Kto dziś rano w Warszawie wybiegł z domu do pracy jak zwykle klnąc pod nosem na czym świat stoi, bo jak zwykle był mocno spóźniony, wie o czym mówię. Dodatkowy powód aby sobie pobluzgać bezkarnie. Chodniki i ulice zamieniły się z nocy we wkurzającą mocno ślizgawkę. Im bardziej się człowiek w pośpiechu spina by szybkim krokiem w sprint przechodzącym pokonać trotuary, tym wolniej w efekcie ów śmieszny chód mu wychodzi, bo gdy jest ślisko, to każdy kolejny krok stanowi nie lada problem. Nawet moje dotychczas zimą niezawodne w przyczepości glany okazały się nieprzydatne w tej sytuacji. Humor poprawił mi niewątpliwie widok ludzkiej masy wygibującej się w różne strony i wyczyniające inne cuda byle tylko jak najszybciej dotrzeć do przystanku. Style były dowolne. Jedni preferowali starego dobrego poloneza chodzonym zwanego (ludzie starsi i stateczni, ostrożni co oczywiście zrozumiałe bo w takich warunkach niestety łatwo o kontuzję), inni dreptali sambę (przeważały eleganckie paniusie na obcasach i obcasikach dzierżące swoje torebusie w marznących łapkach i oganiające się od wiatru hełmofonami fryzur utrwalonymi lakierem ala zastygły w zdumieniu krupnik), jeszcze inni styl łyżwiarski (dzieci i małoletnia młodzież sunąca po chodniku jak po lodowisku i pędząca naprzód ku uciesze własnej i braku tejże u mało wyrozumiałych mamuś i tatusiów starających się nadążyć za niesforna dzieciarnią), styl nonszalancki był charakterystyczny dla par mieszanych odzianych na sportowo (powszechnie znanych jako dresiarzy i przyległości) i polegał na kiepsko udawanym braku zainteresowania rosnącym zagrożeniem stłuczenia sobie szynek i siarczystym emocjonalnie epatowaniu wylgaryzmami przy najmniejszym poślizgu. Ja wybrałam styl mieszany, czyli wszystko co się da byle do przodu i udało mi się (o dziwo) nigdzie nie wyrżnąć orła a co za tym idzie nic sobie nie złamać, skręcić, zwichnąć czy naciągnąć. Z nazw urazowych naciągnęłam sobie tylko kaptur szczelniej na głowę, bo wiało niemiłosiernie i w trybie mozolnym i mocno opóźnionym dotarłam do autobusu. Ufff… Jutro przywdzieję walonki opodeszwione gruboziarnistym papierem ściernym.
No to ślizgggg…
a ja kiedys widzialam scenke: blokowisko, wieczor weekendowy, caly dzien deszczosniegowalo, pod wieczor zamarzlo na piekna szklanke; nieliczni ludzie stylem pijanego czepiaja sie scian, a taka jedna strasza pani (z pieskiem) w najlepsze pomyka srodkiem chodnika (ach, te rymy :)) nie zwracajac uwagi na lod i sliskosc; okazalo sie, ze pani miala na buty nalozone skarpetki… wot tiechnika 😉
PolubieniePolubienie
zapachniało Monthy Pythonem;)))
PolubieniePolubienie
racja Lu – Ministerstwo Głupich Kroków wersja Bielany 😉
PolubieniePolubienie
a w pzn tylko mokro i pizdzi niemilosiernie. co do chodzenia po lodzie w szpilkach to specjalizuje sie w tym moja znajoma. twierdzi ze takie buty dzalaja mniej wiecej jak raki. wbijesz sie taka szpila w lod i stabilna jestes ze ho! 😉 moze Bike zamienisz glany na szpilki ;p chociaz glany to glany:)
PolubieniePolubienie
co Cie nie zabije to Cie wzmocni…
PolubieniePolubienie
ja i szpilki? dobry dowcip ;)))
PolubieniePolubienie
po 10 „szpilek” pod każdą podeszwą i będzie o.k.
PolubieniePolubienie
Trzeba na łyżwy!!!
PolubieniePolubienie
istnieje inne rozwiązanie chociaż nie mniej spektakularne………………wychodząc rano z domu zabieramy ze sobą worek soli i sypiąc ją przed sobą (co powoduje topnienie zmarzliny) ruszamy dziarsko do przodu. W tramwajach i autobusach nie sypiemy…………..gdy sól się kończy obieramy kierunek na spożywczy (obojętnie jaki) zakupujemy działkę w ilości potrzebnej do dalszego marszu i kontynuujemy marsz na z góry określone pozycje……….
PolubieniePolubienie
to samo tylko w tanszej wersji mozna zrobic z piaskiem piaskownicowym 😉
PolubieniePolubienie