Przydał mi sie odpoczynek

Przepracowanie, kiepskie samopoczucie i zdrowotne perturbacje dały mi się we znaki jak zadra pod paznokciem. Całą sobotę przespałam budząc się tylko dwa razy na siusiu i obiad. Byłam po prostu nieprzytomna. Za dużo stresów ostatnimi czasy mnie nęka skutkiem czego organizm domaga się spokoju i nawet kotka (od jakiegoś czasu zwana Mopką – ponieważ od maleńkości ma tendencje do czyszczenia ciasnych i ciemnych przestrzeni podszafkowych w kuchni i łazience) nie dała rady postawić mnie do pionu gryzieniem w nos i uszne małżowiny. Po prostu zwłoki. Ten termin charakteryzował mnie do niedzieli. W ten dzień natomiast wstać już musiałam bo byłam kompletnie nie przygotowana do wyjazdu. Wyjazd (nawiasem mówiąc zupełnie nie miałam ochoty nigdzie się ruszać, tylko leżeć, smucić się i byczyć do upadłego) rozpocząć się miał po synchronizacji zegarków o 16 z hakiem (ten hak duży się dość w efekcie okazał – tak na godzinkę) a moje ubrania jeszcze suszyły się na balkonie zamiast tkwić grzecznie poskładane w plecaku z prysznicowymi klapeczkami, szamponem i ręcznikiem. Chcąc nie chcąc zwlec się musiałam z posłania i do roboty wziąć w trybie mocno przyspieszonym. Na szesnastą byłam gotowa ale za to Dżejkob nie był, więc zdążyłam jeszcze zjeść obiad i pomarudzić kontrolnie swoim służbowym dziamgotem kobiety pracującej i nie mającej na nic nigdy czasu. Mieliśmy jechać z częścią klubu nurkowego nad jezioro Powidz (płytkie ale ponoć malownicze) – Dżejkob na nurasa, ja do robienia kanapek i ogólnego ładu (ha ha). Przyjechali po nas Berez z żoną (gdybym nie wiedziała, że Dominika ma 25 lat – nasłałabym na Niego prokuraturę ;)) i ruszyliśmy samochodem załadowanym po brzegi w dal siną i głuchą. Jakże mi się nie chciało w tym uczestniczyć, ale trudno – czasem się trzeba poświęcić. Jechaliśmy około czterech godzin rozpracowując radiowe stacje, śmiejąc się z nazw mijanych miejscowości, gderając i marudząc oraz obmyślając śmiałe plany podbicia świata, czyli przysypiając na zmianę (poza kierowcą oczywiście). Na końcu podróży okazało się, że owszem dojechaliśmy ale nie do tej co trzeba miejscowości, bo komuś się coś pomyliło i musieliśmy zrobić jeszcze trochę kilometrów. Byłam spokojna i ogarnął mnie totalny tumiwisizm, który nie zniknął nawet gdy wreszcie po wielu problemach udało nam się znaleźć ośrodek „Na skarpie”. Nie miał oczywiście żadnego szyldu i kierowaliśmy się zdjęciem wydrukowanym z internetu a nazwa „Na skarpie” oznaczała ni mniej ni więcej tylko położenie budynku na niewielkim wzniesieniu ziemi. Udało nam się także znaleźć mało wyjściowego pana z bardzo groźnym psem, który zapewne pełni rolę egzekutora płatności za pobyt jeśli wczasowicz się waha. Pan zamknął psa na zapleczu i dał nam kluczyki do pokojów co przyjęliśmy z nieukrywanym szczęściem na obliczach bo już przygruntowy przymrozek dał nam się we znaki i w pupy. Dwóch nurków – Jacek i Jersej – już było na miejscu i piło ciepłą herbatkę w ciepełku. Pełni nadziei otworzyliśmy nasze drzwi i spotkała nas przykra niespodzianka – ani ciepło ani przytulnie. Nie było podwójnych drzwi, tylko jedne wybitnie na lato z przewiewami i hulającym we framugach wiatrem, kaloryfer dławił się nie mogąc zdecydować czy dać nam ciepło czy dać sobie spokój a grzejnik w łazience był zimny i nieprzychylnie nastawiony do współpracy. Dżejkob w te pędy poszedł robić dym u nie wyjściowego pana z groźnym psem a ja w skupieniu obserwowałam widoczne obłoki wydychanego powietrza siedząc przy niezdecydowanym kaloryferze. Po chwilach kilku wrócił z niewyraźną miną, przedpotopowym farelem i zapewnieniem, że właściciel wstawi nam drzwi… jutro w południe. Pocieszające, zwłaszcza, że przyjechaliśmy tu tylko na dwa dni. Przełknęłam przekleństwa cisnące mi się na usta i zaczęłam się rozpakowywać utykając co się da w okienne i drzwiowe szpary. Po pół godzinie było znośnie – farel grzał chrobocząc niepewnie a my obserwowaliśmy go na wypadek, gdyby miał ochotę się zapalić lub zrobić coś innego równie głupiego. Postanowiliśmy się nie dać zimnu i na złość mocno jesiennej aurze dobrze się bawić. Wieczór spędziliśmy u Jacka i Jerseja popijając ciepłe herbatki i gorące kubki z grzankami racząc się opowieściami dziwnej treści z wyjazdów nurkowych o charakterze archiwalnym. W nocy udaliśmy się do siebie i po szybkim prysznicu (musiał być szybki z uwagi na panującą w łazience mroźną atmosferę i fakt, że mimo grzejącego farela po wyjściu całe ciało malowniczo parowało a gęsia skórka pokonała nawet paznokcie) zakopaliśmy się w co się dało. Spałam przytulona do kaloryfera. Rano wyszło słońce i wszystko wydało się prostsze. Jakoś tak nawet cieplej się zrobiło. Do czasu oczywiście. Pan wstawić drzwi nie przyszedł bo pojechał na pogrzeb a potem nie wstawi bo po stypie raczej nie byłby w stanie. Mówi się trudno. Całą naszą szóstką poszliśmy nad jezioro, gdzie naszych czterech dzielnych panów (przywdziawszy uprzednio co trzeba i podłączywszy się tu i ówdzie) miało sobie zanurkować. Wywiało nas jak nie wiem co. Nie zdjęłam nawet rękawiczek gdy robiłam fotki a na widok ich w wodzie robiło mi się jeszcze zimniej. Płyciutko było (9 metrów) ale ładnie ponoć. Woda czysta, widoczność świetna, dno ciekawe i godne obejrzenia a Oni sini i zmarznięci ale oczywiście udawali, że jest im gorąco. Zdjęcia zrobiłam, ręczniki, czapki i rękawiczki podałam, w pokoju mięty zaparzyłam i mogłam wrócić do mojego cieplutkiego już kaloryferka. Nieco później wybraliśmy się w poszukiwaniu ciepłej strawy do pobliskiej miejscowości gdzie musieliśmy skorzystać z jednej jedynej baro-restauracji bo poza sezonem jest to wybitnie „martwe” miejsce. W drodze powrotnej zrobiliśmy jeszcze zakupy w supersamie pamiętającym razem z panią ekspedientką czasy PRL-u i najedzeni powróciliśmy nad Powidz. Wieczorem Jacek zrobił grzane wino. Było pyszne i rozgrzewające. Hiiik! Nawet na dworzu nie było już tak zimno a kąpiel nie przedstawiała najmniejszych trudności. Najciekawsze miny zostały uwiecznione dla potomnych na fotkach – jest się z czego pośmiać. Noc minęła szybko i rano kolejny nuras. Tym razem tylko Dżejkob i Jersej. Potem szybki prysznic, suszenie pianek i w drogę. Pan nie wyjściowy i jego pies nie chcieli słuchać naszych pretensji co do ogrzewania i braku drzwi (przecież to żaden problem bo śniegu jeszcze nie ma) i zamiast policzyć za pobyt nieco taniej, zażyczył sobie więcej. Panowie zapłacili. Nie mój problem niby ale ja bym się targowała. Tak czy inaczej o ile jezioro Powidz polecamy, o tyle ośrodek „Na skarpie” zdecydowanie nie. Droga do Warszawy upłynęła nam na rozmowach wspomnieniowych i drzemaniu pomakdonaldowym. Gdy już naleźliśmy się w domu, Mopka oszalała ze szczęścia i miauczała przeraźliwie domagając się zaległych głasków i miziania. Trzeba było rzucić wszystko i zająć się rozwrzeszczanym kotem. Szczęście futrzaka nie znało granic i do późnych godzin nocnych plątała nam się pod nogami z radośnie podniesionym do góry ogonkiem 😉

