Pełna kultura

Niektórzy wiedzą (inni zaraz się dowiedzą), że pracuję w Empiku. Na szczęście – dla siebie i dla klientów (dla nich nawet bardzo dobrze, bo w chwili wybuchu rażę odłamkami na kilka mil i mogłabym rozszarpać) – nie w jednym ze sklepów ale w Biurze Spółki. Praca mało rozwijająca i nie za bardzo związana z moim wykształceniem ale szanuję ją bo o dobrą posadkę teraz ciężko a ta do złych nie należy. Jestem sobie dumnie brzmiącym (i chyba tylko) Specjalistą ds Bazy Danych w Dziale IT i dobrze mi z tym, choć nie ukrywam, że marzenia pozostają niezmiennie powiązane z psychologią. Mam swoje biurko ze szpargałami, komputerem i telefonem oraz masą nikomu niepotrzebnych ale bardzo niezwykle istotnych papierzysk. Cieszy mnie fakt, że nie mam do czynienia z klientami, którzy poza nielicznymi „normalnymi” i bezproblemowymi przypadkami, które potrafią przyjść do sklepu, wybrać coś dla siebie (a gdy mają pytania zrozumieć co się do nich mówi), zapłacić i wyjść, są niezwykle często wybitnie wkurzającymi i bezmyślnymi istotami. Byłam wczoraj w Empiku na Marszałkowskiej, żeby zakupić kolejną do kolekcji książkę Kępińskiego (tym razem padło na „Psychopatie”, tak więc w najbliższym czasie jazdę autobusem będę miała bezproblemową i bez zbędnych pytań otoczenia) i przy okazji obserwowałam sobie tłumek. Doświadczenia takowe są bardzo przeze mnie lubiane – ciekawych rzeczy można się czasem o życiu i ludziach dowiedzieć – a zbiorowiska sklepowe stanowią atrakcyjną płaszczyznę poglądową. Nie zdziwię się, jeśli po przeprowadzeniu serii badań okaże się, że personel Empików stanowi sam szczyt współczynnika samobójstw i morderstw (i to w miejscu pracy). Mnie samej się nóż w kieszeni otwierał a co dopiero ma pomyśleć biedny kasjer, co to raz w miesiącu pobiera coś na kształt wynagrodzenia w wysokości ok 600 zeta do łapki. Chyba tylko ululać się za to można w jakiejś ciemnej bramie i to niczym konkretnym. Przychodzi sobie na przykład paniusia z wyglądem mocno przechodzonej Barbie ciągnąc za sobą dziecię rozdarte wewnętrznie tudzież zewnętrznie rykiem syrenim i domaga się najnowszego Harry’ego Pottera ale to już. Sprzedawca (wyglądający jakby cały boży dzień biegał jak chart z wywieszonym ozorem) grzecznie prowadzi Barbie z przychówkiem do regału (na wprost od wejścia, trzeba być chyba niewidomym żeby nie zauważyć) a paniusia w ryk, że Ona owszem widzi ale TEN jest zagraniczny a Ona chce po POLSKU. Sprzedawca głosu nie podnosi (bo mu nie wolno – jej widocznie wolno wszystko) i tłumaczy jak krowie na miedzy, że w wersji językowej ojczystej książka dostepna będzie dopiero w styczniu, bo dopiero wyszła po angielsku. Hermenegilda w słowo mu wchodzi i gdacze dalej, że jakże to tak może być, że książka jest ale tylko po angielsku, że Ona jest w Polsce i chce po polsku a jakby chciała po angielsku to by SE pojechała do Hameryki a Ona biedna przychodzi do Empiku a tu JAK ZWYKLE nic nie ma i że w ogóle to do cholery nie podobne (Ona za to owszem owszem podobna), żeby taki duży sklep i się ogłasza wszędzie a nie mają Harry’ego Pottera a przeciez to jest teraz wszędzie namber łan. Kończy mnóstwem wykrzykników i wlepia gały w ogłuszonego sprzedawcę, który nadal grzecznie, ale już z szaleństwem dzikim w oku błyszczącym (o Boże spuść nogę i kopnij) stara się Larwie wyłuszczyć w czym rzecz i że polska premiera teh książki jest przewidziana dopiero na styczeń, bo takie są ustalenia wydawcy, dystrybutora, tłumaczy i samej autorki prawdopodobnie też i że zawsze jest tak, że obcojęzyczne książki wchodzą na nasz rynek z opóźnieniem i na odwrót. Baba fuknęła gniewnie, odwróciła się na pięcie i poszła klnąc pod nosem na Empik. Sprzedawca zaś podszedł do kolejnej zaginionego w akcji klienta siląc się na uśmiech na pół godziny przed końcem pracy. Wcale ale to wcale się nie dziwię, że nigdy nie można znaleźć sprzedawców gdy są potrzebni, albo że na półkach jest kurz na trzy palce, bo jakże ma być inaczej skoro jest ich za mało i przeważnie są zajęci obsługą neurotycznych i kompletnie niezdecydowanych wariatów, który uciekli z pobliskiego szpitala a Empik był po prostu najbliżej. Nie twierdzę, że personel jest pierwsza klasa i zawsze w porządku, bo zastrzeżęnia mam jak stąd w cholerę i jeszcze trochę ale Oni i tak powinni pójść żywcem do nieba za taką pracę. Klienci chodzą i narzekają, że syf (ktoś go chyba do kurki siwej robi a nie podejrzewam, że wszyscy pracownicy sklepu w przerwie śniadaniowej ukradkiem rozsypują po podłodze śmieci i utykają ogryzki między półkami żeby potem po godzinach mieć więcej pracy), książki zniszczone (to też na pewno dyrektor Empiku z rodziną przychodzi jak do czytelni i rzuca po ścianach albumami Van Gogha oraz zostawia w charakterze zakładek bilety PKP relacji Warszawa-Kraków), kible brudne, śmierdzące i zapchane (dodam tylko, że toalety dostepne dla klientów nie są dostępne dla obsługi – Oni muszą biegać na trzecie piętro do biura i to tylko gdy znajdą kogoś na chwilowe zastępstwo). Tak tak najprościej narzekać, że Empik to pełna kultura ale chyba bakterii za to trudniej pomyśleć i zastanowić się kto ten cały burdel nakręca. Dzięki temu, że wiem jak pracuje się w takim sklepie, nie śmiecę, tylko zabieram odpadki ze sobą i wyrzucam do kosza na zewnątrz, nie niszczę towaru i gdy jedna (na ogół najbardziej sfatygowana)książka służy za „tester”, nie zrywam folii z innych by zobaczyć czy czasem nie ma w niej skarbu, jeśli korzystam z toalet spuszczam po sobie wodę i nie próbuję wrzucać do sedesu całej rolki papieru toaletowego „bo mi się nudzi” i przede wszystkim szanuję personel, nawet gdy bywa kapryśny, bo nikomu nie życzę takiej pracy i wiem jacy potrafią być klienci. Nie mówię oczywiście o ewidentnych przypadkach przerostu formy nad treścią, kiedy to klient jest traktowany jak w znanym skeczu „Z tyłu sklepu” (gdzie S.K.L.E.P. to skrót – stój kliencie lub ewentualnie poproś) a pani lub pan za ladą występują w charakterze królowej angielskiej ale niestety na ogół jest zupełnie odwrotnie. Klient nasz Pan – jasne, Płacę i Wymagam – pewnie, tylko że era niewolników skończyła się spory czas temu a całe stado ludzi nadal traktuje obsługujące ich osoby z wyższością nadzorcy w czworakach. Pełna kultura…

