Piątek upłynął wyjątkowo przyjemnie, choć oczywiście nie tak jak jego zakończenie czyli wieczór, kiedy to wybrałam się do Hal na zapowiedziane wcześniej „co nie co”. Po zakupie w sklepie osiedlowym niezbęzdych każdej szanującej sie damie specyjałów – dwie torby chrupków Fromage, miśki żelkowe, paluszki słone i z sezamem, dwa czteropaki kiteeketa (indyk, królik, cielęcina i wątróbka) oraz wino bułgarskie sztuk raz of course – udałyśmy się do halucynogennej hacjendy, gdzie zmaltretowałam pieszczotami słownymi i czynnymi psa Belliala (dla znajomych Bell) i słownymi brata Halki Mateusza (niestety drogie panie choć świeży i wolny to młodszy o całe sześć lat od mła). Zanim zdążyłyśmy pochłonąć pyszniutkie ciasto (Haluś – pierwsza klasa i ja tam nic surowego nie zauważyłam – to był sok ze śliwek), przyszły Marta z Malinezją i przyniosły next winko + prowiant. Było nieźle, nawet rzekłabym całkiem przyjemnie – dobre jedzonko, czerwone wino, śliwki w charakterze zakąski + pies w charakterze mężczyzny. Inni panowie nam nie dopisali – brat Halki Mateusz zajęty był okrutnie, tata chory a starszy brat Marcin wrócił za późno i od razu po krótkiej prezentacji uderzył do łazienki by chlupotać ponętnie w wannie. Poszłyśmy więc z Bellem na spacer gdzie to uroczo konwersowałyśmy na tematy mniej lub bardziej poprawne politycznie, czyli w wolnym tłumaczeniu: czyj pies, kiedy, gdzie i jaką robi kupę. Dowiedziałyśmy się, że Bell jest z natury nieśmiały i wszystkim dupska nie pokazuje tylko się w chaszczach gmera krzaczastych a Tosca Malinki a i owszem wręcz przeciwnie – wali na środku jak na oscarowej gali i najchętniej na krawężniki ale prawdziwym wyzwaniem są dla niej kamienie (swoją drogą Tosia ma niezłe wyczucie żeby tak wcelować w sam środek krawężnika – brawo). My z Martą wstrzymałyśmy się od głosu bo moje psy mają całe podwórze dla siebie z racji domku jednorodzinnego moich rodziców a Marta chyba psa nie posiada (albo posiada i nic nie mówi). Wieczór szybko minął i trzeba było wracać. W bardzo pogodnym nastroju dojechałam ostatnim dziennym autobusem (na szczęście w dobrą stronę) i zanim dotarłam po kąpieli do łóżeczka – zasnęłam.
Sobota to dzień pod znakiem Skarpy i konkursu gwiazd nowej muzy (jak głosiło dumnie zaproszenie). Zdobyłam kilka zaproszeń do ww klubu no sobotnią noc i to zaproszeń nie byle jakich bo VIPowskich. Oczywiście zaprosiłam znajomych a oni swoich znajomych i chyba w 10 osób wieczorkiem stawilismy się na Kopernika. Najpierw było piwko a potem huzia na Józia czyli wejście smoka. Już przy wejściu pełen bon ton – nas nie rewidują bo VIP, sektor osobny – loża na górze – bo VIP, drinki i piwo Ginger darmowe bo VIP (szkoda tylko, że jedynie do wyczerpania zapasów ale i tak wypiłam 5 wódek z sokiem i piwo w ciągu 10 minut, a potem częstowałam się od innych), dostaliśmy plakietki wzbudzające podziw wśród reszty gości (zwłaszcza tej mocno młodzieżowej) i tylko do wc kolejka była jak najbardziej nie VIPowska, więc (ku uciesze panów) wybierałyśmy męskie łazienki. Muzyka była klubowa i na żywo – najpierw finał konkursu dj-ów z całej Polski (zwłaszcza mixowane reggae nam sie podobało) a potem Novika, Sorbee i Feel-X – w skrócie – choć to nie moja muza, podobało mi się i bawiłam się bardzo dobrze. Schudłyśmy z 5 kilo najmarniej podczas rytmicznego wytrząsania się na parkiecie a furrorę wzbudził Królik na scenie. Hal znalazła plakietkę VIPa i dzięki temu Bibi nie musiała się już martwić, że ją wywalą z honorowej loży i mogła wytrząsać się do woli z nami. Zabawa trwała do rana ale ja znikłam wcześniej (około drugiej) i podobnie jak poprzedniej nocy zasnęłam w drodze do łóżka jeszcze zanim się położyłam.
W niedzielę udało mi się odespać zaległości i nieco odpocząć. Pojechałam do rodziców pomęczyć trochę Dudka i psy, powylegiwać się do bólu i zjeść podany pod nos pyszniutki obiadek. Z nudów zrobiłam przegląd prasy kobiecej ale przy czwartym tytule z identycznym praktycznie jak reszta bezsensownym środkiem – skapitulowałam. Co mnie do jasnej ciasnej interesuje, że C sobie zrobiła 1253 operację a B znowu romansuje z T? Jak lubi to prosze bardzo. Ja wolałabym czytać o czymś innym ale chyba wydawcy czasopism dla pań tego nie uwzględniają. Ostatecznie poczytałam Politykę i Wprost. Na Bielany wróciłam wieczorem bogatsza o ciepłe swetry „bo już się zimno robi”, dobre rady: „nie siadaj na schodach bo wilka złapiesz” (a co ja Czerwony Kapturek?) i sporo wałówki „bo Ty taka chudziutka jesteś”. Kurka siwa dla Mamuta to nawet gdybym ważyła 100 kilo przy wzroście 100 cm byłabym „chudziutka”…
Bajeczko Bajkowa! Dzieki jeszcze raz za zaproszenie! Fajno tak czasem VIPem sie poczuc nie ma co! Szauowo byuo! Buziaki!
PolubieniePolubienie
szauowo szauowo ale Ty niecna Ty więcej na Bibi nie napadaj bo będa bęcki ;))) buziale
PolubieniePolubienie
Ziew…
PolubieniePolubienie
5 wodek i bronek w 10 minut??? widze koszelanka zna sie na rzeczy – i very good :)))
PolubieniePolubienie
Sebian – czyżby Cię znudziła moja historia?
Storm – póki było za darmoszkę to sie piło 😉
PolubieniePolubienie
ja tyle przez rok nie robie. ale nie jestem wi-aj-pi.
PolubieniePolubienie
no ja teżnie jestem ale raz w życiu i babcia może 😉
PolubieniePolubienie