Mamy jeszcze oczy

Kociambry zostały w Mamutowie. Ogólnie panujący Hrabia Deszcz stwierdził, że w takim razie to on się teraz rozpada i się rozpadał był. Na dobre. Poza tym z Koleżanką Z Chóru stwierdziłyśmy, że skoro maluchom dobrze tu gdzie są to już zostaną. Mamut też coś stwierdził. Że chciał powiedzieć to samo tylko się obawiał naszej reakcji. Bo koty przyobiecane były. A Mamut już się przyzwyczaił do porannych tupotów pod drzwiami póki nie wystawi miseczki z jedzeniem i do wieczornych ofuknięć gdy zrywa owoce do kompotu. Czyli nie ma tego złego co by nie zmokło. W końcu koty są tylko dwa. Przynajmniej póki co. Stefan jest trzecia ale ona to już całkiem odrębna kategoria bo to domownik a domowników nie liczymy. Zbyt udomowieni na to są.

Zachowałam więc oczy i wszelkie inne dobra ruchome a osobiste w stanie nienaruszonym. Oczywiście jeśli nie liczyć potężnej połaci siniaka zdobytego ‚pod Schodami’ (zawsze tak piszą różni mądrzy i uczeni w źródłach historycznych – pod Verną, pod Waterloo, to ja mogę pod Schodami, a co). W sam raz do coraz bogatszej kolekcji siniaków. Jak tak dalej pójdzie to wydrukujemy z Młodym plakaty i zrobimy wystawę. Niektóre mają bowiem fenomenalne kształty. O, tu na przykład mam egzemplarz w kształcie dżina w pozycji półlotosu. Bez lampy. Bo lampa jest tutaj. Ciekawe, prawda? A tu bocian jedzący banana. Nigdy nie widziałam co prawda, żeby bocian jadł babana ale ja tam się czepiać bocianiej diety nie zamierzam. A ten nowy… toż to prawie jak Elvis. Zawsze wiedziałam, że Król żyje.

————————————-

Mamut twierdzi, że wyschłam na wiór i spokojnie mogę oddać jej parasol, bo przy obecnym stanie rzeczy w razie deszczu bez trudu zdołam lawirować pomiędzy kroplami. Żartowniś z tego Mamuta. Oczywiście, że dla Niej zawsze będę za chuda. Myślę, że nawet gdybym przyjechała w odwiedziny i nie mogła zmieścić się w drzwi z powodu nabytej tuszy, bez jednego okiem mrugnięcia wyciągnęłaby z barku kilof czy inne kango i poszerzyła futrynę. A potem zaproponowała jeszcze jednego kotleta. Bo tak mizernie wyglądam. Śmiem przypuszczać, że dla Mamuta nawet staroafrykańskie bożki bogini płodności wyglądają mizernie. Choć lala miała wymiary piramidy. I tak też wyglądała. Dosłownie.

Ja nie wiem ale ilekroć patrzę w lustro, wszelkie widma świetlne ogniskują mi się na obwisłościach, zwałach i fałdkach. Nie jestem gruba i nigdy nie byłam (no może poza końcem ciąży) i mieszczę się w swoje ciuchy… tylko kiedyś wyglądałam w nich jak młoda kobieta a teraz jak stara cukinia. Z ramionami Schwarzenegera. Nie wiem co się stało z moim wcięciem w talii ani gdzie się podział mój płaski brzuch, za którym tak tęsknię. Znaczy wiem. Ale przecież nie zacznę teraz wrzeszczeć na Lokatora. Poczekam spokojnie aż lekko wyrośnie i zacznie napomykać o odpowiedzialności w związku z wypadem pod namiot z jakąś nastoletnią wywłoką. Wtedy sobie ulżę. Dobra żarty żartami ale do tego czasu to ja jednak bym chciała odzyskać tę talię. Tylko cholera nie mam jakoś koncepcji co do sposobu. Bo jeszcze mniej jeść i bardziej się ruszać już nie mogę. Nie wiem czy w ogóle ktokolwiek może. Przy Ludzkim bowiem się człek nabiega tak, że spokojnie mógłby startować w maratonie. Albo w sprincie. A czasem nawet w sztafecie przez płotki.

