No dobra. Olałam pakowanie się w cokolwiek i prasowałam do upadłego. Bo mało mi upału i muszę sobie robić dodatkową saunę na życzenie, bo się nazbierało a wyglądać jakby mnie kto pare razy przeżuł i wypluł zwyczajnie nie lubię, bo w trakcie prasowania oglądałam z Mamutem telewizję i prowadziłam ożywione dysputy w tematyce ogólnorozwojowej, bo o ile moje można, to rzeczy Igora prasować trzeba, bo strasznie dużo mogę tu jeszcze wymyślić ale prawda najgłębsza jest taka, że zwyczajnie MI SIĘ NIE CHCIAŁO. I wszystko mogłam zrobić – łącznie z nauką dialektu mandaryńskiego w trzy godziny – byleby tylko nie brać się za to co zrobić MUSZĘ. Nie cierpię musieć. Prawie tak samo jak nie cierpieć.
Tak mam niestety, że działam dopiero jak mi kto przyłoży co do gardła albo pod żebro i nie ma już czasu na odwrót. A odwracać też nie lubię bo zawsze chciałabym do końca, najlepiej, żebym sie sama do siebie przyczepić nie mogła. Chciałabym niemożliwego. Takie to pogmatwane. Bo ja straszny cykor jestem choć perfekcjonista i leniwiec przy tym. Boję się za coś zabrać żeby się czasem nie okazało, że mi wyjdzie. Bo jak już wyjdzie to przecież może się nagle okazać, że nie w pełni i niekompletnie a to już dramat prawdziwy. W trzech aktach. Nie cierpię połowiczności. Albo albo. I strasznie ciężko się z czymś takim żyje. Zwłaszcza gdy ma się to w środku i nijak nie idzie wydrapać tego ryżową szczotką. Ze skrajności w skrajność wpadam niemal automatycznie. Co nie znaczy, że z zachwytem. Jeśli się doczepię do czegoś co mi nie wyszło to kosmos po prostu – popadam w melancholię i racząc się samoumartwianiem utwierdzam się w przekonaniu, że jestem beznadziejna. I jak bardzo. Jak już w melancholii zrobią się dziury i jednak mnie coś przekona do własnej osoby a na siebie zacznę spoglądać przychylniej, to zaraz mam przygotowaną listę kontrargumentów rozbudowaną w drzewa, słupki i diagramy co, gdzie, kiedy, dlaczego i jak bardzo świadczy jednak na niekorzyść. Taki autoresponder. No na Chiny Ludowe ja się właściwie podziwiam, że jeszcze ze sobą wytrzymuję. W ogóle.
Gdyby tortury były dopuszczalne, prawdopodobnie zrobiłabym furrorę jako ochotnik. Chociaż… z drugiej strony mam też tak, że mimo samodołowania strasznego i krytyki w myślach wszystkiego czego dotknę, komuś za coś podobnego jestem w stanie wydrapać oczy. Zaraz przed tym jak się głębiej zastanowię czy może czasem nie ma racji. A to jakby uniemożliwia późniejszą konwersację. Bo nawet jak dojdę do jakichś twórczych wniosków, to przecież ten bez oczu już ich nie zobaczy. Metaforyczny chaos mi z tego wychodzi. Ale generalnie prawda jest taka, że nie wiem czy jest ktoś bardziej drażliwy, nadwrażliwy, przewrażliwiony, denerwujący i światłoczuły niż ja sama. A, że jakby od lat nie mam wyjścia i sama ze sobą jednak wytrzymuję, dochodzę do wniosku, że prawda jest symfoniczna. Jest w niej cała orkiestra gam, kolorów, tembrów i dźwięków, które pojedynczo mogą wcale nie współbrzmieć. Ale dopiero całość warto poznawać. Z całym witrażem dobrego i złego. Z inwentarzem dobrodziejstw.
