Augustowskie noce, czyli część druga Bajki podróżniczki

W Warszawie byliśmy dwa dni – przy okazji zaliczywszy Pola Mokotowskie – i ruszyliśmy dalej. Do Augustowa przywiało nas – a raczej przywiozło taborem kolejowym PKP i jak się wreszcie dotoczyliśmy, byliśmy głodni i szczęśliwi, że to juz tu. Wyjechały po nas laski czyli Malinka vel Marlenka(strzaskana nieprzyzwoicie na brąz), Hal (widocznie zmierzająca do podobnego strzaskania) i Ania zwana Kędrą lub dla znajomych Foksterierem (po prostu strzaskana) no i oczywiście Fela czyli ukochana Skoda Felicia dzielnie pomykająca po leśnych wertepach (sprawdziła się również jako nieodzowny nośnik chrustu i drewnianych belek). Dziewczyny wywiozły nas w las a za chwilę Dżejkob odebrał esesmana z nakazem odwrócenia się… za nami jechali Konrad z Gosią. Cóż za fantastyczny zbieg okoliczności – akurat byli w pobliżu stacji i sobie przypomnieli, że my tu gdzieś mamy jechać więc postanowili zaryzykować i sprawdzić no i… zobaczyli z daleka kędzierzawą czuprynę Dżejkoba (ja obstawiałabym raczej na donośny głos ale oni wolą pozostać przy fryzurze). Koniec końców pojechali za nami i bardzo dobrze. Zanim dotarliśmy do miejsca przeznaczenia czyli do Danowskich (to nazwa miejscowości a nie rodzina zastępcza) zahaczyliśmy o jedyny w okolicy bar bo głodni byliśmy okrutnie a kuchnia czynna tylko do 21.00 i to też wyjątkowo. Większość takich miejsc jest tam czynna do 17.00 – swoją drogą to bardzo dziwne bo kto jak kto ale mój zołądek preferuje nocne życie. Zamówiliśmy sobie jedzonko a w tym czasie Malinka zawiozła nasze bagaże i wróciła z Martą i Krzysiem – teraz był komplet – przynajmni9ej chwilowo bo jak się okazało później konfiguracje i roszady osobowe były różne i różniste. Siedzielismy sobie przy piwku i dobrym jedzonku, wieczorek zapoznawczy w pełni, ognisko powitalne w planach – żyć nie umierać. Jak zobaczyłam jezioro to już w ogóle wymiękłam, bo nie dość, że piękne okrutnie to jeszcze woda 28 stopni i gwiazdy spadające jak Messerschmidty. po prostu miodzio. Potem były hulanki, swawole i inne harce przy kiełbasie notorycznie wpadającej do ogniska i w doborowym towarzystwie. Mieszkaliśmy sobie w starej stodole zaadaptowanej (bardzo wygodnie zresztą) na gościnne kwatery, kabiny z prysznicami obecne i to bardzo blisko domu, ciepła woda, na dole stołówka z lodówkami, szafkami, kuchenkami i zlewami – po prostu luksus. Pani Łucja Słowikowa jak na właścicielkę przystało była to czerstwa kobita z hełmofonem czarnych loków na głowie. Swoją droga to cwana bestyja z niej ale podejrzewam, że tak to już jest z wdowami po Słowikach-pijakach. Łucja chodziła i nawracała na abstynencję twierdząc, że ukazuje się jej duch pana Czesława a w przerwach między krzewieniem trzeźwości napominała co by nie tupać i na paluszkach chodzić po głośno – faktycznie podłogi drewniane to i skrzypiały jak diabli ale to i tak mały pikuś w porównaniu w ujadającym żałośnie psem i oknami trzeszczącymi na wietrze. Dzionki wypełniały nam kąpiele, smażenie siebie samych z własnej i nieprzymuszonej woli (trzeba było gonić Malinkę), rozmaite piesze wędrówki i wycieczki (miedzy innymi na dobre litewskie żarcie do Puńska), byczenie się w stylach dowolnych, wieczorne ogniska i spisywanie życzeń do notorycznie spadających gwiazd. Wszystko fajnie, szkoda tylko, że dni tak szybko mijały. W tak zwanym międzyczasie pożegnaliśmy Dżejkoba, Gosię i Konrada a przywitaliśmy najpierw Kasię z żeglarskim patentem i niesprawną ręką oraz następnego dnia Anię (co się też 17 października urodziła) i Wojtka. Ja spałam w pokoju z Marlene, Anną K. i Hal – zresztą znowu Hal bejbe musiała się ze mną męczyć w łóżku ale nie pozostawała mi dłużna i koniec końców potajemnie nocami uprawiałyśmy kickboksing w stylu bardziej niż dowolnym. Zresztą to bardzo bezpieczna dyscyplina bo zawsze można komuś wmówić, że kopa w brzuch to on owszem i dostał ale przez sen czyli my jesteśmy czyści jak deska klozetowa po Domestosie. Sielanka po prostu rodem z lektur szkolnych. Przy okazji dowiedziałam się w czasie tego wyjazdu, że najlepiej się spala tłuszcz leżąc i myśląc (pomysł Wojtka), że sypię się jak stara choina (to Hal oczywiście), że musztarda wyglądająca jak kocia kupa nie musi rzeczywiście być musztardą (to już mądralińska Kędra), że mam śliczne piegi na ramionach (Malinka + 5 osób płci męskiej dodam, że trzeźwych), że obcy panowie w sklepie zawsze są chętni by kupić mi kisiel Słodka Chwila, że łabędzie nie lubią hałasu i makaronu a ryby kochają solone prażynki. W drodze powrotnej jak przystało na cztery strzaskane na heban laski w Feli śpiewałyśmy (to znaczy darłyśmy się jak popadnie ale mniejsza o większość) i chichrałyśmy się jak norki z byle czego a jak dotarłam do domu to nie bardzo wiedziałam gdzie ja właściwie jestem… Taaak to był bardzo udany wyjazd, szkoda tylko, że skończył się tak szybko. Ale pocieszam się myślą o przyszłym roku ;)))

11 uwag do wpisu “Augustowskie noce, czyli część druga Bajki podróżniczki

  1. to tak wszystko w skrócie bo nie sposób opisać wszystko w kilka minut – na pewno zapomniałam o całej masie rzeczy ale to dlatego, że działo się tyle, że ojej ;)))

    Polubienie

  2. Nooooo, dzialo sie dzialo i tak sobie coraz bardziej mysle, ze wybierzemy sie moze na ten wykend dlugi, co Wy na to dziewczatka z Feli? Faceci tez sie sprawdzili w zasadzie, ale oni niech se wlasnymi autami jada, nasza silna grupa spiewajaca do Felki zapraszam! Buziaki dla Was!
    Ps. Ania, superowy ten Twoj blog, Danau-wypisz wymaluj! :)))

    Polubienie

  3. W imieniu śipiącej się Ani ja protestuję tuż po przeczytAniu w nazywAniu Anioł Kędrą. Jej prawdziwe nazwisko Kędra-Kolonko w skrócie KaKa więc na kocich kakach się zna. Pochwalam.

    Polubienie

  4. O co ci chodzi? Stodoła była super, harce przy ognisku również. HA! HA! Świetnie to opisałaś , pozdrowienia i całuski dla ciebie i całej ekipy. Wiem bo tam byłam i wcale miodu z wami nie piłam hi! hi! hi

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Sebian (drugi Gal) Anuluj pisanie odpowiedzi