Skutki uboczne

Mam migrenę. Gdyby nie to, że każdy ruch wprawia świat w niebezpieczne drgania, najchętniej łaziłabym po ścianach.

Pomocy!
Niech ktoś mi odrąbie głowę!

Dopóki nie zaszłam w ciążę, bóle głowy kompletnie mnie nie dotyczyły. Owszem czytałam, słyszałam, widziałam objawy u innych. I tyle. Obecnie średnio co dwa tygodnie nie jestem pewna czy bardziej mi niedobrze czy chcę umrzeć. Natychmiast. Niestety ketonalem mogę sobie co najwyżej pożonglować – nie działa. Na resztę albo mam alergię albo inne przeciwwskazania. To prawie jak wygrana w lotto. Z tym, że oczywiście prawie zawsze robi różnicę. Dramatyczną.

W takich chwilach szczelnie zamykam w oknach wstrętne żaluzje, zwijam się w kłębek na podłodze i tłumaczę mojemu jeszcze_nie_czteroletniemu Synowi, że od teraz mówimy szeptem. I jak najmniej. Kochany jest. Zawsze rozumie. Bawimy się przecież w Obcego.

Wszystko fajnie. Mogę być mamą i tatą, gotować i wkręcać żarówki, naprawiać gniazdka w ścianie i budować szałas, lepić dinozaury z fioletowej ciastoliny, albo zwyczajnie wsiąść w pociąg i gdzieś pojechać – zero problemu. Tylko niestety ta cała dumna samowystarczalność bierze w łeb gdy coś mi dolega. Zawsze się boję, że za którymś razem nie wstanę, nie dam rady po prostu. Bo tu nie mam planu A albo C. Jest tylko plan B. Be jak bezradność.

Strasznie mnie to wkurwia.