: Wszystko jest względne…
Ja – A co – z góry przepraszam za wyrażenie – nie stanął… na wysokości zadania? 😉
X – Nie tylko on i nie tylko na wysokości, w tym cały ból… To musi być masakra.
Ja – Nooo – jakoś nie mogłabym chyba powstrzymać śmiechu ;)) Straszna jestem.
X – Wiesz, to okrutne ;))
Ja – Wiem 😉
X – Ja na szczęście aż w tak kryzysowej sytuacji nie byłem nigdy… Jakoś zawsze uratowałem swoje męskie ego, chociaż zdarzało się że z trudem 😉 No tak – tylko że mnie się takie przygody stosunkowe stosunkowo rzadko przytrafiają.
Ja – Rzadko z alkoholem czy rzadko z wkładem łóżkowym? 😉
X – No piszę właśnie – przygody stosunkowe 🙂
Ja – I znowu się nie zrozumieliśmy 😉
X – He, he… na to wygląda ;))

***

Rozmowa na poważne życiowo-trudnościowe tematy i ogólny welszmerc z koleżanką o wysokim IQ i pozycji naukowo-intelektualnej na darwinowskiej drabince. Podsumowanie:

Ona – A może by tak po staropolsku piz…ć wszystko w ch..
Ja – No… i ch…
Ona – Zchamiałyśmy potwornie…
Ja – Z tym zchamieniem to polimeryzowałabym. Ja zawsze byłam prostaczka 😉
Ona – Sraczka nie prostaczka 😉 Mundra i wykształcuna jezdeś hany :)))
Ja – Korzeń pietruszki też jest wykształcony (w pewnych miejscach aż zanadto);))) A sraczki ostatnio nie odnotowano 😉
Ona – Korzeń pietruszki…hmmm…nie igraj z ogniem, dobra? 😛 Zjedz 2 jabłka na pusty brzuch i popij kranówą – gwarantowane :))
Ja – Dziekuję wolę tradycyjne metody ;)i stolczyk jak marzenie 😉
Ona – Tradycjonalistka – pfff 😛
😉

Niebezpieczne związki

Burość grudniowa.
Jakieś romawtyczne zapotrzebowanie na ciepło i bliskość, na myśl o którym sama się wzdragam.
Straszna baba ze mnie.
Uczuciowa i w ogóle… przesrane mówiąc oględnie.
Nibyjakość z odwiecznym ‚ale’.
Samozadowolenie uśpione na zimę.

I jakby tego było mało:

Nina Simone ‚Ain’t got no’
i
Jeannette Winterson ‚Zapisane na ciele’

„Więc co zabija miłość? Jedna jedyna rzecz: Zaniedbanie. Gdy nie dostrzegam cię, kiedy przede mną stoisz. Gdy nie myślę o drobiazgach. Gdy nie poszerzam dla ciebie drogi, nie nakrywam dla ciebie do stołu. Gdy wybieram cię z przyzwyczajenia, a nie z pożądania, przechodzę bezmyślnie obok kwiaciarki. Zostawiam nie umyte naczynia, nie pościelone łóżko, lekceważę cię rano, wykorzystuję w nocy. Muskam wargami twój policzek, choć mam nieprzepartą ochotę na kogoś innego. Wypowiadam twoje imię nie słysząc go, w przekonaniu, że jest moją własnością”…

Niebezpieczne związki…

Meteoropatka fakinszit

Toxicity

Joanna Borysewicz spowodowała wypadek.
Była pod wpływem alkoholu.
1,4 promila we krwi swoje robi.
Przyznała się do winy, czyli pomroczność jasną w wersji VIP można wykluczyć.
Chyba, że adwokat zaleci inaczej i pani B. zeznania odwoła.
Ona nie ucierpiała w czasie wypadku.
Jej pasażer ma złamany kręgosłup.
‚Małej Lady Pank’ grozi 6-8 lat więzienia.

Moim skromnym zdaniem każdy kto siada za kierownicę po wypiciu alkoholu zasługiwać powinien na miano domniemanego mordercy.

Taki pan będący ‚pod wpływem’ ongiś rozprasował mnie razem z motocyklem po jezdni na mazurkim szlaku w czołowym zderzeniu, gdy wychynął pędząc zza zakrętu (kto zna tamtejsze drogi wie jak ostre zakręty tam bywają) moim pasem 120 km/h…

Ciekawe czy tatuś wybroni, czy też za kiepskie ma już kontakty i córeczka pójdzie siedzieć…

