Akurat kiedy już we środę wracam do pracy i mam być niczym rącza łania i rześka bryza w jednym. Akurat kiedy pogoda wreszcie zaczęła się robić do ładnej podobna. Akurat kiedy Młody w żłobku zaklimatyzował się do reszty całkiem jak ta paprotka w rogu. Akurat gdy wyszły mi wreszcie takie dobre naleśniki. Akurat teraz… zachorzałam. Na amen. Wyglądam jak zapuchnięty królik albinos z gilem do pasa, jestem równie rześka co pacjent na geriatrii. W gardle mam tartak, w głowie lądowisko dla helikopterów a wszystko smakuje jak tektura. W dodatku piętnaście po ósmej w przychodni nie było już ‚numerków’ do internisty. Ale to i tak bez znaczenia bo jako mama karmiąca mogę sobie co najwyżej zażyć witaminy.
Cała ta homeopatia to lipa. Nie działa. Szfak! Jak pech to pech. I doprawdy mam głęboko w zamrażarniku co takiego pomyslał sobie ten pan, któremu otworzyłam drzwi w dresie, z wielkim kuchennym nożem w dłoni i dwoma rulonami chusteczek wetkniętymi zgrabnie w dziurki od nosa.
Miesiąc: Marzec 2006
Parówki z Łysych, czyli nawiązując do zakupów z Suwałk
W żłobku jednak nie przerobią mi Dziecia na berlinki. Ba, nawet na szynkę z przeszkodami, czyli swojski salceson. Wcale mi na nic nie przerobią. Najwyżej na pogodnego, pewnego siebie, odważnego i uśmiechniętego przedszkolaka. Na to się przynajmniej zapowiada i taką też mam nadzieję. Młody szczęśliwy, cieszy dzioba aż miło, panie z grupy pierwszej bardzo sympatyczne i widać, że nie jednego gluta raczkować uczyły. Tylko ja się kurka siwa w tym całym interesie przejęłam. Bo ciężko było. I ta gula w gardle… Ale poszło. I się kręci. Pierwszego dnia byłam z Lokatorem cały czas. Żeby się oswoił i w ogóle. Ale oczywiście nie zwrócił na mnie większej uwagi. O wiele bardziej fascynujące było nowe, kolorowe miejsce z mnóstwem zabawek, kilkorgiem dzieci i ciociami. Młody najmłodszy toteż z miejsca przejął rolę pupilka tychże cioć. I najwyraźniej bardzo Mu się to spodobało. O swojego mamuta upomniał się dopiero jak pielucha zaczęła uwierać w zadek a brzuszek zagrał taniec z szablami na dwa werble. Potem wypróbował nowe łóżeczko, obślinił pół kojca, nauczył się pluć zupą na odległość i opowiedział starszej koleżance strasznie zawiłą i męczącą historię. Męczącą bo w trakcie opowiadania zasnął. Zabrałam Go o 12 całego w skowronkach i wyraźnie podrywającego jedną z nowych ciotek. Nawiasem mówiąc kocha Go już cała żeńska część placówki. Mój Syn Casanova. Od wczoraj Młody zostaje sam z całym tym placem zabaw i pluszowych szaleństw. I tylko mnie jest z tego powodu niewyraźnie. Ale widać tak to już zaprogramowano, że zawsze najmniej przejmują się sami zainteresowani a cała reszta – czytaj mamuty i różne spółki – najpierw nie śpią po nocach i pielęgnują nerwice natręctw podlewając trzy razy tego samego kwiatka na parapecie a potem przełykają ukradkiem łzę bo właśnie dociera do nich, że to dopiero początek. No. To ja już najgorsze mam za sobą. Z Syna jestem dumna i pierwsze koty ugłaskane. Nie taki żłobek straszny jak geograficzka.