We wtorek po południu w mieszkaniu w sąsiedniej klatce znaleziono Starszą Panią. Akurat byłam w domu i usłyszałam przeraźliwy krzyk. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że ktoś wypadł z okna, chwyciłam więc ze stołu klucze, telefon i wybiegłam. Odruchowo, bo może trzeba wezwać pomoc. Starszą Panią odwiedziła wnuczka. Dziewczyna jest w szoku. Jak się później dowiedzieliśmy, staruszka zmarła przeszło tydzień wcześniej. Nawet nie próbuję myśleć co dzieje się z ciałem po upływie tygodnia w takiej temperaturze. Próbuję za to zrozumieć czemu wcześniej nikt się Starszą Panią nie zainteresował. Tak się bowiem składa, że jej Córka, mieszka na drugim końcu kamienicy, a jest kobietą bardzo aktywną – zwłaszcza w kontekście rozpowszechniania plotek i kościelnych agitacji. Tym bardziej zdumiewa mnie jej jawna ignorancja w samej tylko kwestii przykazań.
Nie wyobrażam sobie kontaktu z Mamutem rzadziej niż co dwa dni. Na ogół staramy się jednak codziennie. Mimo, że czasem to był tylko krótki telefon pod hasłem: "wszystko w porządku ale mam pożar w burdelu i nie mogę gadać". Po prostu nigdzie mi się to nie mieści. Choćby za sam fakt nieprzespanych nocy i zmieniania ton pieluch czy dyżurowania przy moim łóżku gdy chorowałam Rodzicom należy się moje zainteresowanie. Ja mam to wgrane w system operacyjny. Po prostu.
Do trzeciej w nocy udało się w końcu zabrać ciało Starszej Pani z tego mieszkania. Pogotowie, policja, lekarz, prokurator, stado innych ludzi pomiędzy – nie sądziłam, że tyle to trwa. Inna sprawa, że nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam.
Do rana Córka Starszej Pani z sąsiadkami sprzątały mieszkanie. Na drugi dzień rodzina rozgłośnie skłóciła się o spadek i to, kto powinien dostać mieszkanie.
Nie umiem tego skomentować. Nijak.