Odkąd sięga pamięć ma wspaniała wybitnie (bo krótka) uwielbiałam filmy. Mały i duży (nieco później) ekran to było coś. Na każdego smutaska najlepsze było zawsze dobre kino. Rodzina przepowiadała mi od lat najmłodszych karierę krytyka filmowego, bo nie dość, że prezencję miałam oczywistą (łyse, grube i bez zębów a w dodatku kaprysi), to jeszcze dobór repertuaru był cudowny. Zawsze spałam na bajkach i dziecinnych kreskówkach a samo nazwisko Disney kojarzyło mi się z różowym bełtem po landrynkach. Ożywiałam za to od razu gdy tylko w telewizorni nieśmiertelna pani Loska zapowiedziała Kino Nocne „Kobra” lub coś „wyłącznie dla dorosłych widzów”. Lubiłam napięcie niczym transformator w elektrowni. Oczywiście nikt nie pozwalał mnie jako brzdącowi zasiąść wygodnie w fotelu przed telewizorem z piwem i chipsami i napawać się żądzą krwi czy mordu. Wręcz przeciwnie. Ilekroć pojawiała się jakaś „scena” niegodna oczu mych niewinnych Mamut starał się odwrócić moją uwagę wściekle i natarczywie. Ja jednak wzięłam się na sposób i w iście Holmesowskim stylu przechytrzyłam grono rodzinne. Pokój mieliśmy jeden, więc nie było to zbyt trudne, ale jak na czterolatkę i tak nieźle przebiegłe. Kiedy zaczynał się interesujący mnie film odczekiwałam stosowną chwilkę aż Mamut i spółka zacznie mnie wyganiać do łóżka, po czym ociągając się teatralnie brykałam pod kołderkę. Stamtąd odczekiwałam kolejną stosowną chwilkę aż czujność mej straży zostanie uśpiona przez mrożące krew w żyłach a pokarm w przełyku sceny filmowe a następnie wyściubiałam nosek spod przykrycia i… do samiuśkiego końca film oglądałam w lustrze kredensu stojącego nieopodal. W ten sposób, niezauważona przez nikogo, pielęgnowałam swoją miłość do scen drastycznych i nieprzyzwoitych do czasu, kiedy nikt mi już niczego nie zabraniał. Inne filmy mogłam zawsze oglądać bez przeszkód, choć oczywiście nie pozwalano mi siedzieć całymi dniami przed telewizorem. Wszystko z umiarem. Miłość do kina, podobnie jak ta do literatury, została mi do dnia dzisiejszego i niejednokrotnie przydało mi się to w życiu. Różne i różniste konkursy filmowe nigdy nie sprawiały mi kłopotu a wręcz przeciwnie – bardzo często owocowały nagrodami. Również pamięć sobie wyćwiczyłam (przynajmniej w kwestii kinematograficznej) i potrafię godzinami „nawijać” cytatami z filmów, co doprowadza do szewskiej pasji ojca mego Zdzisława, bo jestem w tym od Niego o niebo lepsza. Niektóre ścieżki dźwiękowe znam w całości i śmiechu jest co nie miara gdy przyjdzie ktoś z moich znajomych a my z Tatem prezentujemy przy bigosie co ciekawsze fragmenty. Czasem wystarczy zamknąć oczy i już jest pełna fonia. Ostatnio w pracy jakiś kolo powiedział do drugiego „A Ty siedź i knuj”. Śmiech i potem tekst – „niezły mam dowcip co nie?”. Od razu wtrąciłam, że to nie Jego dowcip tylko scenarzysty „Kingsajzu”. Oczywiście zaprzeczył na co ja zaprezentowałam wybrany spory fragment z zawartym „knuciem”, z podziałem na role i odpowiednia intonacją… Bardzo lubię oglądać zbaraniałe oblicza nadętych bubków ;))
Też to lubię. 🙂 Znałem kiedyś całą ścieżkę dzwiękową z Preety Woman. Jak byliśmy na targach motoryzacyjnych w Genewie oglądaliśmy w hotelu ten film a ja służyłem za „tłumacza”. Wszystkim wary opadły z podziwu, że tak świetnie znam francuski. :DP
PolubieniePolubienie
„to bylo wiadro gupi, wiadro tam stalo” ;)))))
PolubieniePolubienie
czasem jak bym takiemu burakowi …
powstrzymam się od dalszego komantarza
PolubieniePolubienie
„czy konie mnie słyszą …sprawdzić czy nie ksiadz..”
PolubieniePolubienie
Ja oglądałam „Tulipana” w odbiciu telewizora w meblościance rodziców. Cóż to były za emocje 😉
PolubieniePolubienie
Wiesz co, Bike? To się nazywa również brak konsekwencji w tym co się pisze i tchórzostwo (mam na mysli usunięcie moich komentarzy i zarzuty do mojej osoby na GG)… Ale to już się skończyło. Dobranoc.
PolubieniePolubienie
czytaj > księga gości
PolubieniePolubienie