W dzień się pisze dzienniki a w nocy to wiadomo. Jak w tytule. Ewentualnie się śpi, ale to za chwilę. Może trzy.
O pół do dwunastej w nocy w Polsce świeci się co czwarte światło w co szóstym oknie. Wiem, bo sprawdziłam. Byłam w odwiedzinach w naszej pięknej Altanie Śmietnikowej. Na serio tak się teraz nazywa, ma nawet szyld… ciekawe czy będzie neon? Osiedlowym kocurom jakoś bez różnicy. Panu Stasiowi też.
Nie ma jak nocny spacer do skarbnicy mądrości Pana Stasia i aluminiowych chrupnięć dobywających się spod jego prawego buta. Pan Stasio bowiem po godzinach pasjonuje się miażdżeniem puszek po piwie i innych napojach. Sam po sobie też zbiera. Mawia, że wciąż ten sam pieniądz w obrocie a chmiel jest chmiel. Nie żebym się jakoś szczególnie stęskniła za mądrościami Pana Stasia. Po prostu stwierdziłam, że muszę tę naszą Altanę odwiedzić koniecznie teraz_zaraz albowiem bałam się, że do rana ładunek polokatorski wypali dziurę do Chin. W końcu był barszczyk. To zobowiązuje.
Prócz spostrzeżeń okiennych dokonałam inwentaryzacji nieba. Fajne. Naburmuszone takie, stalowo-ołowiane.
W pół do dwunastej w nocy w Polsce ludzie się kłócą, albo palą papierosy wydmuchując dym przez okno. Ciągną się w to stalowe naburmuszone niebo smużki dymu i nie powiem, wyglada to dość zjawiskowo. Trochę jak kocie wąsy a trochę jak piekło obrazów Beksińskiego. A wiecie, że jak się zmruży oczy to światła latarni zamieniają się w kółka albo krzyżyki? Jak byłam mała pamiętam, że zawsze gdy wracaliśmy z imienino-urodzin którejś z Ciotek, to grałam sobie z tymi mijanymi za szybą autobusu latarniami. A zimą można sobie wymrużyć prawdziwe gwiazdy polarne. Tylko nie wystawiajcie ozora, bo przymarznie do szyby i będzie trochę niefart. Tak na glonojada.
Całkiem jak historia o taksówkarzu, który wiózł jednego dnia trzy osoby, chcące sprawdzić czy aby na pewno żarówki po włożeniu do ust nie da się z nich wyjąć. Późnym wieczorem trafił na ostry dyżur. Lekarz Dyżurny miał niezły ubaw.
I zimno mi znów jest okropnie. To tak jeszcze z refleksji. Nawet poszłam pozmywać żeby się rozgrzać ale nie działa. Niech ktoś zawróci tę jesień. lato było oszukane, nie bawię się. A cos czuję przez skórę, że za tydzień albo trzy będzie zima i Białe Szaleństwo znów zalegnie na trawnikach do kwietnia. Brrr.
A kysz, a kysz, tfu tfu i w ogóle.
Na stoliku leży zestaw wypożyczonych od Kolegi Macieja filmów. Horror, horror, thriller, horror, kryminał, thriller, sensacja, horror i „Oliver Twist”. Chyba mam chandrę. Albo trafiłam na półkę z wampirami, zombie i Nicolasem Cagem.
Ooo!O! Właśnie leci w telewizorni reklama Fiata Bravo – jak ja uwielbiam tę piosenkę… Ech. Jadłabym ją łyżkami.
A propos jedzenia to dostałam dziś do pracy przesyłkę z waflami i ciastkami w kształcie motocykli i rowerów. Wielkie dzięki Aga. Niesamowitość po prostu. Z fajnych kulinarnie paczek to kiedyś pamiętam pysznościowe racuchy z warzywami od Nielota, kawałek tortu z pewnego wesela wysyłany kurierem przez łąki i pola oraz zestaw mini Baileysów od Yoko zza Wielkiej Wody. Ja z kolei wysyłałam już kaszę gryczaną i ogórki kwaszone i wędzoną makrelę. I chleb. Ze śliwką koniecznie.
No ale i tak nic nie przebije pierścionka w pudełku po rajstopach dzianych Eliza.
A wy pamiętacie jakąś niesamowitą paczkę?
