Któregoś poranka Lena jak zwykle obudziła się w doskonałym humorze. Po serii uśmiechów, które sprzedała mi z łóżeczka wydobyła z siebie pierwsze słowa.
– Giń! Giń! Giń giń! – wysapała i pokraśniała z dumy.
– O! – skomentowałam mało przytomnie.
– Giń! Gińgińgiń! Gińgińgińgińgińgiń! – popłynęło wprost do matczynego ucha.
I tak oto zaczęła się zupełnie nowa przygoda z językiem, który jak się okazało służy nie tylko do wylizywania parkietu czy blatu stołu i ośliniania domowników. Takim językiem świetnie się kląska, cmoka, tworzy sylaby i słowa. Niekiedy, przyznajmy, zaskakujące. Zwłaszcza dla bardziej leciwej części rodziny.
Po subtelnej zachęcie do dokonania żywota przyszła pora na naukę tolerancji wśród dziadków.
– Gej! – wyszczebiotała uszczęśliwiona Lena w ramionach Babci Jadzi.
Babcia Jadzia, zagorzała fanka wszelkich instytucji kościelnych, wierna słuchaczka Radia Maryja i przeciwniczka innych orientacji, środowisk a nawet tęczy, litościwie udała gwałtowny niedosłuch i nie zrzuciła wnuczki z ramion ze wstrętem.
– Gej! Gej gej! Gej gej gej gej! – powtórzyła radośnie Młoda wpatrując się w Babcię by upewnić się, czy ta na pewno wszystko usłyszała.
Zanim Babcia Jadzia szybko zmieniła temat, przechodząc na zjawiska atmosferyczne płynnie jak rasowa pogodynka, złowiłam jedno cierpkie spojrzenie, w którym była zawarta głównie dezaprobata i nieco na temat mnie jako matki.
Dziadek Zdzisio na „geja” zareagował zdziwieniem i pogroził wnuczce palcem.
W kolejnych dniach Młoda uspokoiła seniorów rodu wypowiadając po kolei „baba”, „daj”, oraz „tata”. Wszyscy szczęśliwi i tylko mnie trochę smutno, że z „mamą” czeka chyba do osiemnastki.
Aktualnie mamy fazę onomatopeiczno-poliglotyczną.
Nasza córka Lenosława mówi w dziwnych językach oraz przemawia growlingiem, bywa też chrapliwą smoczycą, a wczoraj wysapała przed zaśnięciem coś jak „szatany”.
Czy zamówić egzorcyzmy?
A może mszę w stosownej intencji i godzinki?
Nieeeeeeeeeee.
Zrobię popcorn w mikrofalówce i spokojnie poczekam na dalszy rozwój sytuacji.
Jak zacznie lewitować pod sufitem, wręczę jej szczotkę i przynajmniej wymiecie kilka pajęczyn.
Aczkolwiek Książę Małżonek stwierdził, że jak przyprowadzi mu w wieku lat 16 TAKIEGO narzeczonego, to mu żadne tabletki na serce nie pomogą.
I nogi mu z dupy powyrywa oraz zastrzeli go wielokrotnie.
Chyba z procy, bo tę akurat ma. W przeciwieństwie do dubeltówki.
Z innych rodzajów broni mamy również topór i miecz ale drewniane. Wątpię by biała broń z drewna była bardzo groźna. Chyba, że chce delikwenta okadzić farbą z płonącego miecza. Bądź topora.
W każdym razie póki co TAKI ewentualny narzeczony naszej ewentualnie szesnastoletniej córki może spać spokojnie. Z kim chce.


chciałam Ci Bajko przekazać, że jesteś moim faworytem w konkursie na Bloga Roku. po pierwsze dlatego, ze wreszcie znowu jesteś, a po drugie, że uprawiasz blogowanie w starej dobrej formule „piszę bo lubię (i pisze, bo umiem), a nie „piszę, bo tak zarabiam”. ściskam. ola blogerka w dawnych czasach
PolubieniePolubienie
Dziękuję Olu, ale nie biorę udziału w konkursie na Blog Roku – przeszkadza mi ta esemesowa formuła.
PolubieniePolubienie
Lena rządzi! :-))
PolubieniePolubienie
Łomatko sie uśmiałam 😀
Szczególnie z wizji Księcia Małżonka uzbrojonego w drewniane akcesoria wojującego z narzeczonym co ma gitarę o wdzięcznej nazwie… (Babcia Jadzia zatkać oczy) VAGINA 😉
PolubieniePolubienie
Ja Ci Baj powiem, że mój osobisty Małżonek swego czasu wyglądał jak dżentelmen z zamieszczonego przez Ciebie obrazka. I chyba nie mógł mi się trafić nikt lepszy. Podsumowując: nie taki szatan straszny jak go malują 😀
Pozdrawiam i cieszę się, że wróciłaś. Mam nadzieję, że na dobre 🙂
PolubieniePolubienie