Prace ręczne

Pytanie:

– Na ile części należy pokroić jedną niepozorną ziemniaczaną pyzę by dało się ją zmieścić w posiadany szczękościsk?

Odpowiedź:

– Na osiem.

Przylutować komuś mogę jakby co.
Gratis.

Poza tym czarownie i nawet się umalowałam. Po tylu dniach wstawania o piątej muszę sobie zaznaczać, w którym miejscu mam oczy.

Czy paprotka przeżyje podlewanie odgazowanym sprite’m?
Jak myślicie?
Szklaneczki mi się pomyliły…

Bo jakby co mogę poprawić gazowanym.

Muszę odpocząć.

A w ramach się_odstresowywania słucham sobie Miss Li Good Morning🙂

And I'm feeling good

Smoka w kuchni nie stwierdziłam za to sen miałam przedziwny, w którym to mój Fizyk Z Liceum porósł futrem, przywdział zamszowe kozaczki i radośnie pląsał między bajkami w charakterze kocura. Wygłaszał przy tym wiele bardzo interesujących twierdzeń, jak na przykład to o ścinaniu się śmietany gdy próbujemy w niej utopić teściową. Albo o tym, że zagubione klucze zawsze Prawem Mrożonek znajdziemy w lodówce. Chyba, że w pralce. Ale to już Prawo Bębna. Niestety nie wspomniał o prawie, które pozwalałoby rozpoznać czy w wysokim bucie jest już Piszczący Kurwa Jeżyk, czy jeszcze nie.

Fizyk Z Liceum charakteryzował się poza tym posturą średnio odżywionego pekińczyka, końską szczęką i rachitycznymi odnóżami, nad którymi wyraźnie nie panował bo zawsze miałam wrażenie, że poruszają się całkowicie niezależnie od siebie, ruchem niejednostajnie przyspieszonym i bez jakiegokolwiek planu. Jako pręgowany dachowiec wyglądał więc cóż… cokolwiek nietuzinkowo.

Obudziłam się żeby nie umrzeć ze śmiechu. No i mój bezlitosny budzik jednak poinformował mnie, że jest piąta, więc everybody klaszczą w ręce i truchtają do łazienki. Tak, tak, dziś poranna zmiana, czyli ziew panoramiczny i okolice.

Lokator sam przyszedł… po kilkunastu sekundach… myć zęby.

Jak On się pięknie wychował normalnie, ach, że ilekroć zniknę z pokoju śledzi mnie aż znajdzie. GPRS mam czy jak? Powiem szczerze, że oczywiście rozumiem, bo mały jest jeszcze i takie tam, ale jak się nie uspokoi to ja nie ręczę za siebie. Będę się bunkrować w piwnicy. Czasem bowiem każdy potrzebuje odrobiny prywatności.

W drodze do Żłobka oczywiście nie zważając na nader wczesne okoliczności przyrody, czytaj: Ciemna Noc Synu, Lokator musiał wszem i wobec oznajmić, że uwaga! odjeżdża w ramiona ulubionej Cioci Jadzi. A że dyszkant ma gromki a piskliwy jakby kto domowe ptactwo hurtem wyżymał, pół osiedla będzie mi grozić śmiercią i widłami.

No ale przecież to i tak lepsze niż popołudnia, gdy odbieram Młodego i po drodze wszystkim, absolutnie wszystkim napotkanym pieskom, kotkom i dwunożnym musi zrobić rozgłośne pa-pa. Z bardzo szerokim uśmiechem i wielkim zaangażowaniem naturalnie. A już Mili Panowie Spod Budki Z Piwem zapewne czują się dopieszczeni po kokardki, Mijamy ich codziennie.

Metodę zapadania się pod ziemię stylem dowolnym powinnam chyba mieć opanowaną 😉

W ramach peesa powiem, że jak mam na uszach Michaela Buble, który mi śpiewa, że On feeling good, to mnie też od razu good. Nawet gdy akurat wsiadam do trzynastki i jest szósta.trzydzieści trzy.

Bonus. Świetny.

Falochron nadgryziony zębem czasu i przypływów morskich

Od rana jestem lżejsza o dwa zęby, za to bogatsza o nitki dyndające mi radośnie ze szwów. Brrrrr. Pragnę umrzeć. Albo nie, najpierw poszaleć po mieście z siekierką a potem umrzeć. Albo nie umierać tylko poszaleć. A tak właściwie to najchętniej poszłabym spać i obudziła się w maju. To taki ładny miesiąc.

Fak fak fak

Chwilowo co najwyżej mogę zejść na suchoty galopujące bo nie cierpię wody a tylko to wolno mi pić. Ble. Takie same odczucia mam w temacie soku jabłkowego. Od czasu bowiem kiedy to przez pół roku na etacie Całodobowej Mleczarni piłam głównie sok jabłkowy, do dziś jeśli już musze nań patrzeć, robię wyraźnie bez fascynacji. Żeby nie rzec z obrzydzeniem.

