Adaptacja, ciąg dalszy.
Młoda dziś w żłobku wytrzymała w statusie Bez Mamuni 40 minut. Znaczy wytrzymała Pani Krysia, bo Ona zapewne dłużej mogła wyć niczym ranny łoś.
W tym czasie moje matczyne serce w szatni rwało się na strzępy i ogryzłam pazury po łokcie.
Oraz wysłuchałam cierpliwie, że w domu noszę Lenę cały czas na rękach. I było to ewidentnie stwierdzenie, nie pytanie. Również cierpliwie wyjaśniłam, że przy trójce dzieci nawet fizycznie takie działanie byłoby niemożliwe. Ponadto mam jeszcze różne inne potrzeby i obowiązki, więc Córka siłą rzeczy najczęściej spędza czas na podłodze, na dywaniku wśród zabawek. Pani Krysia uprzejmie do wiadomości przyjęła, aczkolwiek jej mina wyrażała wyłącznie „jassssne”. Personel z reguły wie swoje. I już.
W chwili, w której Dziecko znalazło się w moich ramionach straszliwy płacz ustał jakby ktoś odciął dopływ energii a twarz rozjaśnił uśmiech od ucha do ucha.
Czary z mleka.
Szantaże? Wymuszenia?
Kariera murowana.
Zwłaszcza, że Młoda ma głos niczym wczesny Jan Himilsbach.