Wu wu wu wody pe el

Człowiek to istota z samej swojej natury piekielnie marudna. Zimą marudzi, że zimno, latem – że ciepło, a jak jest mu w końcu dobrze – odczuwa dyskomfort, że nie ma na co marudzić. Standard. Ja na ten przykład też marudzę – śmiem twierdzić, że gdyby w tej dziedzinie przyznawano tytuły naukowe, robiłabym właśnie habilitację – ale lato lubię. Nawet to upalne. Bo kiedy w końcu zdecydowało się wpaść z wizytą, chciałabym się nim cieszyć jak najdłużej.

Lubię nosić sukienki i nie musieć zakładać na siebie sześciu warstw tekstyliów o zróżnicowanej gramaturze, by nie szczękać zębami. Nie lubię tylko nagrzanych upałem autobusów-saun, w których sześćdziesiąt procent pasażerów nie myje się wcale, trzydzieści procent sporadycznie, a pięć procent owszem się myje ale na kilometr wali szczypiorem w wyziewie po oczach. Należę do pięciu procent mniejszości idiotów, którzy nie dość, że uwielbiają kąpiel, to jeszcze myją zęby oraz nie wdmuchują dymu tytoniowego (jeśli już palą) z ostatniego "macha" do wnętrza pojazdu. Niestety nie mam najmniejszych problemów ze zmysłem powonienia. Na szczęście nie mam również problemu z byciem zołzą i cholerykiem.

Pasażerom linii 190, którzy dziś w godzinach popołudniowych gremialnie wznieśli na moją cześć oklaski, bardzo serdecznie dziękuję. Zarówno za wsparcie, jak i za reakcję. Budujące doprawdy.

Osobnika rodzaju męskiego, na którego wylałam zawartość niegazowanej wody mineralnej – po krótkiej wymianie spostrzeżeń i uprzejmości – w tymże pojeździe, przepraszać nie zamierzam. Albowiem całkiem możliwe, że zapobiegłam w ten prosty i szybki sposób katastrofie ekologicznej, gdyż wszystkie żywe stworzenia posiadające nozdrza mają ograniczoną jak sądzę tolerancję na przykre zapachy. A tak, to może przynajmniej się ów Landryn umyje. Czego na wszelki wypadek reszcie ludzkości życzę.