11 uwag do wpisu “Przydał mi sie odpoczynek

  1. Stare przysłowie pszczół mówi:”nie wierz w warunki lokalowe opisywane w internecie”;-)))Ale tak poważnie:jak jest fajne towarzystwo,to zniesie się i chłód,i niewygody…
    Z opisanej odległości wnoszę,że to Powidz koło Gniezna.Mój brat spełniał tam swój obowiązek wobec ojczyzny i wiem,że ładnie tam…Pozdrowienia!

    Polubienie

  2. Ale sie zaskoczylam,ze ten system madry wie, ze to ja bede pisac…
    Chcialam tylko powiedziec, ze mnie to zawsze fascynuje, ze facet bedzie siny z zimn,uszy mu odpadna, paznokcie juz dawno, wokol szyi pojawi sie sopel lodu, ale nie ubierze ani szalika ani czapki,kurtki tym bardziej nie zapnie bo przeciez jemu jest cieplo.I zeby to udowodnic pojdzie nawet zanurkowac… Pozdrawiam:)

    Polubienie

  3. ja lubie czapki jak mi zimno w uszy.
    oj dałbym sobie nura z wami bobki.. a oni maja suche pianki?
    (to znaczy czy były suche zanim do nich nasikali zeby im bylo cieplej? )

    maraton z Johnnym pasowałoby zrobić na dniach hmm może czwartek albo piątk lepiej? albo niedziela
    czasu jest wiela

    Polubienie

  4. po prostu zalogowalem sie na blog.pl zeby dpoisac jakies pierdy u siebie i jak system widzi zalogowanego bobka to tak robi i sam dodaje linka do mojego bloga w nicku skubaniutki 😉

    Polubienie

  5. oszukaństwo – to jak ja mam kilka blogów to muszę się z każdego wylogować i zalogować na inny jeśli na ten inny chcę się wpisać jako autorka? tragos – a ja wolę Bike albo Ja

    Polubienie

  6. Wcale nie bylo tak, ze odmrozilem sobie to i owo i udawalem, ze mi jest goraco!!! Nie czulem stop i dloni i nie ukrywalem tego….poza tym nie czujac stop chodzisz…jak pingwin wiec to bylo widac (na zdjeciach zreszta tez). Nurkowalismy bo lubimy nurkowac….marzniecie to taki bonusik extra ;-))).
    Skafandry suche mieli jersey i jacek. Ja mialem skafander mokry….i tak dziurawy, ze …. ojej bylo zimmmno. Ale warto bylo!

    Polubienie

Dodaj komentarz