————————————-

Dziś na ten przykład musiałam wstać o piątej. Bo wczoraj do północy prasowałam sterty pieluch i innych tekstyliów. I rozwieszałam pranie, klnąc w myślach na kolejną hałdę, którą ono dopiero utworzy. I gotowałam obiad na najbliższe trzy dni. A na dziś zostawiłam sobie układanie tego co poprasowałam w komodzie i szykowaniu kolejnej paczki wyprawkowej do żłobka. Paczka wyprawkowa to pampersy, ubranka, lekarstwa i mleko bez mleka na kolejny tydzień. Bo się akurat skończyło. Potem zaś sama zajęłam się ogólnie pojętymi przygotowaniami do wyjścia do pracy. I to wszystko można zrobić zanim Lokator się obudzi. Bo jak już się obudzi – jest wszędzie. Nawet tam gdzie nas nie ma. Albo zwłaszcza. Czasem jest w miejscach, o których nigdy bym nie pomyślała, że mogą przyjść Mu do głowy i nawinąć się pod kończyny. Na przykład w ultra wąskiej szczelinie pomiedzy maminym łóżkiem a półką z książkami, gdzie akurat można się świetnie zaszyć. I zrobić porządek z kolekcją dzieciowych pism dla młodych rodziców, w których eksperci radzą jak urządzić mieszkanie by nasz Ptaptuś nie zaszył się w wąskiej szczelinie i nie pobgryzał okładkowym dzieciom główek szczerząc się przy tym z zadowoleniem godnym zdobycia Mount Everestu w szpilkach. Przez nutrię.

Potem można już spokojnie zapakować całe towarzystwo wzajemnej adoracji: Ludzki odziany i obuty stosownie do aury + Jego aktualna zabawka + paczka wyprawkowa do Orlando Bruma i ruszyć do żłobka. Ruszyć pędem albowiem Wyrodna Matka prócz tego, że jest wyrodna jest zawsze wszędzie spóźniona. Choćby nawet wstała bilion godzin wcześniej. A nawet się wcale nie kładła. Spóźni się o ułamki sekundy dwa po przecinku… ale spóźni. Tak ma. Kurka siwa.

————————————-

A już w ogóle najfajniej jak się nagle okazuje, że Orlando Brum, który do tej pory codziennie mieścił się w drzwiach żłobkowej wózkowni (co prawda z trudem ale mieścił), teraz odmawia współpracy i pokazuje nam na swój wózkowy sposób słynny gest Kozakiewicza. Nie mieści się i kropka. Ani przodem, ani tyłem ani kurde bokiem przez okno. Szfak! Normalnie kosmos i zgrzytanie. I co by tu teraz zrobić drogie ‚mamo_to_nie_ja_tylko_sąsiad’? Dziecko na rękę, parasol w odwłok i wyciągać z wyimaginowanego barku kilof by Orlando łaskawie raczył się wtoczyć? Nie, kurde. Zostawiłam Bruma na pastwę okolicy i dzikich w niej tubylców a sama poszłam napierw odstawić Obywatela, potem uwiesiłam parasol na akacji a nastepnie bezceremionialnie złożyłam Srebrzystą Strzałę w bezkształtną masę żelastwa, kółek i tkaniny i wniosłam do wózkowni. Bez oporu. Dzielna jestem podwójnie bo muszę napomknąć, że wózek składałam po raz pierwszy. Dotychczas zawsze udawało mi się zlecić to zadanie komuś innemu. Mam nadzieję, że przy rozkładaniu ustrojstwa będę równie pomysłowa i też odkryję jakąś ukrytą dźwigienkę, która pozwoli mi znaleźć się w domu przed zmierzchem a Lokatorowi nie umrzeć z głodu przed kolacją.

Swoją drogą to Orlando Brum chyba przytył. Ja nie wiem czy to jest możliwe ale obejrzałam framugę drzwi wózkowni bardzo dokładnie i nie spostrzegłam żadnych zmian. Żadnych. Chyba, że to owe drzwi sie skurczyły. Tylko jak? Ruchy tektoniczne raczej bym wykluczyła. Warszawa z tego co wiem nie leży w miejscu podatnym na wstrząsy. Chyba, że emocjonalne. Z okazji kradzieży bądź napadu z bronią w ręku.

Wot zagwozdka.

Jedna uwaga do wpisu “Mamy jeszcze oczy

  1. przypomina mi się taka reklama, gdzie facet przenosi właśnie poślubioną żonę przez próg, a ona się zapiera o futrynę, bo jej się domek nie podoba. Po wakacjach w tak romantycznych okolicznościach przyrody, to się wózkowi nie chce do żłobka. Bo to mądry wózek jest 🙂 Pozdrowienia dla Igora, mój Jasiek jest trochę młodszy i dzięki Wam zawsze się mogę przygotować na to, co mnie za jakiś miesiąc czeka.

    Polubienie

Dodaj komentarz