Czyżby pora na stos?

Trochę się czuję czarownicująco. Nie powiem. Taki tu oto niewinny żarcik na blogasku i oto Wielki Majkel wziął i zszedł. Ale co do tego, że on zszedł był niby przeze mnie to zdecydowanie dementuję – gdybym miała taką moc sprawczą, mielibyśmy na całej ziemi zagęszczenie ludności jak na Saharze, albo na biegunie.

Co prawda teraz nagle okazuje się, że – choć oczywiście nie było jakoś tego widać wcześniej – wszyscy Króla Popu kochali, słuchali, wielbili i napawali się jego blaskiem. Dziwne, bo miałam wrażenie, że co najmniej kilka ostatnich lat spędził w atmosferze rozdmuchanych do granic absurdu skandali, nieustających oskarżeń i oszczerstw, a na koniec przykrego zapomnienia. Ale tak to już jest, że wielbiciele gremialnie ujawniają się po czyjejś śmierci.

Nie wiem co teraz, albowiem nieco obawiam się o życie kilku osób, na temat których zdarzało mi się tu dowcipkować. Ale z drugiej strony może można to jakoś wykorzystać? Hmmm.

Nie żebym specjalnie w to wierzyła… ale…

z ostatniej chwili:

trafiłam szóstkę w lotto!!

I co? Sądzicie, że zadziała?
To chyba powinnam zagrać. Zdecydowanie zwiększyłabym szanse.
Pomyślę o tym, bo w sumie taka szóstka to jak obstawiam dość miła sprawa. W odróżnieniu.

Obecnie natomiast zapragnęliśmy odpocząć, więc znajdujemy się z Lokatorem w pociągu wiozącym nas do Lublina i machamy Wam przez okno. O właśnie tak! W następnych planach jest najazd na Gdańsk i może wreszcie Kraków, bo tak się wybieramy od paru lat a się wybrać nie możemy i Chuda straciła już chyba nadzieję, że nadal o niej pamiętamy.