Bo przecież czasem można ze mną porozmawiać
i się nie ciskam od razu tylko umiem policzyć do dziesięciu
a zanim zrobię komuś przykrość upewniam się czy rzeczywiście mam rację czy tylko mi się wydaje
i sam diabeł chyba tylko wie ile wysiłku kosztuje mnie by od razu nie spalić lasu tylko dlatego, że jedna szyszka zrobiła mi pod okiem konkurs – fioletowe impresje
i umiem powiedzieć przepraszam
a czasem umiem też się uśmiechnąć
i umiem naprawić coś poza gniazdkiem elektrycznym
i często jest to coś co jednak pozwala ludziom myśleć o mnie dobrze
lepiej… niż ja sama
A później i tak biorę się do roboty bo dobrze wiem, że nikt niczego za mnie nie zrobi. I choć wiem, że będzie połowicznie i niedoskonale bo zadowolić siebie samej nie sposób, to robię. Robię i już. Dla kogoś bo chcę, dla siebie bo w końcu ktoś musi. A że najłatwiej jest odkładać na ostatnią chwilę to chyba nikomu tłumaczyć nie trzeba. Z tym, że potem najtrudniej bywa nadążyć. Ale się zaciskam – przecież to ja odłożyłam. A skoro umiałam odłożyć to umiem wziąć z powrotem. I się zmierzyć. Nawet z najgorszym koszmarem potrafię. Więc czymże jest pakowanie 😉
Tak w głębi duszy to strasznie chciałabym być twarda i silna. Nie taka mamałyga co to ją wszystko dotyka i sobie to potem na czynniki pierwsze rozkłada i każdy analizuje aż po czas jego połowicznego rozpadu. I do upadłego pielęgnuje w sobie ideały a mydlanej bańce bardzo długo może torować drogę choć wie, że pryśnie. Ale taka jak ten Rambo na przykład, co sobie mógł nawet ptaka drutem kolczastym przeszyć z ramienia na czoło – gdyby tylko chciał go na ramieniu lub na czole mieć – i nawet by nie pisnął. Bo na zewnątrz polewa sernika zawsze jest zimna. Parzy dopiero gdy z niecierpliwości umoczymy w niej paluch by sprawdzić czy już można.
Kiedy byłam małą dziewczynką zasłaniałam oczy i mnie nie było. Dla świata. Byłam pewna, że skoro ja nie widzę cebuli to i ona nie widzi mnie. Nie było więc problemu z jej niezjedzeniem. Z czasem urosłam i zaczęłam dostrzegać więcej. I rozumieć.
Świat się nie schował za szafą. On cały czas tu był. Tylko ja udawałam, że go nie widzę.
Bywa też kameralna.
Szczerze mówiąc – mnie bardziej trafiają do przekonania wycinkowe stuprocentowe, niepogadzalne ze sobą. a razem to kakofonia i dysonans.
No i czynnik czasu – w przedszkolu wmuszana hitlerowskimi metodami bułka z przecierem pomidorowym jest katorgą, a z wiekiem staje się przysmakiem.
co do pakowania – zawsze miałem zasadę, żeby zaczynać nie wcześniej niż o 23:00, bo zauważyłem, że niezależnie od tego, kiedy zacznę, kończę i tak o północy.
ale wszystko się pozmieniało. w temacie pakowania – na pewno nie na lepsze.
PolubieniePolubienie
Baj, wyspania Ci życzę i udanego urlopu, bo to chyba teraz naj dla Ciebie:)
PolubieniePolubienie
Hmm… Ależ miałam niesamowite odczucia czytając Twoją notkę! Czytam i czytam…i oczom nie wierzę;) A jednak inni też „tak mają”…Gdy przeliterowałam sobie te wszystkie cykory, niepewność, „falowanie i spadanie”, „z dołu do góry, z góry na dół”, to nie mogłam nie uśmiechnąć się (jeśli wiesz, co mam na mysli). Tak, też tak się miewam czasem (za często). I wiesz, co sobie myślę…Nie, żebym była fanką horoskopów (choć sama astrologia to ciekawa nauka), ale coś jest chyba na rzeczy…Wiem skądinąd (z którejś notki dokładnie);), że i Ty jesteś Wagą. Nie, nie, nie zrzymaj się tylko. Wszystko z przymrużeniem oka, ale coś jest na rzeczy…Poza tym, właśnie, prawda jest symfoniczna…na pewno doskonale o tym wiesz, że większość ludzi przeżywa podobne stany, choć niektórym lepiej udaje się to i owo ukryć. W końcu w jakimś sensie zakładamy maski (oby nie za często)..Tyle jest odcieni ludzkiego jestestwa, że nadziwić się nie mogę – człowiek to wspaniały „wynalazek”;)Ale wiesz (wiem, że wiesz);) – sami sobie mooocno komplikujemy nasze życie. I wystarczy więcej wiary w siebie (tak, z tym coraz większy problem wśród ludzi) i optymizm…i będzie lepiej! Co raz lepiej:) Jakże się ucieszyłam, kiedy ktoś uświadomił mi, że optymizmu mozna się nauczyć! („ale numer!”- pomyślałam, no i się uczę – wciąż i wciąż. grunt to samoświadomość, czyż nie?;) Pozdrawiam serdecznie.
Ps. Zinterpretowałam Twój tekst po swojemu. Zobacztyłam to, co chciałam;) i odniosłam do siebie (bo Ciebie przecież nie znam! – choć wydaje mi się, że znam i to bardzo dobrze);) Ale przynajmniej się „wygadałam” (słowo pisane lepiej się przyswaja, zwłaszcza zapisane przez siebie własne myśli). Uff…Okej, nie brnę w to dalej i nie przynudzam więcej. Miłego dnia.