Pozytywnym aspektem jest uboczny efekt diety, czyli coraz wyraźniejsza talia. Jak tak dalej pójdzie na wiosnę osiągnę figurę sprzed czasów Lokatora z Dolnego Piętra. Nie wiem tylko czy nie wolałabym innej rozrywki.

A rozrywek tak w ogóle też mam multum. W niedzielę byłam na przykład w dodatkowej pracy. I teraz też: w sobotę czeka mnie firmowe szkolenie a w niedzielę nalepianie, lutowanie i inne atrakcje. Tylko jeszcze nie wiem kogo wrobić w niedzielną opiekę nad Dzieciem bo sobotę mam obstawioną ale w niedzielę problem. Może zaproponować Młodemu dzień z komunikacją miejską i zwiedzanie Warszawy z okien autobusu? Obawiam się tylko, że kierowca w zorientowałby się po kilku kursach, że ma Nieletniego Bez Opieki na pokładzie.

Nic to. Będę kombinować. Tymczasem donoszę, że mam wkurw, pms, złamany paznokieć, bóle fantomowe i kurz na półkach z książkami. Czy to już czas bym sprawiła sobie tabliczkę ZŁA BAJKA? Czy może lepiej z tą siekierką teges?

Pomyślę…

Tymczasem jadę na tramalu i wyglądam smoka w kuchni.

.

A na deser humor z tłumaczeń:

– Wyniósł z płonącego domu swoją świeżo upieczoną małżonkę…

Umarłam.
I straszę*

________________________
* zawłaszczone Małgośce

Zapiekanka sobotnia

Obsada:

– pieczarki
– kolorowa papryka
– ziemniaki
– kukurydza
– oliwki
– czosnek
– puszka pomidorów
– śmietanka 12%
– żółty ser
– przyprawy

Bierze się rynienkę, żaroodporne naczynie lub garnek.
Na dnie garnka układa się grubą warstwę posiekanych w plasterki pieczarek. Pieprz, sól.
Na to idzie warstwa oliwkowych krążków. Czarnych.
Później kolorowa papryka w paseczkach i słodka w proszku do posypania.
Teraz kolej na talarki z ugotowanych ziemniaków natarte ziołami prowansalskimi, solą i czosneczkiem.
Następnie płatki siekanego czosnku i dużo kukurydzy.
Jak ktoś lubi zielony groszek też można dodać – mnie się do garnka nie mieścił.
Nie miałam też brokułów a też się tu normalnie przydają.
Na to wszystko idzie druga warstwa pieczarek – sól, pieprz – i kolorowej papryki.
A potem całość można zalać wymieszaną z pomidorami z puszki i masą rozmaitych przypraw znalezionych w szafce śmietanką, posypać startym serem, wstawić do piekarnika i umierać z łakomsktwa przez pół godziny.

Zapiekanki zwykle robi się ‚na winie’, czyli z tego co nam zostało w lodówce i się akurat nawinie, ale tę konkretną lubię popełnić umyślnie.
Jest dobra jak stado diabłów w occie.

Scenka

Znajoma z pracy wybrała się wieczorem na jakieś ostatnie zakupy w osiedlowym warzywniaku. Kobieta Za Ladą zmęczona i zła jak piorun – przed nią Facet, Znajoma i drzwi z upragnioną plakietką „ZAMKNIĘTE”, od której dzieliło ją zaledwie kilka minut.

Facet spojrzał Sklepowej głęboko w oczy i wydał komendę, niczym Sierżant Pieprz:

– Jabłka. Cztery. Czerwone, twarde i ładne.

Kobieta wraz z Ladą popatrzyły na Faceta wzrokiem Bazyliszka ale Sklepowa posłusznie wyszperała mu te cztery przecudnej urody jabłka.

– I dwa pomidorki. Brzydkie ale smaczne.

Znajoma zgięła się w pół ze śmiechu, więc nie zobaczyła miny Kobiety Za Ladą ani czy pomidorki były wystarczająco brzydkie. Ale myślę, że ta musiała się uśmiechnąć.

Piątek

Igor ma się lepiej.
Odpukuję, pluję przez ramię, nie zapeszam.
Marzę o weekendzie żeby się wreszcie wyspać bo ostatnio funkcjonuję na granicy wytrzymałości na wkurw.
Nastrój mam nieprzysiadalny jak jeż na lodzie.
Jak przyjdzie gazownik to go zajebię parasolem w żabki.
Zielonym.

@#$%^!*@#$%!*&!%$#@!%^&@*!@&^%#$@!*&^#$%@!

Zrobię barszczyk.
Może mi się wszystko ociepli.

