O tej porze roku wieczorami spotykam kobiety z łyżwami zamiast torebek. Trzymają w garści sznurówki i dyndają stalowym ostrzem, sztuk dwie. Z reguły z boku tudzież zza pleców wystaje im jakiś Wysoki Postawny dzierżący Potomka i osobiste naręcze figurówek. Takie obrazki powinny mnie w sumie zasmucać, bo w narodzie generalnie mamy tak, że jak komuś lepiej to nam powinno być gorzej, ale wręcz przeciwnie. Cieszę się i miło mi się patrzy na takie gromadki z policzkami zaróżowionymi od mrozu i emocji. Od razu na dworze robi się cieplej. A mnie weselej. Z różnych względów.
Sama z własnej i nieprzymuszonej niczym woli na łyżwach byłam raz i przyznać muszę – choć nie bez żalu – że nasz związek, choć burzliwy jak lipiec nad jeziorem, do udanych nie należał. Krótki był, intensywny i zakończył się wielkim bólem w okolicach szanownej czteroliterowej.
Czyli w krótkich żołnierskich słowach: ból dupy do sześcianu.
Wykręciłam na lodzie takiego orła, że nasz rodzimy bielik powinien poszukać nowej posady, po czym zaległam w spektakularnym rozkroku na tafli i odetchnęłam z ulgą, bo było jasne, że więcej latać nie będę. A szanowna czteroliterowa boli mnie nawet dziś, na samo wspomnienie.
Całe zajście miało miejsce ongiś w Krynicy, gdzie to wyruszyliśmy całą chóralną gromadką, uzyskawszy uprzednio dzień wolny od prób i granatów ćwiczebnych na wysokim C. Najpierw średnio kompatybilna byłam z otrzymanym obuwiem ale wbicie się w sztywne łyżwy, zasznurowanie wszystkich frędzli i jednocześnie poziom agresji utrzymany na dopuszczalnym społecznie poziomie uznałam za swój osobisty sukces, zatem nie poddałam się od razu. W pozycji pionowej mogłam utrzymać się całkiem długo ale niestety niesamodzielnie. Samodzielnie w okamgnieniu przywierałam do bandy i metodą na glonojada zwiedzałam lodowisko konturalnie. Centymetr po centmetrze. Malowniczo rozpięta na warstwie pleksi musiałam wyglądać zaiste wzruszająco, bo litościwie zaoferował mi swoją pomoc osobnik, którego roboczo i na potrzeby notki nazwijmy Kolegą Z Ramieniem.
Kolega miał ramię wygodne i mocne. Oczywiście do czasu gdy się na nim nie uwiesiłam i stylem rozpaczliwym usiłowałam nie wywinąć żadnego nieprzewidzianego piruetu. A że potrójne Tulupy z lądowaniem na własnym tyłku wybitnie mnie nie kręcą, więc dodam tylko, że żaden ruch spoza aktywności stój tudzież staraj się nie upaść od razu przewidziany nie był. Rozpisywać się o gwałtownych reakcjach wybuchowo-śmiechowych na moje lodowiskowe przykurcze nie będę. Myślę jednak, że miałam swoje pięć minut i mogłam zakasować nawet lidera w kategorii jestem nawet w Twojej lodówce, czyli kultowy serial "De jak Wiadomo Co".
Szanowna czteroliterowa ocalała i skończyło się tylko na kilku siniakach w mniej lub bardziej strategicznych miejscach. Jeśli do tego dodać ogólną wesołość i nowe horyzonty – zwłaszcza z perspektywy poziomej – było bardzo warto. Kolega Z Ramieniem natomiast z pewnością będzie pamiętał mnie bardzo długo. Nie wiem tylko czy bardziej bolało go niemal wyrwane ze stawu ramię, czy ślady po paznokciach, którymi jeszcze trochę a wbiłabym się mu w tętnicę.
Od tamtej pory nie wkładam łyżew.
Zabić się przecież mogę czymś innym.
Na przykład podłym nastrojem.
PolubieniePolubienie
Czytałaś Zoszczenkę ? Czasem mi go bardzo przypominasz. Nie wyglądem bynajmniej 😉 ale lecz stylem i nastrojem tego co piszesz 🙂
PolubieniePolubienie
uff, dziękuję. myślałam że to tylko ja nie umiem jeździć na łyżwach. nie żebym próbowała się o tym upewnić w ciągu ostatnich 20 lat 🙂
PolubieniePolubienie
wow, Baj, a myślałam, że tylko ja jestem beztalenciem figurowym, jeśli chodzi o łyżwy. Uczyłam się 3 sezony, bo należę do uparciuchów. I nie umiem. Jka byłam potłuczona, to doprawdy, nie wnikajmy…
A moje Dziecko założyło łyżwy i pojechało. Po prostu. Lat miało wtedy 5 i za sobą intensywny trening na rolkach. Może to coś wyjaśnia. Dobre i to, że beztalencia łyżwiarskiego się nie dziedziczy…..
PolubieniePolubienie
zapewniam, że masa ludzi wybiera inny rodzaj tortur 😉
Psycho – nie czytałam ale chętnie pożyczę i się zapoznam, może to jakieś dusz porozumienie?
PolubieniePolubienie
Bajka tańczyyy na lodzieeeeee…
🙂
jeszcze nigdy nie miałam łyżew na nogach… i dobrze:P
na rolkach kiedyś mi wychodziło, ale tylko po płocie na boisku…
bez komentarza – brak talentów jakichkolwiek do sportu (oprócz siatkówki i pływania).
PolubieniePolubienie
Ćwierć wieku temu jeździłam jak szatan i nawet miałam własne łyżwy. Jedno z najmilszych wspomnień z dzieciństwa to jak jeździłam po stawie na wsi, ale tylko bardzo blisko brzegu. Brzegiem natomiast gnał Ojciec, trzymając mnie mocno za skrzydełko na wypadek nagłego załamania lodu.
PolubieniePolubienie