Widzę smoka w kuchni

Tydzień przed planowanym, wyczekanym i ciężko wypracowanym urlopem powinnam opracowywać zestawy kolorystyczne palemek w drinkach i ewentualnie machać nóżką. Niedbale ma się rozumieć.

Bądź też – co znacznie bardziej przystające do rzeczywistości – dostawać histerii przemieszanej z euforią na myśl o spakowaniu siebie i Lokatora w jedną, najlepiej niezbyt pokaźnych rozmiarów torbę,  oraz powinnam obmyślać nieskończoną liczbę sposobów zabawienia zdecydowanie żywego czterolatka (prawie) w autokarze, podczas postoju, gdy będzie leżał, siedział, lewitował, nudził się, szalał i twierdził, że on chce coś zupełnie innego. I już.

Najlepiej jednak gdybym na tydzień przed urlopem zawinęła się szczelnie w potrójny rulon folii bąbelkowej, otuliła pierzem i wysłała do fabryki pluszaków. Nie byłoby problemów. Muszę koniecznie zanotować na przyszłość.

Tymczasem skończyło się rumakowanie albowiem w weekend mojego osobistego Potomka wzięłam na ręce po raz ostatni. I niestety nie będzie już, że "Mamo, nóżki mnie bolą". Nie, nie.

Po poniedziałkowej wielogodzinnej sesji na ostrym dyżurze ortopedycznym kiedy to bliska byłam własnoręcznego wyrwania sobie kręgosłupa, oraz po podróżach przy pomocy namalowanej na podłodze niebieskiej linii prowadzącej zbłąkanych w czeluści pracowni rentgenowskiej, otrzymałam gęsto zapisaną zieloną kartę, recepty na Flamexin, Mydocalm Forte i Zaldiar, oraz diagnozę, że prócz mocno sfatygowanego kręgosłupa, o który będę musiała porządnie zadbać zaraz po powrocie, mam naderwane mięśnie i więzadła przykręgosłupowe odcinka lędźwiowego.

Czyli czarownie.

Siedzę sobie więc w pracy z przemiłą żółtą podusią za plecami, poruszam się krokiem wolnym a dystyngowanym, schylając się brawurowo wręcz odgrywam Robocopa skrzyżowanego z rycerzem w lśniącej zbroi, na którego właśnie ktoś wylał wiadro krochmalu a na myśl o wyjeździe z Dzieckiem, bagażem i sobą w wersji paralityk mam wytrzeszcz i szczękościsk. Znaczy mam wściekliznę i czeka mnie seria bolesnych zastrzyków w brzuch.

Na szczęście po zażyciu tabletek szczęścia trzy razy dziennie widzę smoka w kuchni a wszystko jest różowe, puchate i z frędzelkami.