Gdy właśnie odkładam nakarmioną i uśpioną córkę do łóżka jest 4.30. Skradam się jak najciszej pod własną kołdrę. Zasypiam. Pół godziny później budzi mnie tupot małych nóżek Janka i radosne „dzień dobry”. Nie tylko mnie. Dzień dobry jego mać! Jedynie Igor, wychowany na chóralnych imprezach, smacznie i rozsądnie śpi dalej. Mam ochotę schować się pod dywanik łazienkowy i zapaść w stupor. Albo dokonać kilku niezobowiązujących morderstw. Tymczasem układam puzzle o piątej z minutami. Z Bobem Budowniczym. I zastanawiam się jakim cudem ludzkość przetrwała. Chyba siłą rozpędu.
Cztery i pół godziny snu. To i tak wyczyn.
omatkobosko
PolubieniePolubienie
Miałam podobnie. Przeżyłam. Tylko mało co pamiętam z pierwszych lat życia moich dzieci. Znaczy to, co się z dziećmi działo, to i owszem. Za to umknęło mi zupełnie co się działo na świecie we wszelkich dziedzinach, np. po 20 latach nadrobiłam ówczesne filmy. Ciesz się, że małżonek pomaga przy dzieciach (czyli te 5 lat nie są, a następne 65 nie będą stracone 😉 Mój się totalnie wypiął.
PolubieniePolubienie
Jeśli akurat jest, to owszem pomaga. Ale ci drugą dobę ciężko jest 😉
PolubieniePolubienie
No niestety tak to już bywa z dziećmi 😉 ale od czegoś muszą mieć rodziców 😉 każdy ich uśmiech jest dla nas wynagrodzeniem 😉
PolubieniePolubienie
ale się uśmiałam 😀 Masz genialne teksty! jak dla mnie mogłoby być tak z dziesięć notek dziennie 😀
PolubieniePolubienie