Posiadam organiczną wręcz niechęć do wszelkiego rodzaju pakowania. Znaczy mogę pakować zakupy do torby lub się w kłopoty. Ostatecznie. Natomiast widmo jakiegokolwiek wyjazdu, choćby nie wiem jak było przyjemne, od razu niesie ze sobą dużą dozę stresu. Bo co z tego, że wzięłam ten urlop i jadę w góry z fajnymi ludźmi pośpiewać ukochaną muzykę cerkiewną (choć po 7 godzinach dziennie przez bity tydzień jej status może ulec gwałtownej zmianie), gdy wiem, że czeka mnie odkładana na sam koniuszek końców akcja pod tytułem PAKOWANIE.
Zazdroszczę ludziom, którzy po prostu otwierają plecak, jednym płynnym ruchem wywalaja doń część szafy a drugim kosmetyki z łazienki i gotowe. Ewentualnie mogą się zastanowić czy w trasie będą pili sok czy mineralną. Ja się zbieram w sobie, łażę i snuję się jak smród po gaciach pańszczyźnianego chłopa, by w końcu z obłędem w oczach ocknąć się, że właśnie mamy ostatnią noc przed wyjazdem a ja nawet nie wiem gdzie mam plecak.
Teraz plecak to akurat wiem gdzie mam ale nie wiem co bym chciała zabrać. I na co właściwie miałabym ochotę co by przy tym jeszcze sprawdziło się w zmiennym klimacie. Bo jak zabiorę tę bluzkę – którą bardzo lubię, jest ciepła i wściekle wygodna – to do niej pasują te spodnie. A jak wezmę te spodnie, to przy okazji przydałby się ten tiszert (bo może być ciepło) i ten sweterek (bo może być zimno).. o i jeszcze ta koszulka (bo tak). I jeszcze coś jajcarskiego na imprezę. Pomarańczowe dzwony będą w sam raz. Ale co do tego? No i ile właściwie czego wziąć by nie było ani za dużo ani a mało? I o czym tym razem zapomnę? I tak ze wszystkim. A kosmetyki to już w ogóle odrębna kwestia. No i prowiant. Normalnie zgrzytam zębami na samą myśl o pakowaniu.
Inna sprawa, że zawsze w końcu udaje mi się zabrać wszystkiego akurat tyle ile potrzeba i okazuje się, że plecak mam najmniejszy ze wszystkich, a wcisnęłam do niego nawet zapasowy ręcznik i klapki) ale co się przedtem nadenerwuję, nałażę i nastękam to moje.
Tym bardziej, że większym stresem napawa mnie jak zwykle pakowanie Lokatora. Bo o ile sobie mogę pozwolić na pewne niedociągnięcia w kwestii przenośnego dobytku, to w przypadku Jego rzeczy, nie mogę zapomniec o niczym. Ba! Muszę pamiętać nawet o tym, o czym nawet jeszcze nie przypuszczam, że może się przydać.
Zwykle robię tak, że siadam i w myślach ustalam sobie co będę robiła i co będzie robić Ludzki, czego nie będę robiła i czego nie będzie robić On, czego ja nie będę robić a On owszem i czego On robić nie będzie a ja owszem. Potem mnożę to przez dni, dzielę przez chęci i możliwości, jeszcze raz dzielę – na wszelki wypadek, bo jak to baba lubię zawyżać, układam wersję na ciepło, zimno oraz mokro. Potem wybieram coś z każdej, dorzucam w ostatnim momencie jakiś drobiazg i gotowe.
W noc przedwyjazdową okazuje się, że jednak nie gotowe, bo nagle mi sie coś przypomniało i przepakowuję wszystko raz jeszcze. Albo razy dwa. W efekcie rano jestem niewyspana, zła i zgrzytam zębami a współtowarzysze podróży łypią na mnie z rosnącym zaciekawieniem.
Tym razem mam szczery zamiar spakować dziś przynajmniej Lokatora. Jeśli mi się uda, większa część stresu będzie musiała się udać pod inny adres a w zamian za to pojawi się szansa, że w sobotę o piątej rano (bo o szóstej ruszamy) będę przynajmniej względnie wyspana. I nie pogryzę dotkliwie żadnej przygodnie napotkanej staruszki w ciemnej bramie. Choć tak jak się zastanowię, to o tej dzikiej porze musiałaby to być dość osobliwa staruszka.
A generalnie to stwierdzam, że walę wszystko w czapkę i najwyżej będę się martwić na miejscu.
Tymczasem nucę sobie pod nosem różne melodie i układam im nowe, nie zawsze poprawne politycznie słowa. Dziecko bowiem ostatnio najbardziej lubi pieśni patriotyczne i narodowo-wyzwoleńcze – oczywiście śpiewane pełnym głosem i najchętniej w miejscach publicznych – a trzęsie przy tym takimi częściami ciała, że nie sposób nie rechotać. Kuprem na przykład notorycznie.
______________________________
Ps. Przy wczorajszej rozmowie telefonicznej z Soso prócz tego, że ze wzruszenia przypaliłam pierogi z kapustą, dowiedziałam się, że ta druga Ewa (ta pomyłkowa) też ma jakiegoś bloga. Nie wiemy obie jakiego ale jest szansa, że za jakiś czas gdzieś w jakimś miejscu w sieci ukaże się notka o termosie z kakao, pomarańczach i dziwnym liście od kompletnie nieznanej właścicielce bloga Bajki.
no przecież mówiłam, że taka notka gdzieś się pojawi! to było nieuniknione w skali Kosmosu 😉
PolubieniePolubienie
o jezu!
Ty powinnaś w domu siedzieć i nosa nie wyściubiać!
😉
(chyba że akurat z termosem gdzieś lecisz :P)
PolubieniePolubienie
ds – ano mówiłaś 🙂
frotka – może i powinnam ale tak sie składa, że raczej nigdy nie siedzę i zawsze wyściubiam. ot marud ze mnie 🙂
PolubieniePolubienie
eee tam, tamta pomyłkowa Ewa na pewno już wrzuciła w google ‚Bajka’ albo ‚radziecki-termos’ i cię znalazła. Zakładając, że list podpisałaś w/wymienionyma. 🙂
PolubieniePolubienie
to jak Cię Ewa Inna odnajdzie w swiecie blogowym to moze sie odezwie..
ja uwielbiam sie pakowac ,jestem dobzre zorganizowana i zawsze zabieram za duzo ciuchow.Polecam sie:)
PolubieniePolubienie
ale paczki pakujesz pięknie. Dziękujemy razem z Adasiem :-*
PolubieniePolubienie
Ja się pakuję zawsze wieczorem przed wyjazdem. Biorę to, co mi akurat wpadnie do głowy i raczej trafiam. Wszystkiego uzywam na urlopie, chociaż mogłabym użyć połowy. No ale ja nie muszę nosić tej swojej walizki. Sama bym nie uniosła 20 kg.
Raz musiałam się spakować na 5 tyg. tak, żebym sama to mogła targać. Chyba z miesiąc myślałam, jak to zrobić. 🙂
PolubieniePolubienie
Mnie czeka pakowanie na narty. Szczęśliwie dopiero za miesiąc. Ale lecimy wszyscy i staram się nie mysleć o pakowaniu Małej Dziewczynki i wszystkich drobiazgach, które będą nam potrzebne, niezbędne, zbędne, przydatne itd. Tym bardziej, że Mała DZiewczynka leci za friko z racji wieku więc i bagaż jej się ne należy. a narty ważą chyba tone:(
PolubieniePolubienie