Koszmarny dzień.
Kościół, cmentarz, białe róże, mała, zdecydowanie za mała biała trumna. Dzieci z klasy milczące prawdopodobnie pierwszy raz w życiu dwie godziny, na stojąco, bez cienia marudzenia. Szelest opakowań chusteczek higienicznych. Smutek, który dało się kroić nożem.
Na popołudniowej wywiadówce cisza. Przejmująca. W naszej integracyjnej klasie jest mało dzieci. Coraz mniej jak się okazuje.
Wieczorem biegłam a łzy same płynęły po policzkach. 5,64 km. Wygodny czas na wypłakanie. Niewygodny powód. Uwiera wciąż jak kamień w bucie.
Po powrocie długo patrzyłam na moje śpiące dzieci. Całe. Żywe. Z niesfornym kosmykiem na czole, z cieniem uśmiechu w kąciku ust.
Czy kiedykolwiek zasłużę na to szczęście, które w nich mam? Chciałabym tego nie zepsuć.
Ne zepsujesz. Ściskam Cię mocno.
PolubieniePolubienie