Tak, czyli właściwie to nie

Uwielbiam gdy wszystko jest względne. A już najbardziej gdy obejmuje to interpretacje czynione przez Panie Z Recepcji. Panie Z Recepcji w kategorii Służba Zdrowia z założenia mają być chyba nieprzejednane, wrogie i niczym rotweiler sąsiada bronić dostępu do… no właśnie do czego?

.

Telefon pierwszy, godzina 8.00:

Przychodnia na Płockiej.

– Dzień dobry, tu Bajka, naszym lekarzem jest Doktor Królik, chciałam zamówić wizytę domową u Dziecka.
– Doktor Królik będzie o 16.00. Wtedy proszę dzwonić.
– Ale nie mogę tyle czekać. Syn od północy ma wysoką gorączkę, pomimo prób jej zbijania i wymiotuje.
– No nie pomogę pani.
– Nie ma innych lekarzy?
– Inni lekarze mają teraz pacjentów. Proszę przywieźć Dziecko na poradni dzieci chorych.
– Niestety wymiotujące Dziecko z 40-stopniową gorączką nie nadaje się do przewożenia…
– Ale Doktor będzie dopiero o 16.00.
– A czy może Go Pani powiadomić telefonicznie? Bo jak mniemam telefonu nie może mi Pani udostępnić?

Pani oczywiście nie mogła. Nic.
Jestem kwiatem lotosu na tafli jeziora.

.

Telefon drugi, nieco później:

Przychodnia na Elekcyjnej.

– Dzień dobry, tu Bajka, czy mogę zamówić wizytę domową do chorego Dziecka?
– A kto jest lekarzem Dziecka?
– Nie mamy u Państwa swojego lekarza.
– No to nie może Pani zamówić wizyty.
– Ale to przychodnia publiczna, tak?
– Tak ale skoro nie podpisywała Pani u nas oświadczenia, to lekarz nie może do Pani przyjechać.
– Nie ma żadnej możliwości? Syn ma 40 stopni gorączki i wymiotuje.
– Nie ma.
– Dobrze, czy w takim razie mogę Panią prosić o podanie nazwiska?

Nie mogłam. Pani odłożyła słuchawkę.
Nadal kwiat lotosu na tafli jeziora.
Ale wewnętrznie już ujadam.

.

Telefon trzeci, później:

Medycyna Rodzinna słynie z tego, że przychylna, zawsze i po Twojej stronie.

– Dzień dobry, tu Bajka, chciałam zamówić wizytę domową u chorego Dziecka.
– Nazwisko lekarza?
– Nie leczymy się u Państwa, ale…
– No to nie może Pani.
– Po prostu nie?
– Po prostu.
– Prywatnie też nie ma takiej możliwości?
– Nie.

Jestem piłą tarczową w środku lasu.
Ale nadal lotos i zen. Się wie.

.

Telefon czwarty, quod penis wie kiedy:

Medicover, mam kartę pracowniczą, ryzykuję.

– Dzień dobry, tu Bajka, numer mojej karty to XXX, chciałam się dowiedzieć czy uprawnia mnie ona do wezwania lekarza na wizytę domową do Dziecka.
– Chwileczkę, już sprawdzam.

W słuchawce koślawo-pozytywkowy Verdi.

– Tak Pani Bajko uprawnia Panią, już przełączam do Działu Zapisów On-line.

Przez chwilę oddycham z ulgą.

– Dzień dobry, tu Dział Zapisów On-line, w czym mogę pomóc?
– Dzień dobry, tu Bajka, numer karty, bla bla bla…
– Ale niestety nie ma Pani takiej możliwości.
– Przed chwilą Pani koleżanka z Działu Obsługi Klienta poinformowała mnie, że mam, więc mam czy nie mam??
– No nie ma Pani. Mogę zaproponować wizytę prywatną, koszt 200 złotych, lekarz mógłby być między 19 a 22.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Kwiat lotosu, kwiat lotosu, kwiat lotosu kurwa.

.

Telefon piąty, nie patrzę na zegarek:

Przychodnia Wolska, prywatna.

– Dzień dobry, tu Bajka, chciałam zamówić wizytę domową do chorego Dziecka.
– Dzień dobry, co się dzieje?
– Mały ma prawie 2 lata, 40 stopni gorączki i wymiotuje, zaczął w nocy, mimo prób zbicia gorączka się utrzymuje.
– Proszę podać numer telefonu i adres. Poszukam lekarza i oddzwonię do Pani.

Za pół godziny miałam umówioną wizytę. Pani Doktor akurat była w domu, więc mam szczęście. Koszt wizyty 120 złotych.

.

Pani Doktor przyszła, obejrzała, osłuchała, przewertowała książeczkę, wypytała. Zatrucie pokarmowe prawdopodobnie na tle alergicznym + infekcja. Zyrtec, Nifuroksazyd, pieczone jabłko, smecta, orsalit dodawany do kleiku ryżowego, do picia ciepłe heratki oraz… odgazowana coca-cola na łyżeczce.