PolubieniePolubienie
Hmm… Ależ miałam niesamowite odczucia czytając Twoją notkę! Czytam i czytam…i oczom nie wierzę;) A jednak inni też „tak mają”…Gdy przeliterowałam sobie te wszystkie cykory, niepewność, „falowanie i spadanie”, „z dołu do góry, z góry na dół”, to nie mogłam nie uśmiechnąć się (jeśli wiesz, co mam na mysli). Tak, też tak się miewam czasem (za często). I wiesz, co sobie myślę…Nie, żebym była fanką horoskopów (choć sama astrologia to ciekawa nauka), ale coś jest chyba na rzeczy…Wiem skądinąd (z którejś notki dokładnie);), że i Ty jesteś Wagą. Nie, nie, nie zrzymaj się tylko. Wszystko z przymrużeniem oka, ale coś jest na rzeczy…Poza tym, właśnie, prawda jest symfoniczna…na pewno doskonale o tym wiesz, że większość ludzi przeżywa podobne stany, choć niektórym lepiej udaje się to i owo ukryć. W końcu w jakimś sensie zakładamy maski (oby nie za często)..Tyle jest odcieni ludzkiego jestestwa, że nadziwić się nie mogę – człowiek to wspaniały „wynalazek”;)Ale wiesz (wiem, że wiesz);) – sami sobie mooocno komplikujemy nasze życie. I wystarczy więcej wiary w siebie (tak, z tym coraz większy problem wśród ludzi) i optymizm…i będzie lepiej! Co raz lepiej:) Jakże się ucieszyłam, kiedy ktoś uświadomił mi, że optymizmu mozna się nauczyć! („ale numer!”- pomyślałam, no i się uczę – wciąż i wciąż. grunt to samoświadomość, czyż nie?;) Pozdrawiam serdecznie.
Ps. Zinterpretowałam Twój tekst po swojemu. Zobacztyłam to, co chciałam;) i odniosłam do siebie (bo Ciebie przecież nie znam! – choć wydaje mi się, że znam i to bardzo dobrze);) Ale przynajmniej się „wygadałam” (słowo pisane lepiej się przyswaja, zwłaszcza zapisane przez siebie własne myśli). Uff…Okej, nie brnę w to dalej i nie przynudzam więcej. Miłego dnia.
PolubieniePolubienie
Hmm… Ależ miałam niesamowite odczucia czytając Twoją notkę! Czytam i czytam…i oczom nie wierzę;) A jednak inni też „tak mają”…Gdy przeliterowałam sobie te wszystkie cykory, niepewność, „falowanie i spadanie”, „z dołu do góry, z góry na dół”, to nie mogłam nie uśmiechnąć się (jeśli wiesz, co mam na mysli). Tak, też tak się miewam czasem (za często). I wiesz, co sobie myślę…Nie, żebym była fanką horoskopów (choć sama astrologia to ciekawa nauka), ale coś jest chyba na rzeczy…Wiem skądinąd (z którejś notki dokładnie);), że i Ty jesteś Wagą. Nie, nie, nie zrzymaj się tylko. Wszystko z przymrużeniem oka, ale coś jest na rzeczy…Poza tym, właśnie, prawda jest symfoniczna…na pewno doskonale o tym wiesz, że większość ludzi przeżywa podobne stany, choć niektórym lepiej udaje się to i owo ukryć. W końcu w jakimś sensie zakładamy maski (oby nie za często)..Tyle jest odcieni ludzkiego jestestwa, że nadziwić się nie mogę – człowiek to wspaniały „wynalazek”;)Ale wiesz (wiem, że wiesz);) – sami sobie mooocno komplikujemy nasze życie. I wystarczy więcej wiary w siebie (tak, z tym coraz większy problem wśród ludzi) i optymizm…i będzie lepiej! Co raz lepiej:) Jakże się ucieszyłam, kiedy ktoś uświadomił mi, że optymizmu mozna się nauczyć! („ale numer!”- pomyślałam, no i się uczę – wciąż i wciąż. grunt to samoświadomość, czyż nie?;) Pozdrawiam serdecznie.
Ps. Zinterpretowałam Twój tekst po swojemu. Zobacztyłam to, co chciałam;) i odniosłam do siebie (bo Ciebie przecież nie znam! – choć wydaje mi się, że znam i to bardzo dobrze);) Ale przynajmniej się „wygadałam” (słowo pisane lepiej się przyswaja, zwłaszcza zapisane przez siebie własne myśli). Uff…Okej, nie brnę w to dalej i nie przynudzam więcej. Miłego dnia.
PolubieniePolubienie
Dlaczego aż tyle razy!??? So sorry…;)
PolubieniePolubienie
Dlaczego aż tyle razy!??? So sorry…;)
PolubieniePolubienie