4 uwagi do wpisu “Pełna kultura

  1. w sumie to chyba praca z ludźmi, zwłaszcza ta w obsłudze, może byc uważana za najgorszą. Klienci są często strasznie niemili, przekonani o tym że „klient to pan” wyładowują się na obsłudze, tak jakby chcieli sie czasem poczuc wyzej, lepiej…
    Brrr…

    Polubienie

  2. czego ty chcesz? żeby nagle zniknęły z ziemi wszystkie tępe istoty? tudzież by nagle wszystkich rozjaśniło i zaczęli się zachowywać z godnością i kulturą wobec swoich współistot? Nawet jakby każdego upominać to i tak nic nie da, jak robiłem w urzędzie to byłem w identycznej sytuacji już w pierwszy dzień dostało mi się, że niby zło tego świata jest moją winą (urzędnika – wtedy) a ja nawet nie wiedziałem jeszcze gdzie tam kibel jest :). I też starałem się z uśmiechem na ustach poraz setnej barbie czy też milionowej mądrali która przeczytała w gazecie prawnej nowelizacje ustawy (którą to oczwiście źle zrozumiała)lub widziałasłyszała w telewizjiradiu że ma być tak a ja mówie że jest inaczej – biała gorączka – do czego zmierzam, obojętnie jaka praca związana z osobistą obsługą klienta nie pozwoli zapomnieć ci, że istnieje tępota.

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Ja Anuluj pisanie odpowiedzi