Pomogło.

Nie umiem opisać tej ulgi.

A Pani Doktor pomimo tego, że zostawiła namiar „gdyby coś się działo”, wieczorem sama zadzwoniła spytać jak się czuje Igor. Złota kobieta.

Idę spać.

Bez tytułu

Dziś będzie mi smutno.
Czasem mam dosyć wmawiania sobie, że wszytko jest super.
Że niby jak tysiąc razy powtórzę, to w końcu uwierzę.

Tak, w dalszym ciągu mam depresję.
Tutaj się jakoś niestety nic nie zmienia.
I boli mnie wszystko.

Jasne, że zaraz wstanę, otrzepię się i przykleję uśmiech numer pięć.
I pomacham tym tekturowym mieczykiem z miną chojraka, co odważny.
Ale do tego czasu będzie trochę trudniej.

No, wywnętrzyłam się.
Potem skasuję.

Superekspres czyli Zdziś Dramatyczny

Zdziś Dramatyczny to taka pigułka w pigułce. Przegląd lodówki z jedną parówką i samotnym groszkiem. Jednym słowem się_przelecenie i skrót. Z antychronologią.

No to sru.

Zrobiłam żurek. Chyba dobry. Wnioskuję gdyż był zniknął w tajemniczych okolicznościach. A miał zaledwie 12 godzin. Podejrzanymi są Małotelni łysy blondyn lat prawie dwa i jego Dziadek. Sprawę bada specjalna Komisja do spraw Znikających Żurków.

W weekend umyłam okna, wysprzątałam mieszkanie i poukładałam koszulki kolorystycznie: tu kolory ziemi, tam ogniście a na lewo niezidentyfikowany sino_brąz_koperek będący najprawdopodobniej efektem jednej Lokatorskiej skarpetki w Bębnie Maszyny Piorącej. Dramat i zgrzytanie, gdyż jak głosi stare mamucine przysłowie: „Bajki sprzątają – będzie wojna”.

Zebrania w Żłobku przybrały formę groteski. Siedzę z innymi starymi prykami na mikroskopijnych krzesełkach rodem z Szuflandii i starając się ignorować cisnące mnie w miejsca niedozwolone oparcie, słucham jak trwa zacięta debata w temacie wyższości teatrzyka Idzie Jesień nad teatrzykiem Pan Pies. Nie zabiłam nikogo tylko dlatego, że współuczestniczący natychmiast rozśmieszyli mnie do łez ważką ankietą czy ręczniki chcemy zielone czy niebieskie.

Wyszłam z siebie a zaraz później z zebrania. Inaczej bym zeszła śmiertelnie na rechoty. Galopujące.

Boże… spuść nogę i kopnij.

Dziś przeżyłam trzy koncerty i pracę. I żyję. A jakże. O ósmej msza inauguracyjna na Placu Zbawiciela, o dziesiątej w Gmachu Głównym Politechniki, potem myk do pracy na wytężony koncentrat dnia i wieczorem przed siódmą znów śpiewaliśmy na PeWu. To się nazywa intesywność. A wszystko w ramach odbioru godzin nadliczbowych. Przyjechałam do domu, namalowałam w duecie z Młodym wspaniałe dzieło pod tytułem Kolorowa Breja, opowiedziałam bajkę, utuliłam do snu, na koniec nastawiłam pranie a teraz robię żurek bis.

Nie, nie biorę amfetaminy. Po prostu nie lubię z niczego rezygnować.

Igor nauczył się słówka „żaba” i z miejsca mianował onym Dozorczynię. Baba zdusiła wściek prawdopodobnie tylko dlatego, że nie miała pod ręką łopaty a i Młody rozszczerzył sie na tyle promiennie, że ją trochę rozbroił. Ale fakt faktem, że do wąskoustych nie należy i wytrzeszcz też ma rasowy.

W weekend okazało się, że mam załamane łóżko. I bynajmniej nie potrzeba mu psychoterapeuty a raczej śmietnika. Deska wzięła i pękła, zdzira sosnowa jedna. A byłyśmy z Halą grzeczne. Przysięgam. No nic. Będę się musiała rozejrzeć za godnym następcą brązowej i parszywie niewygodnej pseudo-sofy. Z tym, że chwilowo stać mnie prawdopodobnie jedynie na hamak.

Czy jest na sali Kapitan Hak? Najchętniej z bratem bliźniakiem.

Tajemniczy Mściciel pisze mi na gadulcu, że jestem wredna żmija i stara panna. I w dodatku zgorzkniała. Też mi nowina. Niech mi napisze coś czego nie wiem.

Idę wyszywać na tamborku.
A o północy będę hasać po łące z naręczem szczawiu.

Bo czemu by nie.