Speedy Gonzalez na wrotkach

Po upiornie ciężkim i obfitującym w rozmaite streso- i cholerogenne sytuacje miałam tylko 10 minut by dotrzeć na próbę. Już biegłam do wyjścia z kurtką pod pachą i kanapką w zębach, gdy ktoś zapytał ‚kto chce iść dziś do kina na 20.45?’. ‚Dawaj’ wrzasnęłam i w locie przechwytując bilety pognałam dalej. Dopiero w windzie spojrzałam na bilety i… fakinszit – tytuł ‚To właśnie miłość’ bynajmniej nie wywołał u mnie dreszczy podniecenia na myśl o tym, że za 2 godziny z vatem to zobaczę. To była raczej reakcja nudnościowo-zwrotna ale nic to, darowanej kobyle obroku się nie wyżera, więc pójdę, co mi tam. Najwyżej się wyśpię. Tramwaj (prawdopodobnie ten sam, który przejechał mi przez śniadanie) stał sobie grzecznie na przystanku i nawet drzwi nie zamykał. Moja wyostrzona do granic niemożliwości intuicja dała mi do zrozumienia, że on tak stoi tu od jakiegoś czasu i za prędko nie ruszy dalej bo pewnikiem ma awarię (intuicji pomógł nieznacznie fakt, że na przystanku roiło się od mniej lub bardziej znerwicowanych ludzi, spoglądających na zegarki bądź ewentualnie marudzących i klnących pod nosem a w tramwaju pusto). Pognałam więc szalonym cwałem przez trzy przystanki z mocnym hakiem i zdążyłam. W zasadzie to sama nie bardzo wiem jak ale grunt, że się udało. Dopiero wyjąc przeciągle cichą noc po ukraińsku (brrr nienawidze kolę i świąt) i mając cichą nadzieję, że w suahili nie będzie trzeba doznałam olśnienia. Oto w mojej kieszeni spoczywają bilety na film z Hugh Grantem. Głos mi uwiązł w gardle a papier zaczął palić ciało przez spodnie, bo nie znoszę tego małego ćwoka, za całokształt (wygląd, grę, głos, akcent, rybie oczy itp itd). Postanowiłam jednak pójść na tą obrzydliwie (zapewne) romantyczną komedię (on tylko w takich gra), czyli najgorszy z gatunków filmowych jakie mogły się ubrdać w chorej głowie hollywoodzkiego reżysera. Zwłaszcz, że Halka miała przyjść do mnie na próbę i porwać mnie jak gdzieś w dal siną i tajemniczą. Za bardzo tylko nie wiedziała gdzie. Przyszłam jej więc z pomocą i wysłałam esesmana następującej treści:
‚Dostałam w pracy 2 bilety do kina na 20.45. Przybywaj. Będzie fajnie. Zerwiemy się’
Miałam nadzieję, że choć jej się spodoba boski Hiu, bo swojej reakcji byłam pewna jak tego, że nie wygram w totka (nie gram zatem to dość logiczne rozumowanie).
Kolejna godzina chóralna upłynęła w melodyjnie-płaczliwych objęciach ‚Ne placz Rachyle’ – piekny utwór swoją drogą i łzy wyciśnie z oczu słuchaczy jak cebula kucharce. Halka przyszła w samą porę, bo prawie wywołaliśmy pełnię. Zwiałam z próby bez skrupułów najmniejszych – bez mojego zawodzenia dadzą sobie radę a niebo odetchnie.
Po drodze do kina zdążyłyśmy jeszcze wciągnąć kefca (zinger menu to bezsprzecznie najlepsze ze szmatławego żarcia na mieście w stylu fast food). Sala projekcyjna była pełna i gdy dotarłyśmy już musiałyśmy się przeciskać do naszych miejsc. Film bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Spodziewałam się kolejnej kaszanki w stylu bajeczki o kopciuszku (płci dowolnej), nieszczęśliwej miłości, szczęśliwej miłości, nieszczęśliwie-szczęśliwej miłości lub szczęśliwie-nieszczęśliwej miłości i miałam tylko nadzieję, że może choć na końcu będzie jakiś trup żeby łyżkę dziegciu do tego mdłego miodu wetknąć, a tu proszę nie dość, że obsada wzorcowa, widoczki piękne, to i humorem się wszytsko skrzy i to takim dobrym, niebanalnym i ten cały romantyzm reumatyczny da się przegryźć na spokojnie bez odruchów refluksowych i wzmożonej perystaltyki jelit. Oczywiście z Halką komentowałyśmy wszystko stosownie do okoliczności wzbudzając życzliwie zainteresowanie i chichoty niektórych widzów, ale widok marnej urody i postury Hiu jako brytyjskiego premiera wymachującego kuperkiem i tańczącego w rytm jakiegoś szlagieru z lat 80 po prostu i dosłownie wbił nas w fotele. No i oczywiście nieśmiertelny Jaś Fasola w roli upierdliwie-nadgorliwego niespełnionego w dziełach sztuki sprzedawcy biżuterii…
Może i dałam się zwieść producentom i może zakończenie już nadto hamerykańskie ale ten film o dziwo bardzo mi się podobał i choć tego typu opowieści dziwnej treści zawsze skutecznie mnie od sal kinowych odtraszały to z czystym sumieniem ten konkretny wytwór polecam. Nie jest to kino ambitne ani w żadnym stopniu nie wybija się ponad dopuszczalny przez niektórych poziom ale jeśli ktoś chce się po prostu niezobowiązująco i dobrze bawić, to niech się wybierze. Satysfakcja gwarantowana.